03.

691 30 12
                                    

(poprawiony)


Scarlette


Weszłam do domu tylnymi drzwiami, które zawsze były otwarte. Co prawda, trzeba było przejść przez pralnię i wspiąć się po stromych i rozklekotanych schodach, aby dostać się na piętro, ale wolałam to, niż dobijanie się do drzwi przez pół godziny i widzenie się z którymkolwiek domownikiem.

Prawdopodobnie, prędzej czy później i tak czekała mnie rozmowa z kimś, na temat tego gdzie się podziewałam przez prawie dwa dni i dlaczego nie zadzwoniłam. Chociaż, istniała też inna ewentualność, mianowicie taka, że nikt się nie przejął tym, że nie wróciłam na noc i wcale nie musiałam się skradać.

Moje łóżko wydawało się najlepszym miejscem na świecie, gdy ułożyłam się na nim na wznak, chwilę po tym, jak udało mi się po cichu zamknąć drzwi. Odetchnęłam z ulgą, wypuszczając przez usta długi oddech. Trochę zajęło mi, nim zebrałam się z powrotem, ale ostatecznie mniej więcej pół godziny później byłam przebrana i gotowa, by zadzwonić do Rachel i się dzisiaj spotkać. Zaczęłam gorączkowe poszukiwania telefonu, wyrzucając całą szafę na łóżko i przeszukując pralnię wzdłuż i wszerz. Gdy nie miałam już żadnego miejsca, w którym mogłabym go znaleźć, uświadomiłam sobie przerażającą prawdę...

Dopiero, gdy spojrzałam w lustro, zawieszone w łazience, zdałam sobie sprawę, jak strasznie wyglądałam przez cały ten czas – mój makijaż postanowił pobawić się w cyrk. Jęknęłam zrezygnowana, zastanawiając się, czy prysznic to dobry pomysł, kiedy już stwierdziłam, że, mimo wszystko, tak, sprawdziłam jeszcze raz, dla pewności, czy drzwi są zamknięte, po czym zaczęłam ściągać z siebie przemoczone ubrania. Odwiesiłam je na suszarkę, modląc się, żeby wyschły w nadludzkim tempie. W międzyczasie odłożyłam telefon na brzeg kranu, nie mając pomysłu, co lepszego mogłabym z nim zrobić.

Jęknęłam głośno i przeciągle, gdy uświadomiłam sobie, że mój telefon został w domu tajemniczego chłopaka, który uratował mi życie. W Beverly Hills, setki kilometrów stąd. Zaraz później ogarnęła mnie panika, która wzrastała z każdą sekundą mojego stania na środku pokoju i próbowania wymyślić, co też mogę zrobić.

Westchnęłam po raz kolejny, robiąc to zdecydowanie zbyt często, po czym skierowałam się do pokoju obok mojej sypialni. Nie wchodziłam tam praktycznie nigdy, chyba, że ważyła się sprawa życia i śmierci – tak, jak teraz. Otwarłam gwałtownie drzwi, chcąc jak najszybciej zrobić to, co miałam do zrobienia i wyjść.

- Tyler? – zwróciłam się do chłopaka siedzącego na łóżku, który niechętnie skierował swój wzrok na moją osobę. – Pożycz mi telefon.

W odpowiedzi usłyszałam jego głuchy śmiech. Nie myśląc wiele sięgnęłam na komodę, gdzie leżało wspomniane przeze mnie przed chwilą urządzenie; chwyciłam je i wyszłam z sypialni brata. Zatrzasnęłam drzwi własnego pokoju, zamykając je na klucz, aby uniemożliwić chłopakowi odebranie mi jego własności. Musiałam zadzwonić.

Wykręciłam swój własny numer i po kilku sygnałach usłyszałam szum po drugiej stronie.

- Halo, Calum? – prawie krzyknęłam do telefonu, gdy panika przejmowała nade mną kontrolę. – O, Boże, jak dobrze, że ktoś odebrał! Możesz mi przywieźć mój telefon albo chociaż wysłać pocztą?

Byłam lekko zdesperowana... nawet bardzo, żeby nie skłamać. Przełknęłam gulę w gardle, która zaczęła się formować, gdy cisza po drugiej stronie słuchawki zaczęła się przeciągać.

- Wybacz, maleńka – w słuchawce usłyszałam bełkoczący głos, bynajmniej nie należący do bruneta, którego poznałam wczoraj – ale to praktycznie nie możliwe. Jesteśmy w drodze do Meeksykuu. Może chcesz jechać z nami?

Scary blood | c.h ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz