rozdział 16

1.4K 187 36
                                    

#WAREHOUSEFF na twitterze

Dała nam dwa dni i Luke faktycznie chciał je w pełni wykorzystać. Chłopak próbował chyba wszystkiego. Zaczynając od kolejnych starań wyważenia drzwi po skok z dachu. Jednak ani jeden z jego pomysłów tego pierwszego dnia się nie sprawdził. Nawet próbowaliśmy wymontować kraty z okien, ale i to nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. Przed nami był cały kolejny dzień i kolejne próby. Zapomnieliśmy o wszystkim i liczył się tylko jeden cel.

Pierwszy dzień próby minął szybko ale bezskutecznie. Rankiem drugiego dnia chłopak szybko zerwał się na równe nogi i pobiegł dalej starać się otworzyć drzwi. Ja zostałam w łóżku z naszym nowym kotem leżącym w moich nogach. Był dużo lepszy niż te podarte koce. Jak mam być szczera traciłam nadzieję i to bardzo. Ten jeden dzień względnego spokoju tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że z tego piekła nie ma wyjścia. Nie ma, chyba, że ona otworzy te cholerne drzwi.

Leżałam patrząc się w sufit i słyszałam tylko chłopaka na dole, który łomotał drzwiami. Co jakiś czas dało się też usłyszeć głośne przekleństwa. Chciałam mu pomóc, ale nie wiedziałam jak. Nie widziałam już sensu w niczym. Wolałam sama się jej podłożyć, pewnie będzie to mniej bolesne niż to co ma zamiar z nami zrobić. Przez moje myśli przechodziły wszystkie możliwe opcje, były okropne, krwawe i strasznie bolesne.

Myśli na temat horroru jaki za jakąś dobę pewnie zaczniemy tu przeżywać przerwał Luke wchodząc do pokoju.

- Czemu jeszcze leżysz? - zapytał nawet na mnie nie patrząc i zabrał coś ze swojego łóżka.

- Tak jakoś, już wstaje... - podniosłam się. Kot zszedł z moich nóg i pobiegł pod łóżko chłopaka.

- Pomóż mi Amy, nie mamy już dużo czasu.

- To na nic Luke i dobrze o tym wiesz - siedziałam przyglądając się chłopakowi, który odwrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie. Nie wiem czemu, ale źle się czułam kiedy tak patrzył.

- Na nic? Może i wiem, ale ja przynajmniej coś robię, a ty?

- Co mam robić? To na nic! - wstałam i stanęłam przed chłopakiem. Podniosłam głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. Starałam się ignorować to, że jego wzrok był jakiś inny. Palący. Drażniący.

- Na nic było wejście tutaj z tobą Amy! To było na nic! Serio musiałm być pijany skoro tutaj z tobą przylazłem, żałuje tego, nawet nie wiesz jak bardzo tego żałuje Sparks!

- Przynajmniej przyznałeś, że to twoja wina, brawo Luke umrzesz z czystym sumieniem!

Oboje staliśmy naprzeciw siebie gestykulując rękami dosyć chaotycznie, wpatrując się w swoje oczy i krzycząc. Miałam dość i to był kolejny raz kiedy emocje po prostu ulatywały wraz ze słowami, na które ani ja ani Luke nie zwracaliśmy uwagi. Ja powiedziałam kilka zdań za dużo, ale on też. Czułam się wtedy jak kiedyś. Jak za czasów kiedy to krzyczeliśmy na siebie i nic innego. Kiedy nasze relacje opierały się na nienawiści a nie na pomocy w trudnej a co ważniejsze wspólnej sprawie.

- Jesteś ignorantką Amy, myślisz teraz o sobie i tylko o sobie, chcesz tutaj zostać bo tak jest łatwiej! Łatwiej dać się podejść niż szukać wyjścia!

- I kto to mówi, mam ci przypomnieć Hemmings jak jeszcze kilka tygodni temu sam miałeś na wszystko wyjebane?!

- Przymknij się już!

- Ugh! - fuknęłam i po prostu wyszłam z pomieszczenia.

Dość jego obecności. Dość. Dość wszystkiego. Tego miejsca. Jej. Jego. Dość mnie. Mam dość samej siebie. Mam za złe sobie, że zgodziłam się kiedy Luke chciał się tu zatrzymać podczas burzy.

Uciekłam. Pobiegłam schować się na ostatnim piętrze. Nie bałam się z kilku powodów. Po pierwsze wiedziałam, że jej tu nie ma, a po drugie już chyba bardziej nie mogłam się bać niż podczas rozmowy z nią.

Płakałam. Kolejny raz tutaj płakałam. Nie wiem, czy chłopakowi się to zdarzało, on nawet jeśli miał tutaj chwile słabości ukrywał je. Może nawet przed samym sobą. Ja nie miałam co tutaj ukrywać. Byliśmy tutaj nadzy, oczywiście w znaczeniu metaforycznym i nadzy dla niej. Miała nasze największe lęki podane jak na tacy. Nikt nie musiał mówić czego się boi ona to wiedziała, albo sprawiała, że nawet coś o czym nikt normalnie nie myśli i nie zastanawia się nad tym, czy boi się takiej a nie innej sytuacji, po prostu wszytsko było tutaj straszne. Każdy kąt. Każda najmniejsza szczelina. Wszystko. Mogłeś nigdy nie bać się spać po ciemku - przez to miejsce zaczynasz. Mogłeś nigdy nie bać się widoku krwi - tutaj będziesz się bać.

Oparłam się o ścianę. Nawet nie wiem ile tak siedziałam, wiem, że słyszałam kroki chłopaka piętro niżej, a później długo długo nic.

Następnie zbudził mnie donośny huk. Zerwałam się na równe nogi i pobiegłam na dół wpadając na Luke'a na schodach. Chłopak złapał mnie, żebym nie upadła, ale równie szybko zabrał swoje dłonie.

- Co to było?

- Nie wiem, myślałem, że coś u ciebie.

- Nie...

Znowu ten dźwięk. Był z parteru. Nie wiedzieliśmy czy iść sprawdzić co to, czy lepiej to zignorować, ale kiedy odgłos pojawił się trzeci raz Luke kazał mi zostać w pokoju, a sam poszedł na dół. Kiedy chłopak zaprowadził mnie dosłownie do łóżka i wyszedł z pokoju oczywiste było, że poszłam za nim. Szłam kawałek za blondynem, na moje nieszczęście zauważył mnie, ale nie kazał mi nigdzie iść.

- Luke właściwie to, która godzina?

- Nie wiem, późno.

- Chyba dwa dni się właśnie skończyły Luke...

- Chyba masz racje Amy.

Znowu odgłosy. Tym razem już nie huk, a dźwięki z rur. Kołatania, stukania, wszystko co może przyprawić o dreszcze.

- Chodźmy do pokoju - chłopak złapał mnie za ramię i pociągnął w stronę schodów, jednak nim zrobiliśmy jakikolwiek krok na szczycie schodów stanęła ona. Cofnęliśmy się w tył, aż na plecach poczuliśmy zimną metalową ścianę. Kobieta szła w naszą stronę. Nie miała w rękach broni, ale to, że jej nie trzymała nie oznacza, że wcale nie zabrała jej ze sobą.

- Mówiłam wam, że macie dwa dni, ale jak widać nic nie zdołaliście zrobić... Zdziwiłabym się gdybyście dali, nikt nigdy stąd nie wyszedł, może z jednym wyjątkiem, ale nawet jak ktoś ucieknie to i tak tutaj wróci - prędzej, czy później.

Zatrzymała się kawałek od nas. Wpatrywałam się w maskę przykrywającą jej twarz a na moim ciele pojawiała się gęsia skórka. Kiedy zrobiła jeszcze jeden krok złapałam dłoń chłopaka i ścisnęłam. Widziałam, że Luke spojrzał na nasze ręcę i zrobił krok w przód wychądząc w jej stronę.

- Co ty robisz? - szepnęłam ciągnąc go lekko do siebie.

- Próbuje cię uratować Amy - powiedział już głośno.

- Nie uratujesz jej - skwitowała kobieta.

- Daj jej wyjść a ze mną zrób co chcesz, to moja wina, że tutaj jesteśmy.

Powiedział to, otwarcie to przyznał.

- Nie, ale mogę cię uspokoić, że jeszcze dzisiaj nic wam nie zrobię, chyba... Dziś zaczniemy pewną grę - wyciągnęła w naszą stronę dłoń. Otworzyła pięść i naszym oczom ukazały się dwie kości do gry. - Czerwona dziewczyny, biała twoja, weź je - powiedziała do chłopaka a on powoli zabrał małe sześciany z jej dłoni - gra jest prosta, rzucacie i ten kto ma mniej oczek rano przychodzi tutaj.

- Co jeśli nie przyjdę ani ja ani Amanda?

- Zabiję was,a ją pierwszą.

Przełknęłam ślinę.

- Widzę się rano z jednym z was. Dokładnie w tym miejscu. Niech los zdecyduje z którym.

Po tych słowach zaczęła się oddalać, a my staliśmy jak sparaliżowani z kostkami do gry w dłoniach. Z myśli wybudził nas dopiero trzask drzwi. Puściłam wtedy rękę chłopaka i spojrzałam na niego.

- Stąd jest jedno wyjście Luke... Trzeba umrzeć, żeby wyjść z tego piekła.

WAREHOUSE (hemmings x gomez)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz