To taki mały prezent dla Was, naskrobany w króciutkich urywkach chwil między kolejnymi egzaminami, kolosami i innymi świństwami. A jest co świętować, po ostatnim rozdziale liczba Was, cudnych duszyczek mnie obserwujących, zaokrągliła się do pięknej setki <3 (kto się obijał i nie obserwuje, do roboty! ;D )
Ponieważ jednak uznałam, że trzeba to wyjaśnić na początku - ten prezent to jednocześnie prezentożart - dzisiaj jest Prima Aprilis i wredny kłobuk do spółki z Czarownikiem podkusili mnie do złego. To co znajdziecie poniżej to żadna retrospekcja, tylko być może alternatywna wersja przyszłości - zupełnie oderwany od obecnego stanu rzeczy one shot, który być może okaże się kiedyś fragmentem kanonu, a może jednak nie (ja wiem jak to będzie, ale Wam nie powiem bo spoilery). Mam nadzieję, że wybaczycie mi to parszywe poczucie humoru. Ogólnie spora doza dystansu może się przydać, bo to nie jest ani trochę częścią tego opowiadania, jak już mogłoby być niby-sequelem.
Zapraszam do czytania :)
Przyjemnie ciepłe acz irytująco jasne promienie słoneczka stopniowo się skradały, walcząc z cieniem o jakże wartościowe terytorium mojej twarzy. Podświadomie wyczuwałam to już od momentu, gdy ukradkiem przejęły ułożoną tuż przed nosem dłoń, ale w momencie gdy zwyciężyły nawet z zasłonami i złośliwie zajrzały przez powieki wprost w moje rozespane oczy, westchnęłam z lekką irytacją i przekręciłam się na drugi bok.
Fakt, w środku zimy ciepłe słoneczko jest bardzo miłą odmianą, zwłaszcza gdy od dłuższego czasu niebo zasnuwały ciężkie szare chmury, ale na litość, dlaczego musiało ułożyć się tak złośliwie żeby budzić mnie akurat w wolny od pracy poranek?!
Ziewnęłam, przeciągnęłam się i jeszcze nie do końca rozbudzona usiadłam, rozglądając się po pokoju. Kanimir leżał tuż obok, oddzielając mnie od wygasłego już kominka. Wolał leżeć bliżej ognia i ciepła. Ja - wręcz przeciwnie, gdyby z jednej strony miały mnie grzać płomienie, a z drugiej jeszcze bok tak bliskiej mi osoby, chyba bym ze szczęścia i ogólnego przegrzania wyparowała i zamieniła w jedną z tych ponurych śnieżnych chmurek. Zdecydowanie wolałam mieć chłód przynajmniej z jednej strony. W sumie trochę mnie to bawiło, w końcu to czarna magia była tą zimną. Ale może właśnie dlatego mieliśmy odwrotne gusta? Że niby zasada przeciwwagi i tym podobne teorie?
Zatopiłam palce w wyjątkowo puszystej, cieplutkiej niedźwiedziej skórze. Na ogół nie przepadałam za spaniem na podłodze, ale musiałam przyznać, że tym razem mi to nie przeszkadzało. Z zainteresowaniem zerknęłam na Kanimira. Chyba jednak zgrzał się w nocy, bo kilka górnych guzików koszuli było rozpiętych, ukazując nieśmiało wyzierającą zza niej, muskularną klatkę piersiową i zazwyczaj chowany pod materiałem amulet obronny. Westchnęłam w duchu. Kanimir nigdy nie pozbył się do końca tej swojej manii prześladowczej i nawet w domu nosił takie zabawki, byle nie dać się zaskoczyć wyimaginowanemu, czającemu się za rogiem Wrzyszczowi czy Samborowi. Cóż, biorąc pod uwagę w jaki sposób się rozstali, mogłam to trochę zrozumieć. Też bym wolała nie ryzykować bez sensu.
CZYTASZ
Czarnoksiężnik Północnych Rubieży
Fantasy- Co z ciebie za czarny charakter, co? Źli goście powinni kryć się ze swoimi zamiarami, a wielką gadkę i dokładny opis swoich planów strzelać dopiero na końcu, tuż przed tym, jak ci dobrzy ich skasują. A ty co? Od razu mówisz co knujesz, psujesz cał...