01.

1.1K 36 22
                                    

(poprawiony)

Scarlette


- Mamo, wychodzę! – krzyknęłam, zamykając za sobą drzwi.

Doskonale wiedziałam, że w tym wypadku mnie nie usłyszy, ale wzruszyłam na to w myślach ramionami. Gdybyśmy miały taką relację, jak większość matek z córkami, pewnie usiadłabym obok niej na kanapie i zapytała, czy mogę dziś wyjść, czy może jej w czymś nie pomóc. Ale nie byłyśmy takie, moje życie nie było takie. Dlatego też nie spytałam nikogo o zdanie, jedynie wyszłam. Jeżeli będzie czegoś chcieć, zadzwoni. Albo nie, wszystko jedno.

Autobusy nie jeździły w mojej okolicy zbyt często, toteż dłuższą chwilę zajęło mi czekanie na jakikolwiek, a od razu, gdy w końcu do jednego wsiadłam, kupiłam bilet. Wolałam nie mieć problemów z prawem i musieć się tłumaczyć rodzicom, dlaczego przyniosłam do domu mandat.

Z resztą, czy jeden mandat w tę czy w te zrobiłby im różnicę? Tak, ponieważ ten byłby mój.

Za niespełna dwadzieścia minut wysiadłam na pustym przystanku, a autobus pojechał dalej, zostawiając za sobą smugi dymu i śmierdzący zapach benzyny. Przebiegłam ulicę, ponieważ akurat nie jechało żadne auto i skierowałam się w stronę morza. Co to ja mówiłam o problemach z prawem?

Szłam słonecznym brzegiem plaży, rozglądając się na wszystkie strony. Założyłam na nos różowe okulary w białe serca, które prawdopodobnie wyglądały skrajnie głupio, ale innych nie miałam. Białe baleriny niosłam w ręce. Cieszyłam się ciepłym słońcem, które ogrzewało moje odkryte ramiona i lekkim wiatrem, rozwiewającym moje jasne włosy. Usłyszałam przytłumiony dźwięk dzwonka, więc wyciągnęłam telefon z kieszeni szortów i odebrałam.

- Halo? – w słuchawce usłyszałam rozgorączkowany głos mojej przyjaciółki, Rachel. – Spokojnie, Rach. Rozumiem, jeśli nie możesz przyjść, muszę to uszanować i jakoś z tym żyć. – zaśmiałam się, jednak ona dalej, bez ustanku, paplała o tym, jak bardzo jej przykro i że mnie przeprasza.

A potem, jakby nigdy nic, rozłączyła się, nie pozwalając mi nawet odpowiedzieć.

Rozumiałam to, rozumiałam – jej sytuację, jej obowiązki, jej życie. Nie powiem, że nie było mi przykro, ale uszanowałam nieobecność Rachel. Musiałam. W końcu zdrowie jej ojca jest ważniejsze od wspólnego wyjścia na kawę. Z resztą dobrze, że mimo wszystko opuściłam tego dnia dom. Wcale nie miałam ochoty tam przebywać więcej, niż było to absolutnie konieczne.

Spoglądając na gasnący ekran telefonu, szybko weszłam w kontakty i przyłożyłam aparat do ucha.

- Cześć, Matt. – uśmiechnęłam się do siebie na sam dźwięk imienia, które wypowiedziałam. – Nasze spotkanie z zeszłego tygodnia dalej jest aktualne?

*

- Miałam tylko kilka lat! – uniosłam ręce w geście samoobrony, śmiejąc się. – Nie wiedziałam, że drabina nie działa podobnie do schodów!

Matt prawie dusił się ze śmiechu, słuchając moich historii z dzieciństwa. Sama również się śmiałam, powoli przestając czuć się zażenowaną niektórymi wspomnieniami i mogłam w końcu odetchnąć.

Cała domowa sytuacja przerastała mnie bardziej, niż miałam ochotę to przyznać, nawet przed samą sobą. Życie innych siedemnastolatków wyglądało zgoła odmiennie, jednak Matt pomagał mi choć na moment zapomnieć o wszystkich troskach.

- Muszę już iść. – powiedział w końcu chłopak, spoglądając z lekkim smutkiem na swój telefon. – Miałem być o dwudziestej pierwszej, jest sporo później. Rodzice mnie zabiją. – to mówiąc, wykonał ostentacyjny gest, przejeżdżając sobie palcem wskazującym nieopodal szyi. – Każą się uczyć weekendami i zabronią treningów.. Sama rozumiesz.

Scary blood | c.h ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz