rozdział 9

1.4K 178 6
                                    

Kolejnego dnia obudziłam się cała połamana. Szczerze nie mogłam zwlec się z łóżka i bolał mnie dosłownie każdy kawałeczek mojego ciała. Leniwie otworzyłam oczy, było już jasno, a w pokoju byłam sama. Po chwili to się zmieniło kiedy wszedł Luke z małym kartonowym pudełkiem w rękach. Podniosłam się na łokciu, odchrząknęłam, a po chwili zaczęłam kaszleć. Luke spojrzał w moją stronę, odstawił pudełko na łóżko i podszedł do mnie. Przykucnął przy mnie.

- Jak się czujesz?

- Źle - przyznałam niechętnie - co przyniosłeś?

- Leki dla ciebie.

- Co? - zmarszczyłam brwii.

Poszedł po kartonik i wrócił z nim na moje łóżko. Otworzył go, a w nim faktycznie były lekarstwa. Chłopak wyciągał każde opakowanie na łóżko. Tabletki na kaszel, coś na katar, były też chusteczki.

- Chyba nie myślisz, że ja to wezmę...

- Czemu nie? Jesteś chora musisz coś wziąć.

- Nie, skąd wiesz, że to leki? Może ona chce mnie otruć!

- Nie gadaj głupot Amy...

- Nie gadam, nie wezmę tego, zapomnij! - kichnęłam - Ale chusteczki zostaw - wzięłam jedną paczuszkę i wyciągnęłam chusteczkę.

- Może są czymś nasączone - chłopak powiedział dość bardzo nawet sarkastycznie i pozbierał lekarstwa odstawiając później kartonik na metalowy regał.

Nie odzywałam się, zajęłam się chusteczkami i swoim nosem. Wolałam wykitować z choroby niż z jakichś podejrzanych medykamentów. Luke wyszedł z pokoju zostawiając mnie samą ze swoją nową koleżanką chorobą. Miałam teraz wielką ochotę na herbatę, taką z cytryną. Chciałam też być w swoim ciepłym łóżku w piżamie w szczeniaczki, a nie tutaj. Tu jest zimno, twardo, a sprężyna zaraz wyjdzie i z mojego łóżka. Chciałam do domu, zdrowieć tam spokojnie biorąc normalne leki a nie jakieś podejrzane od tej kobiety.

Zwlekłam się z łóżka i poszłam po radio stojące obok łóżka chłopaka. Zabrałam je i postawiłam na swoim siadając obok. Włączyłam je i ustawiłam na jakąś stację z piosenkami. Leciała jedna, druga, trzecia, ósma, a Luke dalej nie wracał. Nie wiedziałam gdzie poszedł, ale nudziło mi się samej. Nie miałam się do kogo odezwać i to trochę przytłaczało. W normalnych warunkach idzie ześwirować nie mając z kim gadać, a tutaj to się nasila i to bardzo. Leżałam na łóżku, chwile później siadałam i prybierałam najrozmaitsze pozycje bo w każdej było mi źle i wszystko mnie bolało. Wciąż kichałam i kaszlałam. Zrobiło mi się zimno. Poszłam po jeszcze jeden koc. Kiedy się nim opatulałam Luke wrócił. Nie odezwał się do mnie.

- Gdzie byłeś? - powiedziałam cicho i kaszlnęłam.

- Przejść się.

- Po co?

- Po prostu.

- Coś się stało?

- Nie.

- Jesteś zły?

- Nie.

- Widze, że coś jest nie tak...

- Przejmujesz się? - odwrócił się w moją stronę - Niesamowite, Amanda Sparks przejmuje się moją osobą - patrzył na mnie obojętnym wzrokiem i się uśmiechnął, tak jak kiedyś. Jak zawsze zanim się tu znaleźliśmy.

Nie miałam pojęcia o co mu chodzi, ale na razie postanowiłam nie pytać. Może ma dziś zły dzień. To się zdarza, każdy miewa gorsze dni, jesteśmy tylko ludźmi. Luke milcząc zabrał radio z mojego łóżka i poszedł na swoją stronę.

- Ei, słuchałam tego!

- Już nie słuchasz.

- Co ci odbiło Hemmings?

- Mi? Nic, jakbyś nie zauważyła zawsze taki byłem Sparks.

- Wcale nie - założyłam ręce na piersi - przez ostatnie kilka dni nie byłeś taki Luke - patrzyłam się na chłopaka, który mówiąc do mojej osoby ignorował mnie totalnie nawet na mnie nie patrząc.

- Załamanie, ale skończył się miły i opiekuńczy Luke skoro nie chcesz ze mną współpracować.

- O czym ty mówisz?

Nie odpowiedział. Nie miałam pojęcia o co może mu chodzić. Jak nie chce z nim współpracować, przecież rano było wszystko okej. Był powiedzmy normalny, chociaż ten Luke jakiego zawsze znałam siedzi w tym samym pokoju właśnie teraz, a nie wczoraj czy cztery dni temu. Wtedy był to Luke jakiego pokazało mi to miejsce, a nie ten prawdziwy, chociaż sądzę, ze to ten opiekuńczy jest właśnie prawdziwy. Nigdy nad tym nie myślałam, ale może on tylko udaje obojętnego lekkoducha, a w środku jest wrażliwy i czuły?

Wróć.

Teraz jest zły i oschły Amy, to jest teraz.

Teraz.

- Nie powiesz o co chodzi?

- O ciebie Amy - nadal na mnie nie patrzył, a ja zastanawiałam się co zrobiłam nie tak. Byłam teraz chora, co mogłam zrobić źle? Nie zachorowałam celowo. Jedyne co mogło go zezłościć to te lekarstwa, ale to przecież nic takiego...

- Że nie chce wziąć lekarstw?

Cisza.

- Luke o to ci chodzi?

Wciąż cisza.

- Dobra, to nie, milcz sobie dalej - zwlekłam się z łóżka, zabrałam koc i owinęłam nim swoje ramiona. Wyszłam z pomieszczenia i poszłam na schody prowadzące na parter. Usiadłam na nich w dłoni ściskając chusteczkę. Było mi przykro. Głównie z tego powodu, że chłopak mnie nie rozumiał. Nie miał obaw, że z tymi lekarstwami jest coś nie tak. Faktycznie, ta kobieta tylko trzymała nóż przy moim gardle, na pewno te syropki są normalne. Schowałam twarz w dłonie, a moje posklejane włosy opadły do przodu. Są beznadziejne jeśli myjesz je tylko zimną wodą i niczym innym. My tutaj jesteśmy beznadziejni, jak bezdomni. Trzeba poprosić tą wariatkę o szampon i maszynke do golenia dla chłopaka bo zaczyna wyglądać źle. Chociaż on prawie zawsze wygląda źle...

Siedziałam na schodach myśląc i co jakiś czas czyszcząc swój zakatarzony nos, kiedy usłyszałam skrzypnięcie drzwi. Podniosłam głowę i spojrzałam w dół schodów wstając przy tym wystraszona. Bałam się, miałam z nią styczność i cholernie się bałam, zwłaszcza, ze teraz nie było przy mnie chłopaka, a ja miałam zbyt słaby głos aby krzyczeć i wołać go na pomoc. Zaczęłam się wycofywać, ale idąc tyłem wpadłam na skrzynkę i się przewróciłam.

- Cholera cię i te twoje porządki Luke - syknęłam i złapałam się za tyłek na który upadłam, a po chwili zaczęłam wstawać, jednak nim zdążyłam na piętrze pojawiła się ona. Miała maskę tak jak poprzednio. Przykucnęłam przy mnie i odgarnęła moje włosy na ucho, kiedy poczułam jej dotyk automatycznie się odsunęłam.

- Nie bój się - powiedziała spokojnie, za spokojnie - czemu tu siedzisz? Powinnaś być grzecznie w pokoju, wzięłaś tabletki? - pokiwałam głową na nie. Jej obraz się zamazywał, bo w moich oczach zbierały się łzy. - To bardzo nie ładnie Amy - złapała za koc i pociągnęła mnie za niego do góry, po chwili go ze mnie zciągając i rzucając na ziemię materiał. Cała się trzęsłam, nie tylko ze strachu, ale i z zimna. - Czemu ich nie wzięłaś?

- Bo... bo... się boje... - wydukałam nie patrząc na zamaskowaną kobietę.

- Nie chce cię tu martwej, nie teraz, masz iść tam grzecznie i je połknąć, rozumiesz? - przybliżyła twarz do mojej, a ja przełknęłam gulę w gardle i ledwo widocznie pokiwałam głową na tak. Puściła mnie i pchnęła w stronę pokoju. - I ani słowa twojemu koledze, że ze mną rozmawiałaś, rozumiemy się?

- Tak...

- Idź - nakazała bardzo stanowczym tonem, a ja nie tyle poszłam co pobiegłam. Wpadłam do pokoju cała we łzach i nie zwracając uwagi na zdezorientowanego chłopaka rzuciłam się na łóżko. Luke podszedł i spojrzał na mnie, ale nic nie powiedział. Podniosłam się i poszłam po ten kartonik z lekami. Otworzyłam go i wziełam tabletki które tam były. Popiłam je wodą, a Luke tylko stał i patrzył.

Nawet nie zapytał co się stało, po prostu patrzył. Może to nie chodziło o lekarstwa?

WAREHOUSE (hemmings x gomez)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz