rozdział 1

2.6K 229 38
                                    

- Jak długo będziemy tu siedzieć? - jęknęłam kiedy deszcz nie przestawał padać, a nawet padał mocniej i mocniej.

- Skąd mam to niby wiedzieć Amy? Jak pogoda się uspokoi, może rano...

- Zimno tu...

- Zawsze byłaś marudna, siedzimy tu już ponad godzinę, daruj sobie - chłopak oparł głowę o metalową ścianę. Tak siedzimy tak pod ścianą od kiedy tu weszliśmy i nieustannie się kłócimy, to akurat nic nowego.

Stary magazyn to słaba kryjówka przed burzą, w tej metalowej puszce jest zimno i wilgotno, do tego nie mamy co jeść. Tak, na głód narzekaliśmy oboje.

Było jakoś przed czwartą trzydzieści, pewnie zadzwonilibyśmy po kogoś gdyby nie brak zasięgu na tym wygwizdowie i obecny stan pogody, ale zawsze mogło być gorzej nie? Dobra nie mogło. Dwójka nietrzeźwych nastolatków, którzy normalnie nie dali by rady wytrzymać w swoim towarzystwie dziesięciu minut i wielkie nic dookoła. Jest beznadziejnie.

- Wiesz mam to gdzieś idę do domu - wstałam z podłogi, otrzepałam spodnie i skierowałam się do drzwi, pchnęłam je i nic.

- Nawet nie umiesz otworzyć drzwi - westchnął i podszedł do mnie żeby zrobić to co ja chwilkę temu, jedak i on nie otworzył masywnych drzwi - chyba się zatrzasnęły...

- No co ty nie powiesz Lucas, sama do tego doszłam - bezradnie wyrzuciłam ręcę w powietrze -uh, spróbujemy razem, może puszczą.

- Jasne Amando - jego obojętny i lekceważacy ton aż bolał, ale jednak dołączył do moich prób, tyle, że drzwi ani drgnęły.

Chyba trochę tu posiedzimy. Kiedy ja dalej walczyłam z drzwiamy, Luke wrócił na swoje miejsce pod ścianą. Znam tego człowieka pięć lat, pięć długich lat i zdążyłam zauważyć, że nie ma w zwyczaju przejmować się czymkolwiek. Jego natura to irytowanie innych i obojętność, może to właśnie przez to podejście do wszystkiego tak drażnił ludzi, w domyśle głównie mnie. Nie tylko to mnie w nim wpieniało, on cały był taki... denerwujący. Zawsze uśmiechał się jakby jego twarz sama prosiła się o uderzenie, tak samo jego śmiech był drażliwy, jeśli ktoś szuka dźwięku do horroru to serdecznie polecam śmiech Luke'a Hemmingsa, nada się idealnie.

- Jestem głodny...

- Nie tylko ty.

- Może jest tu gdzieś jedzenie?

- Gdzie? Nie ma tu nic oprócz nas, kurzu i szczurów!

- Skąd wiesz, to coś jest wielkie! Siedzimy ciągne w jednym miejscu, do tego drzwi się zatrzasnęły, co ci szkodzi poszperać po tym magazynie?

- Ja tu zostaje, chcesz to idź ale jak coś ci sie stanie, to cię tu zostawię Hemmings.

To również było typowe, kiedy Luke mówił jedno, ja mówiłam drugie i zupełnie inne rozwiązanie. Można się zastanawiać czemu spędzamy czasami razem czas, skoro tak się nie lubimy? Dobre pytanie, odpowiedzią są wspólni znajomi, całkiem sporo wspólnych znajomych.

Nie zdziwiło mnie kiedy Luke prychnął na moje słowa i po prostu poszedł w głąb ciemnego pomieszczenia oświetlając sobie drogę latarką z telefonu. Kiedy światło zniknęło z zasięgu mojego wzroku przestałam patrzeć w stronę którą udał się chłopak i patrzyłam przed siebie znowu siedząc na zimnej podłodze przy równie zimnej ścianie. Czas się dłużył, siedziałam sama, znudzona i głodna. Z tego co widziałam na telefonie Luke'a nie było od piętnastu minut. Nie żebym się martwiła, po prostu było mi nudno.

Patrzyłam w stronę drzwi za którymi wciąż było słychać szalejącą burzę, kiedy dźwięk piorunów przerwał krzyk. Krzyk który na pewno należał do Luke'a. Wstałam z podłogi rozglądajac się dookoła.

- Lucas?!

Cisza.

- Luke?!

Nic.

- Gdzieś ty polazł Hemmings?!

Coś uderzyło o metal, jakby ścianę magazynu. Wzdrygnęłam się. Jeśli mam tu umrzeć, a jeśli nie otworzymy tych drzwi to tak się stanie, nie mam nic do stracenia - poszłam w kierunku w którym kilkanaście minut temu poszedł blondyn. Przez długi czas nie było tu nic, aż zauważyłam schody prowadzące na piętro.

- Luke? - z lekką obawą zrobiłam pierwszy krok na schodach - Lucas jeśli jaja sobie robisz przysięgam że tu zginiesz, ale z mojej ręki! - stawiałam kolejne kroki, oświetlając sobie drogę telefonem, doszłam na samą górę i znowu zaczęłam się rozglądać i wołać chłopaka, nie odpowiadał. Niepewnie stawiałam kroki w nieznanym mi kierunku. Piętro nie róźniło się niczym od parteru, tylko kurz i jakieś porozwalane stare metalowe półki na których kiedyś stały rzeczy tu przechowywane.

- Luke, to nie jest śmieszne!

Znowu odpowiedziała mi cisza.

- Jak chcesz, zostawiam cię tu! - odwróciłam się chcąc wrócił na schody, ale potknęłam się o coś i upadłam. Podniosłam się na rękach i oświetliłam to przez co się przewróciłam - skrzynkę, chociaż jestem prawie pewna, że nie mijałam żadnej skrzynki, ale jest tu ciemno, nigdy nie wiadomo, może ją pominęłam. Wstałam z brudnej ziemi i dalej szłam w stronę z której przyszłam, aż ktoś złapał mnie od tyłu w talii i jedną ręką zatkał usta, odruchowo zaczęłam się wyrywać, ale kiedy to nic nie dało ugryzłam napastnika w rękę którą miał na moich ustach.

- Au! Zwariowałaś?! - odwróciłam się i myślałam że wybuchnę, tak boom.

- Ja?! Ja zwariowałam?! Ja?! Hemmings, jesteś jakiś chory! Nawet nie wiesz co ja przeżywam! Ja cię uduszę, serio, ty, ty po prostu, ugh! - pchnęłam chłopaka, ale nic sobie z tego nie zrobił, dalej stał naprzeciwko mnie głupio się uśmiechając, ale widząc moją ziryowaną jego zachowaniem twarz zaczął się niepochamowanie śmiać. Wywróciłam oczami i odwróciłam się już spokojnie ale wciąż ostrożnie schodząc po schodach do miejsca z którego przyszłam, Luke szedł za mną.

- Amy jak ty się słodko denerwujesz.

- Nie mów do mnie Hemmings.

- Ale poważnie, robisz wtedy taką uroczą minę - chłopak dalej się śmiał.

Odwróciłam się do niego, wciąż byliśmy na schodach, stał trzy stopnie wyżej przez co był jeszcze wyższy ode mnie niż zwykle.

- Wiesz co ci powiem Lu... - urwał mi huk dochodzący z parteru - przestań okej?

- Co mam przestać? Stoje przed tobą to nie ja, może ktoś otworzył drzwi?

- Luke jest piąta rano! Kto?!

- Chodźmy sprawdzić - wzruszył ramionami i po prostu mnie wyminął idąc na dół.

- Zwariowałeś do reszty?! To może być niebezpieczne!

- Przestań dramatyzować Amy...

- Ja nie dramatyzuje, tylko myślę rozważn... - kolejny huk. Wyraźnie było słychać kroki, nie szły w naszą stronę, kręciły się gdzieś na dole. Zaczęłam wycofywać się na piętro, chłopak razem ze mną, poszliśmy pod ścianę ukrywając się za kilkoma drewnianymi skrzyniami.

- Co jednak się boisz huh? - spojrzałam na chłopaka.

- Poczekajmy tu do rana... Może ktoś kto jest na dole nam pomoże, ale widzę że prędzej padniesz na zawał niż tam pójdziesz, więc tu posiedzimy.

Jedynie przytaknęłam. Przez ten ogarniający mnie strach nawet odechciało mi się spać, a cały wypity alkohol jakby wyparował. Siedzieliśmy tak przy tej ścianie, zbliżała się piąta trzydzieści, nie słyszałam już kroków z dołu jedynie chrapanie tuż obok mojej głowy. Ta pierdoła Hemmings tak po prostu zasnął, mogłabym zrobić to co on, ale adrenalina mi nie pozwalała, siedziałam tak przez chwilę słuchając burzy, robiło się nudno, szturchnęłam chłopaka w ramię.

- Luke, Luke obudź się.

- Mhm - mruknął ale nie otworzył oczu, czyli to na marne, pozostało mi tak siedzieć albo aż zasnę albo aż zacznie świtać i skończy się ulewa, która swoją drogą chyba się zmniejszała, grzmiało też już mniej. Siedząc tak z Hemmingsem wiszącym na moim ramieniu sama zasnęłam, było przed siódmą i zaczynało robić sie jasno. Mówią, że po burzy zawsze wychodzi słońcę, tylko, że ta burza jest metaforą i dla naszej dwójki ona dopiero się zaczyna...

WAREHOUSE (hemmings x gomez)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz