Była dwudziesta. Na prośbę Alana zostałam z nim. Oboje siedzieliśmy na łóżku. Przez jakiś czas milczeliśmy, ale w końcu to przerwałam.
— Dlaczego chciałeś abym została? — Patrzyłam na niego. Lekko się uśmiechnął, a na jego policzkach ukazały się dołeczki.
— Miałem nadzieję, że dowiem się o Tobie czegoś więcej. — Zerknął w moją stronę.
— Co chcesz wiedzieć?
— Jak długo już jesteś łowczynią?
— Od urodzenia mnie na nią szkolono, ale pełnoprawnie gdy skończyłam piętnaście lat.
— Ja zostałem nim gdy miałem osiem lat.
— Osiem? Dlaczego?
— Mój ojciec tak chciał, a ja się nie sprzeciwiałem. — Jak można kazać dziecku wyrzucać duchy w wieku ośmiu lat? Moja psychika by tego nie wytrzymała. Widać, że Alan wiele przeszedł. Naprawdę musi być dobrym łowcą, a z tego co teraz widzę, pod tą oficjalną skorupą znajduje się wrażliwy i uprzejmy chłopak.
— Masz chłopaka? — Po minie Alana. zobaczyłam, że to pytanie miało nie opuścić jego ust. — Przepraszam ja nie wiem czemu spytałem.
— Nie mam. W szkole jestem raczej uważana za rozpuszczoną córeczkę bogatych rodziców. Również sama wolę się odsunąć z powodu mojej krwi.
— Przeszkadza Ci to kim jesteś? — Oboje patrzyliśmy się na siebie. Jedno, drugie starało się rozgryźć. Z każdą chwilą coraz bardziej się sobą intrygowaliśmy.
— Nie, znaczy może czasem. Wiesz czasami chciałabym się komuś wyżalić, porozmawiać o swoich problemach, a Tobie to przeszkadza?
— Dotychczas tak, ale odkąd Cię poznałem zaczynam cieszyć się, że to, a nie inne życie mnie spotkało. Też nie mam bliskich. Rodzice którzy mnie porzucili, zmarły brat to był każdy kogo miałem, a teraz nie mam nikogo. Ty chociaż masz cudownych rodzicieli. — Położyłam chłopakowi rękę na ramieniu. Siedzieliśmy na przeciwko siebie, po turecku.
— Rozumiem Cię. Może mam rodziców, ale oni i tak nie poświęcają mi czasu. Taty cały czas nie ma w domu, a mama siedzi nad papierami ze szkoły. Ty wiesz jak mam na nazwisko, ale ja nie znam Twojego to może mi powiesz?
— Alan Aleksander Scott.
— Masz angielskie nazwisko?
— Tak, mój tata pochodził z Anglii, był łowcą duchów w tamtym rejonie.
— To może teraz tam wrócili z Twoją mamą?
— Nie wiem, nie interesuje mnie to. Jest dobrze tak jak jest.
— Mieszkasz od zawsze w Warszawie?
— Nie, sprowadziłem się tam z rodzicami po śmierci brata. Nie na długo, po miesiącu mnie zostawili i wyjechali. Nie narzekam na samotność.
— Gdzie mieszkałeś wcześniej?
— W tej miejscowości co teraz, to ja podpowiedziałem Twojemu ojcu, że to dobre miejsce.
— Szkoda, że nie dałeś mu jakiegoś miejsca z plażą lub czymś takim. — Zaśmialiśmy się.
— Masz fajne drugie imię. Ja mam... — Przerwał mi.
— Afrodyta Lisette Mróz, niemieckie imię po Twojej zmarłej prababci.
— Skąd wiesz?
— Mam swoje źródła. — Podniósł dumnie głowę.
— Mam zacząć się Ciebie bać?
— Mnie? Nigdy. — Wstał i widząc co ma zamiar zrobić uciekłam.
— Cholerna klamka. — Warknęłam. Byłam w trakcie szarpania się z drzwiami, ale szatyn musiał je zamknąć.
— Odejdź ode mnie. — Złapałam jego pluszaka, który stał najbliżej mnie na szafce. Zabawka przedstawiała średniego brązowego misia.
— Tym chcesz mnie zatrzymać? — Zaśmiał się. Był już przy mnie. Zaczął gilgotać mój brzuch. Rzuciłam się na podłogę, śmiejąc aż do łez.
— Nienawidzę Cię. — Powiedziałam gdy złapałam odrobinę powietrza. Chłopak nie przestawał, ale zadzwonił mu telefon.
— Szlag, czemu akurat teraz? — Powiedział gdy spojrzał na telefon. Odebrał, a ja w tym czasie przekręciłam szybko kluczyk w drzwiach, który leżał na stoliku. Pobiegłam szybko do swojego pokoju. Zamknęłam się tam.
— Afrodyta? Gdzie jesteś? — Mój oddech przyśpieszył. Zachowujemy się jak małe dzieci. Drzwi zaczęły się nagle otwierać. Skąd miał zapasowy kluczyk? Chłopak przybliżał się do mnie.
— Proszę nie.
— Nie chcesz soczku?
— Słucham? — Chłopak wyjął zza pleców dwa pomarańczowe soczki. Były to moje ulubione. Wyrwałam mu jeden z ręki. Usiadłam na łóżku sącząc picie. Alan się cały czas uśmiechał. To było niewiarygodne. Dochodziła już szósta. Oboje stwierdziliśmy, że trzeba by chociaż trochę się zdrzemnąć. Wróciłam do swojego pokoju.
Wokół mnie ciemność. Nikogo nie ma obok mnie. Chcę się poruszyć, ale czuję, że ręce mam przywiązane. Chcę krzyczeć, ale nawet nie mogę otworzyć ust bo mam je zaklejone. Nagle słyszę jakieś kroki. Ktoś staję koło mnie. Dwie osoby, ich rozmowa.
— Co z nią zrobimy?
— Zabijmy ją.
— Patrz na nią, szkoda trochę za ładna jest. — Aha? O co chodzi?
— No to mam lepszy pomysł. — Ktoś do mnie podchodzi i podnosi. Nagle jestem rzucona na podłogę. Leżę pod czyimiś nogami. Ktoś łapie moją twarz i trzyma w „dzióbku".
— No to się zabawimy. — Słyszę głośny, wyraźny męski głos. Jednak to nie są ludzie. Mieszkańcy tamtego świata.
Budzę się z krzykiem i łzami. Po pięciu sekundach jest u mnie Alan.
— Co się stało?— Pyta przerażony chłopak, gotowy do ataku.
- Nic. Przepraszam, że Cię obudziłam. — Spogląda na mnie, a ja od razu chowam swoją żałosną twarz w dłonie. Chcę opanować łzy, ale to na nic.
— Śniło Ci się coś? — Kładzie rękę na moim podbródku i podnosi go do góry. Nic nie odpowiadam, milczę. — To jak? — Siada koło mnie na łóżku. Opowiedziałam mu dokładnie cały sen. Nadal się jeszcze nie uspokoiłam. Chłopak przybliżył się do mnie i otoczył swoimi rękami. Położyłam się na jego ramieniu. Nie musiałam się martwić o to, że ubrudzę mu bluzkę, bo zwyczajnie jej nie miał. Moje słone łzy spływały po jego nagich plecach. W końcu się odsunęłam.
— Dziękuję. — Powiedziałam cicho. Ułożyłam się do snu i zobaczyłam, że Alan znowu siada na tym samym fotelu co zwykle. W końcu dałam się ponieść do krainy Morfeusza.
CZYTASZ
Mój Stróż
FantasySzesnastoletnia Afrodyta jest córką bogatego polityka. Jej rodzina już z pozorów nie wydaję się normalna. Jej ojciec, tak jak ona jest w klanie, który ma na celu obronę ludzkiego świata i życia. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie rozszerzone ataki na...