rozdział 4.

3.5K 223 5
                                    

          Ryk silników stawał się coraz głośniejszy. Naprawdę nie wiedziałam ile osób przyjechało. Czy ogarnął mnie strach? Owszem, lecz nie mogłam uciec i zostawić tego poszkodowanego mężczyzny na pastwę losu. Czułam jak Mufasa obok mnie zaczyna się denerwować, lecz nie odstąpił mnie na krok. Sama nie ruszyłam się nawet na centymetr i dalej uciskałam ranę mężczyzny. To wszystko do czasu, gdy warczenie silników nie ustało, a ja nie zostałam brutalnie odepchnięta na bok. Bolało. Cholernie bolało. Myślę, że trochę się poobcierałam, jednak szybko zerwałam się na nagi i odepchnęłam Mufasę od mojego napastnika. Od razu go zaatakował. I widziałam, że zrobił mu niezłą ranę.

- Mufasa zostaw! – Krzyknęłam, łapiąc psa za obrożę, by odciągnąć go od mężczyzny.

- Zabierz tego kundla! - Krzyczał, szarpiąc się i próbując kopnąć psa.

- Nie szarp się człowieku!- Warknęłam i poklepałam Mufasę po łbie w geście uspokajająco. Zajęło mi to chwilę, ale w końcu ustąpił i teraz tylko stał przy mojej nodze i nerwowo warczał na mojego napastnika. Zignorowałam to jednak i znów przykucnęłam przy Hunterze, który całkowicie stracił przytomność.

- Cholera. – Zaklęłam pod nosem, a po chwili poczułam przy sobie mojego napastnika, który bacznie przyglądał się moim ruchom. – Uciskaj w tym miejscu. – Poleciłam, dokładnie pokazując, gdzie ma ułożyć dłonie, po czym szybkim ruchem ściągnęłam z siebie białą koszulkę na długi rękaw, zostając tylko w koszulce na ramiączkach. Miała mi ona posłużyć jako izolacja do jego rany. Szybko złapałam za koniec rękawa i ścisnęłam go mocno w dłoni, którą w wsunęłam pod ciało Huntera, który nie wydał w z siebie żadnego dźwięku prócz majaczenia z bólu. Przeciągnęłam rękaw pod jego plecami i złapałam za drugi rękaw, najpierw jednak. – Możesz już puścić. – Powiedziałam do mężczyzny, który uciskał jego ranę i zajęłam jego miejsce. Przesunęłam moja koszulkę powyżej rany, poniżej żeber i złapał za oba końce rękawów, by związać je ze sobą. – Cholera, mam za mało siły. – Sapnęłam, szarpiąc się z silniejszym uchwytem, jednak zostałam w tym wyręczona. Mężczyzna obok mnie złapał mocno za oba końce i zawiązał. Nie było to dobre, jednak idealnie sprawdzało się jako zablokowanie dopływu krwi, choć chwilowe, by choć w jak najmniejszym stopniu zatamować ranę.

Miałam wrażenie, że każdy na mnie patrzy, ponieważ zostaliśmy otoczeni w jakiś dziwnym kręgu. Nie wiem co to miało na celu, podejrzewam, że wszyscy chcieli zobaczyć co się dzieje i jak poważne są rany. Nie czas o tym myśleć. Musiałam się skupić na Hunterze, nawet jeśli zagrażało to mojemu bezpieczeństwu.

- Podejrzewam, że szpital odpada? – Zebrałam się w sobie i zdobyłam się na zadanie pytania, na które odpowiedź praktycznie znałam.

- Tak. - Odpowiedział mocny, gardłowy baryton, który sprawił, że ciarki na moim ciele wysłały przyjemne dreszcze do każdej części mojego ciała. Gdy odnalazłam właściciela głosu, okazało się, że jest nim mój napastnik. Pokiwałam tylko w zrozumieniu głową.

- W takim razie trzeba go delikatnie przenieść, tak by jak najmniej naruszył ranę, bo cały czas krwawi, a gwałtowne ruchy, lub szarpanie nim może pogorszyć jego stan. Koniecznie trzeba go zszyć. – Mówiłam jak nakręcona, do czasu aż poczułam dłoń na ustach. Otworzyłam szeroko oczy i odskoczyłam do tyłu.

- Zmykaj do domu. Już nie jesteś nam potrzebna.

- Jak to? – Krzyknęłam. – Nie, ja muszę. Proszę.

- Powiedziałem ci żebyś sobie poszła i zapomniała. Nie rozumiesz prostych słów? – Warknął w moją stronę, gdy nagle zauważyłam jak Hunter zostaje podnoszony do góry.

- Uważajcie. – Krzyknęłam. – Delikatniej. – Chciałam do niego podejść jednak powstrzymała mnie dłoń zaciśnięta na moim ramieniu.

- Odejdź. – Ponownie wyraził swoją prośbę, tylko tym razem bardziej dosadniej, niemalże groźniej. Jednak nie mogłam tak po prostu odejść.

- Proszę. Proszę, pozwól mi pomóc. Jestem lekarzem. Mogę mu pomóc. – Błagałam go. Naprawdę błagałam. Nie miałam nic do stracenia.

- Wynoś się. – Warknął, niemalże ponownie mnie przewracając.

- Błagam. Chcę mu pomóc. Potem możecie mnie zabić, ale proszę. Chce mu pomóc.

- Jak się nazywasz dziewczyno? – Powiedział jakiś oby głos, wyłaniając się zza Bossa.

- Faith, proszę pana. – Szybko odpowiedziałam, cały czas błagalnie wpatrując się w Bossa, by pozwolił mi na opatrzenie ran Huntera.

- Jesteś lekarzem? – Kontynuował zadawanie pytań, jak podejrzewam starszy mężczyzna.

- Jezu. – Mruknęłam pod nosem, tak by nikt nie słyszał, a następnie nabrałam powietrza do płuc. Odetchnęłam głośno i: - Studia lekarskie skończyłam z wyróżnieniem, specjalizacja chirurgia, wróciłam do miasta jakieś 15 godzin temu i mieszkam na House Street 15/28. Czy to wystarczy, byście mi pozwoli mi mu pomóc? – Powiedziałam na jednym wdechu.

- Gdzie mieszkasz? – Zapytał tym razem Boss.

- House Street 15/28. – Odpowiedziałam i spotkałam się z ciszą. Widziałam tylko jak wymieniają porozumiewawcze spojrzenia, a po chwili starszy mężczyzna odszedł, zostawiając mnie sam na sam z moim napastnikiem.

- Możesz jechać. – Powiedział.

- Nie mogę zostawić tu psa! – Mruknęłam buntowniczo.

- Nasz dom znajduje się na House Street 20/28. To po drugiej stronie. Tam będziemy. – Powiedział i tyle go widziałam. Odwrócił się i wsiadł na motor, odjeżdżając. Stałam tak chwilę patrząc się na pustą już drogę i ślady krwi na niej po czym ocknęłam się i złapałam za obrożę Mufasy.

learn the rules.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz