rozdział 24

1.2K 173 78
                                    

czy tylko ja jestem tu #teamAikey ?

+ rozdział dla ariaurax na tt & luvmyxhemmo (wtt) bc prosiła ♥

Obudziłam się cała obolała. W pokoju było ciemno. Zamrugałam kilka razy aby poprawić wzrok i postarać się zobaczyć cokolwiek, jednak na marne. Dopiero kiedy ktoś zapalił jasne światło mogłam zobaczyć, że jestem w jednym z pomieszczeń magazynu. Kobieta wchodzi, zamyka drzwi i zostajemy same. Kiedy spojrzała w moją stronę zorientowałam się, że jestem przykuta do ściany i praktycznie nie mogę się ruszyć. Próbowałam krzyczeć, ale z moich ust nie wydobywał się nawet najmniejszy i najcichszy dźwięk. Kobieta podeszła do stolika stojącego pod zabitym deskami oknem i wzięła z niego nóż. Nie był duży, taki kuchenny do krojenia drobnych warzyw. Podeszła z nim do mnie i bez słowa zrobiła nacięcie na moim brzuchu, który wcześniej odkryła spod koszulki. Krew powoli zaczynała zbierać się w miejscu w którym chwile temu było ostrze. O dziwo nie czułam bólu. Przy wszytskich pięciu cięciach go nie czułam. Jedyne co robiłam to patrzyłam jak krew zbiera się w każdej z ran, ale nie wycieka. Kobieta ponownie odeszła do stolika, a ja gapiłam się w krew jak w transie. Kilka chwil później wróciła z większym nożem, ale nim zrobiła jakikolwiek ruch spojrzała mi w oczy.

- To emocje i myśli, którym nie dajesz wyjść - przyłożyła nóż do mojego gardła i pociągnęła. Wystarczył jeden płynny ruch a krew poleciała z wszystkich sześciu ran które zrobiła. Nadal nie było bólu, ale pokój zrobił się strasznie jasny, a gdy było już całkiem biało usłyszałam krzyk.

Zerwałam się z łóżka i zrzuciłam przy tym leżącego obok mnie na jednoosobowym materacu Michaela. Chłopak spadł na podłogę. Złapał się na głowę i spojrzał na mnie.

- Amy co jest?

- Zły sen... To tylko sen... - położyłam się ponownie i próbowałam uspokoić.

Od jakichś trzech dni było spokojnie. Chłopaki jednogłośnie zadecydowali, że to ja mam wyjść i koniec, jednak nie było okazji aby przekazać tą wiadomosć M.L., chociaż jak dla mnie ona i tak to wiedziała. Luke odpuścił swoje humorki, a ja i Michael zajęliśmy się swoimi sprawami w które on się nie pakował.

Chłopak wstał z podłogi i położył się obok mnie.

- Co ci się śniło?

- Jak prawie zawsze tutaj... Ona.

- Nie myśl o tym i postaraj się zasnąć, jest środek nocy - chłopak pocałował mój policzek i sam ułożył się wygodnie, jeśli było to możliwe na tym łóżku. Zrobiłam to co on i lekko wtulając się w niego spróbowałam ponownie zasnąć. Nie było to proste, nadal myślałam o moim śnie, o słowach kobiety, które w nim powiedziała, o ranach. Za dużo przemyśleń zebrało się w mojej głowie i nie zasnęłam. Chcąc przestać myśleć o złych rzeczach po prostu wpatrywałam się w leżącego obok mnie chłopaka. Kiedy śpimy wszystkie problemy znikają, a twarz jest spokojna. Bez emocji, jakby nic nie miało znaczenia a cały świat był czymś błahym, prostym, nieznaczącym. Bez problemów, bez zmartwień i trosk. Jednak życie takie nie jest. Jest pełne dramatu, smutku i bólu.

Idealny spokój na twarzy chłopaka szybko zniknął kiedy ten otworzył oczy i spojrzał w moje.

- Spałaś?

- Nie - odparłam szczerze, a Michael westchnął.

Leżeliśmy w ciszy jeszcze chwilę aż z łóżka obok nie wstał Luke. Przywitał się z nami i wyszedł z pokoju zapewne do łazienki. Gdy wyszedł Mike wstał i poszedł włączyć radio. Wziął z regału dwie z kilku ostatnich puszek z jedzeniem, widelce i do mnie wrócił. Jedliśmy słuchając cicho lecącej muzyki, aż Luke nie przerwał całkiem miłego poranku wpadając do pokoju.

- Słuchajcie, mamy mały, albo nawet i duży problem, bardzo duży problem...

- Co się stało? - spojrzałam na chłopaka nabijając kawałek mięsa na widelec.

- Magazyn się pali.

- Co?!

Równo z chłopakiem zerwaliśmy się z łóżka i poszliśmy zajrzeć na korytarz. Nie było nic widać, ale w powietrzu faktycznie unosił się charakterystyczny zapach. Czułam się jakbym miała dostać ataku serca. Wcześniej były opcje, że z tego wyjdziemy, ale teraz wszystko chyba jest już stracone. Spłoniemy tutaj wszyscy razem.

Zrobiło mi się gorąco i cofnęłam się do pokoju aby usiąść na łóżku. Chłopaki poszli za mną i przykucnęli obok mnie.

- Amy co jest? - zapytał Luke kładąc dłoń na materacu obok moich nóg.

- Słabo mi i kręci mi się w głowie - oparłam się o ścianę i zaczęłam głęboko oddychać. Dawno się tak źle nie czułam. Nie wiem czy to przez ten zapach, przez to, że faktycznie było tutaj cieplej przez ogień czy przez kumulacje emocji i uczuć, które zbierają się we mnie od tak długiego czasu. Rozumiałam mój sen i metaforę ran z zastygniętą krwią.

Przyłożyłam dłoń do czoła i wzięłam kilka głośnych i bardzo głębokich wdechów.

- Dobra... myślmy logicznie... Mamy okazje uciekać...

- Amanda tutaj się pali, nie przejdziemy przez ogień.

- Gdzie dokładnie się pali Luke?

- Na dole, ale nie przy drzwiach w jednym z pomieszczeń.

- Idziemy na dół - wstałam z łóżka i zrobiłam kilka kroków przed siebie, jednak znowu zakręciło mi się w głowie. Oparłam się o ramię Luke'a, policzyłam cicho do dziesięciu i szłam dalej.

Zeszliśmy w trójkę na dół. Luke miał rację, ogień był w jednym z pokoi i rozprzestrzeniał się dalej. Poszliśmy do drzwi i z całych sił próbowaliśmy je otworzyć. W metalu odbijały się kolory ognia. Tańczące iskierki przypominające wieczorne ognisko z przyjaciółmi, tylko w ogromnej skali i nie z przyjaciółmi. Przed nami na drzwiach malowały się pięknę obrazy w kolorach pomarańcu błyszczące przez metalowe drzwi, ale za nami był koszmar. Kolejny raz strach jest za nami i dosłownie i w przenośni.

Oparliśmy się o drzwi i patrzyliśmy w płomienie, które były kilkanaście metrów przed nami. Może były one dla nas zbawieniem od śmierci w cierpieniach. Może spłonięcie to mniejsza krzywda niż śmierć z jej ręki. Może to znak. Jednak nie będzie nam dane się dowiedzieć, ponieważ wszystko co jest przeciwne zdaniu tej kobiety jest złe.

Pojawiła się jak zawsze z nikąd. Razem z nią kilkoro ludzi, którzy zaczęli gasić pożar wodą z węży, które wychodziły z innego pomieszczenia. Z tego w którym kilka tygodni temu Luke znalazł kota, który pewnie uciekł z tego miejsca. Chciaż jemu się udało.

M.L. podeszła do nas i spojrzała na nasze twarze.

- Które z was? Myśleliście, że się nie dowiem?!

- To nie my - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

- Będziecie mieli przez to problem i to nie wiecie jak wielki.

Kiedy jej ludzie gasili pożar, ona zabrała jednemu z nich broń i podeszła do nas celując prosto z moją głowę.

- Ją pewnie mam wypuścić prawda? - chłopaki przytaknęli a ona się zaśmiała - jesteście tacy przewidywalni, złym pomysłem było rozpętanie pożaru, jeśli tak bardzo chcecie zginąć razem to nie problem. Wchodźcie do pokoju. Już! - krzyknęła a my poszliśmy do pierwszych drzwi na prawo, czyli tak gdzie zawsze. Weszła razem z nami i zamknęła drzwi na klucz. Podeszła tym razem do Luke'a i to jemu przyłożyła broń do skroni.

- Nawet nie wiesz od jak dawna mam ochotę to zrobić Luke...

#WAREHOUSEFF

co powiecie na one shota o ashtonie mojego autorstwa bo mam pomysł i inspirację... byłby miły i przyjemny, taka spokojna historia, więc??

WAREHOUSE (hemmings x gomez)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz