Bez tytułu 32

431 44 12
                                    

Sobota... A dokładnie szósta czterdzieści pięć.

O tej godzinie zostałem wywalony z łóżka. Na początku nie miałem zielonego pojęcia co się dzieje. Poczułem się jak na jakimś statku, który właśnie natknął się na sztorm. Bujało w prawo i w lewo, aby na koniec zaliczyć upadek.

Poczułem lekki ból na całym ciele. Otworzyłem oczy i zobaczyłem podłogę. No czyli spadłem z łóżka.

-Zu... no wstawaj! -Don, przewróciła mnie na plecy. A ja zacząłem się zastanawiać co ona tu robi.

-spieprzaj... -machnąłem ręką i próbowałem na nowo wczołgać się na łóżko. Kiedy zobaczyłem która jest godzina, miałem ochotę krzyczeć. Moją siostrę doszczętnie popieprzyło.

-Zu, proszę...

-cokolwiek chcesz, mówię nie!

Don usiadła obok mnie na łóżku.

-muszę jechać po koleżankę na jakieś odludzie. Boję się jechać sama...

-mówię, nie...

-no dobra! -wstała -jak ktoś mnie napadnie i zgwałcił, to bd twoja wina! -wskazała na mnie palcem. Chciałem ją w tej chwili udusić.

-dobra... pojadę! -unoszę ręce w pozie poddania. Ona zawsze wiedziała jak mnie podejść -ale dlaczego tak wcześnie?

-pokłóciła się z chłopakiem.

Dobra, takie wytłumaczenie to mogłem kupić. Ubrałem się i dziesięć minut później siedziałem w aucie.

Don prowadziła jak wariatka, więc zamknąłem oczy i pozwoliłem sobie na sen, przynajmniej nie widziałem tego z jaką prędkością podróżowaliśmy.

Obudziło mnie silne szarpnięcie. Otworzyłem zdezorientowany oczy. Staliśmy gdzieś pośrodku lasu, przed jakimś domkiem. Wszystko byłoby ok, jakby nie osoba opierająca się o auto, stojące sto metrów od nas.

-co on tu robi? -pytam odwracając wzrok w stronę mojej siostry. Ona tylko się uśmiecha i wysiada. -Don!

-jakieś problemy? -słyszę głos Harry'ego i widzę jak Don kiwa głową. -cześć, Zen!

Wysiadam z auta i to chyba był mój drugi błąd, który popełniłem tego dnia.

Harry zbyt długo na mnie patrzał i uśmiechał się dość za szeroko, a tak przynajmniej mi się wydawało.

-co tu się dzieje? -pytam się i czuję, że to wszystko nie skończy się dobrze, a wręcz będzie piekielnie.

-coś ci pokażemy... -Harry powoli do mnie podchodzi.

-nigdzie z wami nie pójdę! -zacisnąłem dłonie w pieści. Czułem, że to jedna wielka kpina, a oni coś knują. -gadać co tu się dzieje?!

-dobra Zen... Masz dwa wyjścia, albo idziesz dobrowolnie, albo siła. Tak czy siak i tak tam wylądujesz -wskazuje na drewniany domeczek z kratami w oknach. Poważnie?! Chcieli, abym tam wszedł...

-zapomnij...

-no czyli druga opcja, ok -nawet nie wiem jak, ale Harry wyrósł nagle przede mną. Chciałem go od siebie odepchnąć, ale zostałem przerzucony przez bark.

-puść mnie... ty kupo futra! -zacząłem go walić pięściami po plecach -puszczaj, dupku!

To nic nie dało, bo chłopak jakby nic niósł mnie dalej. Miałem ochotę przepieprzyć mu w twarz, a Don zabić.

Przystanęliśmy na chwilę, więc znowu zacząłem się wierzgać. Uderzyłem nogą w coś twardego, a później upadłem na ziemię. Harry rzucił we mnie jakąś torbą i zamknął drzwi. Siedziałem na podłodze w tym okratowanym domku.

I.Broken Heart ||Ziam✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz