"Dwudziesty"

606 58 0
                                    

- Zostaw ją! - wrza­sną­łem gdy jakaś oble­śna zmora wycią­gała rękę ku policz­kowi Afro­dyty.

- Młody Scott zde­cy­do­wał się przyjść po dziew­czynę, którą kocha chodź ona tak bar­dzo go rani. - powie­dział, a ja czu­łem tylko gorąco, które ogrze­wało moją duszę.

Duch znów się­gnął ręką do mojej pod­opiecz­nej.

- Nie rozu­miesz cze­goś w sło­wach zostaw ją?! - Wyją­łem lelitę i już mia­łem wyce­lo­wać w ducha, lecz usły­sza­łem gło­śne wrza­ski Afro­dyty. - Zostaw ją! Mar­tre­tuj mnie, ale zostaw ją. - Duch spoj­rzał na mnie.

- Alan nie... - Usły­sza­łem cichy szept mojego anioła, który leżał na zie­mii, ciężko oddy­cha­jąc.

- Chcesz oddać za nią życie? Tak bar­dzo Ci na niej zależy?

Nadal nie zdej­mo­wa­łem z niej wzroku. Popa­trzyła na mnie swo­imi cudow­nymi, nie­bie­skimi oczami.

- Tak. - Wycią­gnął do mnie rękę. Więk­szość duchów była gotowa do ataku, ale z wiel­kim sku­pie­niem oglą­dali całą tą szopkę.

- Wiesz co masz zro­bić. - powie­dział, a ja poda­łem mu lelitę, którą trzy­ma­łem w ręce. Chodź nie. Raczej rzu­ci­łem ją na zie­mię i pod­bie­głem do Afro­dyty. Obją­łem ją. Tak mocno jak tylko da się objąć czy­jąś duszę. Wyglą­dała wspa­niale, tak samo jak na ziemi. Chodź może jedy­nie jej blask odro­binę przy­gasł.

Wszystko byłoby dobrze, a jed­nak nic takie nie jest. Gdy­bym wtedy jej nie zosta­wił. Zapo­mnia­łem o jed­nej rze­czy. W lewej kie­szeni trzy­mam lelitę ojca dziew­czyny. Nie doty­ka­łem jej na razie.

- Całe zbie­go­wi­sko pro­szę się rozejść. - Nie wiem kim był ten potwór, ale było widać, że ma nad nimi jakąś wła­dzę.

Ledwo przy­tomna Afro­dyta patrzyła się w zie­mię nie zwra­ca­jąc na mnie uwagi. Jedyne co to mocno trzy­mała mnie za dłoń.

" Ona jest taka bez­bronna i nie­winna. „- pomy­śla­łem. „Powi­nie­nem zro­bić wszystko, żeby ją ura­to­wać, chodź ja mogę z tego nie wyjść żywy. „

Już każdy z tych potwo­rów wyszedł oprócz tego „wodza" i dwóch innych.

- Zwią­zać ich. - oznaj­mił. Patrzy­łem na niego wzro­kiem nie­na­wi­ści. Tak szcze­rze w tym momen­cie nic nie czu­łem. Może to dla­tego co zro­bił Afro­dy­cie. On kpiąco się do mnie uśmie­chał i przy­glą­dał jak jego słu­gusy nas zwią­zują.

- Jesteś nikim. - syk­nęła dziew­czyna, chcąc wyrwać się z moich ramion.

- Spo­koj­nie. - wyszep­ta­łem do jej ucha. Uspo­ko­iła się i przy­tu­liła do mojego ramie­nia. Usnęła.

- Zostaw­cie ich. - Duchy wyszły, ale zosta­wiły ogień, który się roz­prze­strze­niał po całym pomiesz­cze­niu.

- Cie­sze się, że nasze duszę zginą razem. - znów ten cudowny, zachryp­nięty głos. Wtu­liła się tylko we mnie moc­niej.

- Nie zginą. - Ręką, którą mia­łem lżej zwią­zaną wydo­sta­łem lelitę od jej ojca.

" Nic stra­co­nego, czas nas może goni.

Jed­nak chwila nam została,

Wró­cić tam skąd los zabiera. „

Wylą­do­wa­łem w swoim ciele, Afro­dyty przy mnie nie było. Zapo­mnia­łem, że ojciec jej ciało zabrał do War­szawy. Poje­cha­łem na lot­ni­sko. Usły­sza­łem, że najwcze­śniejszy samo­lot do War­szawy star­tuje za pięć minut, a kolejny jest za pięć godzin. Wpa­dłem do pani, która wła­śnie stała przy kasie.

- Prze­pra­szam mogę bilet na samo­lot do War­szawy?

- Ten z teraz? On już zaraz od... - Nie dałem jej dokoń­czyć.

- Pro­szę to bar­dzo ważne, naprawdę mi na tym zależy.

- Masz i się pospiesz. - Dała mi bilet, a ja zaczą­łem biec w stronę wej­ścia na pokład. Wpa­dłem na sie­dze­nie omi­ja­jąc ste­war­dessę, która bacz­nie mi się przy­glą­dała i zamy­kała wła­śnie drzwi do samo­lo­tu/ Usły­sza­łem słowo „star­tu­jemy". Nie wzią­łem ze sobą żad­nych ubrań ani innych rze­czy, które mogłyby mi się przy­dać. Spę­dzi­łem w tam­tym świe­cie około dwóch dni. Oczy­wi­ście nie całych bo pew­nie bym już stam­tąd nie wró­cił.

- Prze­pra­szam panią. - zwró­ci­łem się do wcze­śniej kobiety. - Może mi pani powie­dzieć jaki dzi­siaj dzień?

- Dwu­dzie­sty.

- Sierp­nia?

- Nie paździer­nika.

- Słu­cham?

- No tak.

- Jak to moż­liwe?

- Wie pan, każde kolejne dwa­dzie­ścia cztery godziny to kolejny dzień mie­siąca.

- Tak, tak dzię­kuję bar­dzo.

to zna­czy, że w tam­tym świe­cie byłem mie­siąc? Prze­cież nie da się stam­tąd wyjść dłu­żej niż po dwóch czy max czte­rech dniach. Nie rozu­miem jak to moż­liwe. Prze­cież tam nic wiel­kiego się nie zda­rzyło. Jak mogło mi to zająć tyle czasu? Może tam czas szyb­ciej leci? Może coś tam zmie­nia wszystko. Już dwie godziny dzie­liły mnie od mojego anioła...

Mój StróżOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz