(poprawiony)
Narrator
Kiedy Michael miał piętnaście lat stwierdzono u niego zespół lęku napadowego.
Na początku średnio dwa razy na miesiąc doznawał duszności, przyspieszonego bicia serca i derealizacji*. Jego rodzice nie byli wtedy w stanie nad nim zapanować i jedyną osobą, która mogła go uspokoić, był Luke. Chłopak przemawiał do zielonookiego wolno, delikatnie, niespiesznie podchodząc w jego stronę, by zamknąć przyjaciela w uścisku. Później już tylko głaskał go po włosach mówiąc, że wszystko jest dobrze i nie musi się bać, a Michael powoli odzyskiwał kontakt z rzeczywistością. Takie ataki trwały średnio od piętnastu do dwudziestu pięciu minut.
W którymś momencie lęki zaczęły się nasilać, pojawiały się coraz częściej; nawet kilka razy dziennie, a uspokajające przemowy Luke'a na nic się zdawały. Wtedy matka postanowiła zabrać Michaela do psychologa. Miła pani w żółtej sukience kazała mu usiąść i zaczęła z nim rozmawiać. Po godzinie stwierdziła chorobę i wstępnie zapisała, jak sobie z nią radzić.
Michael uczęszczał na psychoterapię trzy razy w tygodniu. Na jakiś czas zaprzestał chodzenia do szkoły, gdyż istniało prawdopodobieństwo, że atak nastąpi podczas lekcji, bądź przerwy. Brał dużo leków, starał się rozmawiać ze sobą w lustrze, by dodawać sobie otuchy oraz próbował patrzeć na małe, pozytywne rzeczy w życiu, jakby to było wszystko, czego pragnął.
Niestety, Clifford posiadał pewien problem ze swoją domową terapią – miał niesamowicie niską samoocenę. Można by się nawet pokusić o stwierdzenie, że sięgała ona depresji Morza Martwego lub nawet niżej. Toteż trudno mu było patrzeć na swoje odbicie i mówić te wszystkie pokrzepiające rzeczy, które nakazała mu mówić psychoterapeutka, gdyż zwyczajnie w to nie wierzył.
We wszystkim widział minusy: jego ciało było nieodpowiednie, był zwyczajnie zbyt gruby; jego skóra posiadała nienaturalnie blady odcień, przez który wyglądał, jakby stale był na narkotykach; jego włosy – choć wtedy jeszcze gęste i zdrowe – tworzyły dziwną mieszankę kolorów i przypominały siano. Ponadto miał dziwny głos, różny od innych ludzi, których znał i nie pasowało mu to.
Michael tkwił w błędnym kole, bo ilekroć próbował się podnieść na duchu i zdusić w sobie negatywne myśli, często prowadzące do napadów lękowych, tyle razy znajdywał nowe powody i miejsca na swoim ciele, przez które czuł się gorszy. Był gorszy. W końcu był chory.
Kiedy miał szesnaście lat znalazł idealny sposób, na radzenie sobie z negatywnymi myślami – żyletka. Gdy tylko czuł, że coś w jego życiu jest nie tak, sięgał po ostry przedmiot i tworzył na lewym przedramieniu kilka kolejnych cięć. Michael czuł, że zadając sobie ból fizyczny jest w stanie poradzić sobie z tym psychicznym.
Chłopak nosił na lewej ręce mnóstwo bransoletek i stale ich dokładał, maskując w ten sposób rany po cięciu. Od tamtej pory zdarzały mu się ataki paniki, że ktoś dowie się o jego problemie i będzie musiał ponieść konsekwencje. Ciągle poprawiał na ręku ozdoby tak, aby nikt nie mógł się niczego pod nimi dopatrzeć. Był zwyczajnie słaby i ta myśl go przytłaczała.
Była jednak jedna rzecz, która pozwalała Michaelowi zapomnieć o swoich problemach, o lękach i niedoskonałościach. Gitara. Clifford od szóstego roku życia grał na gitarze; to pozwalało mu się wyciszyć albo rozładować gniew. Niejednokrotnie szarpał za struny swojego elektryka tylko po to, żeby nie popaść w histerię. Grywał o wszystkich porach dnia i nocy, gdy tylko poczuł taką potrzebę.
CZYTASZ
Scary blood | c.h ✔
Fanfic"Ponieważ mam serce czarne jak smoła A pod nim huragan Próbujący nas rozdzielić" TW; przemoc, alkohol, narkotyki, samookaleczanie, niepełna rodzina, gwałt, różnorakie zaburzenia (elementy te mogą pojawić się w mniej lub bardziej oczywisty sposób w...