21.

384 24 3
                                    

(poprawiony)


Narrator


Szedł wolnym krokiem, trzymany za obie ręce. Mijał pokoje, mnóstwo pokoi. Czuł się, jakby odwiedzał zakład psychiatryczny. Zza prawie każdej kraty machał do niego jakiś człowiek, przeważnie byli to mężczyźni. Ubrani cali na biało, a na lewym nadgarstku mieli świecącą na zielono opaskę. Trochę przerażali oni chłopaka, jednak ból głowy skutecznie odwracał uwagę od wszystkiego innego.

Korytarz powoli się kończył, a oni nie przestawali iść. W końcu, gdy pozostał jeden, niezamieszkany pokój, któryś z mężczyzn otworzył kartą magnetyczną kraty. Następnie pozostała dwójka wepchnęła szatyna do środka, a jedyna droga ucieczki została odcięta.

Mężczyźni odeszli, a chłopak dopadł krat. Ściskał metal w dłoniach, jakby chciał go złamać lub rozpuścić. Jednak nic się nie działo. Został zupełnie sam, w sterylnie czystym pokoju, a z drugiego końca korytarza usłyszał przeraźliwy krzyk. Jakby kogoś palono żywcem.

Sam miał ochotę zacząć tak krzyczeć.



Po trzech godzinach chodzenia od ściany do ściany Tyler miał dość.

Krzyki powtarzały się cyklicznie, co jakiś kwadrans. Jakby ktoś przechodził napady gniewu albo miał zwidy, a przed jego oczami pojawiały się upiorne zjawy. Chłopak nie miał pojęcia, co dzieje się w dalszej części korytarza. Jego pole widzenia ograniczone było do pokoju naprzeciw, który zamieszkiwany był przez... tak naprawdę Tyler nie wiedział, kto był jego najbliższym sąsiadem. Lokator zza jedynych krat, które widział, spał, od kiedy szatyn pojawił się w tym miejscu.

Po jakimś czasie Blue zorientował się, że na łóżku czekają na niego poskładane w kostkę białe spodnie oraz tego samego koloru koszula z krótkim rękawem, zapinana na nienaturalnie duże guziki. Oprócz tego dostał również kapcie. Większość jego ubioru została skonfiskowana przy wejściu. Do wielkiego pudła trafił jego pasek, ciemna bluza, a także wszystkie bransoletki, odsłaniając rany. Zabrali mu również telefon.

Zmęczony czekaniem na coś, co i tak nie miało nadejść, Tyler usiadł na łóżku, spychając ubrania na jego kraniec. Posłanie chłopaka składało się z materaca, nieobleczonej białej kołdry oraz poduszki. Nie było niczego, na czym mógłby spać. Tylko materac i sprężyny. Choć i tak nie zamierzał zostawać na długo w tym miejscu.



Elektryczny zegar wiszący na ścianie wskazywał godzinę trzecią nad ranem, a Tyler dalej nie zmrużył oka. Siedział na łóżku, chodził po maleńkim pokoju, próbował przezwyciężyć ból głowy i wymyśleć, jak mógłby stąd uciec. Przecież to musiało być w jakiś sposób możliwe.

Jedynym źródłem światła był nikły snop księżyca, wpadający przez maleńkie okno w klitce naprzeciwko. Jasna poświata raziła Tylera w oczy, co dodatkowo utrudniało mu chociażby poczucie się śpiącym. Niekoniecznie sen.

W końcu chłopak usłyszał jakiś inny ruch, poza swoim ciągłym szuraniem i aż zatrzymał się w miejscu, by następnie podbiec do krat, opierając na nich czoło, aby lepiej widzieć, co było źródłem dźwięku. Człowiek w pokoju po drugiej stronie korytarzu się poruszał.

Usiadł, wstał, a następnie podszedł do swoich krat. Gdy mówił, jego głos był szorstki, przepełniony zmęczeniem i brakiem chęci do życia.

- Słuchaj, młody. – szatyn skrzywił się na to, jak mężczyzna go nazwał. – Nie wiem, co sobie wyobrażasz, ale daj innym spać. Kilka rad na przyszłość. – facet wziął głęboki wdech, przejeżdżając dłońmi po swojej twarzy. – Jesteś tu nowy, a oni nie za dobrze radzą sobie z nowymi. Więc uważaj. Nie gadaj za dużo. Nie zadawaj pytań. Albo zaczniesz współpracować z własnej woli, albo oni zrobią to siłą. I najważniejsze...

Scary blood | c.h ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz