Rozdział 18

727 113 25
                                    


Gilbert w ciszy przemierzał korytarze, by jak najszybciej znaleźć się w jednym z pokoi gościnnych. Na plecach czuł gęsią skórkę, a myśli wbrew rozsądkowi jeszcze dobitniej potęgowały niepokój. Czujnie rozejrzał się wokół siebie i na wszelki wypadek przez chwilę starał się dostrzec, czy nic nie czeka w cieniu by go pożreć. Zdawał sobie sprawę, że podchodzi to już pod paranoję. Jednakże, czy można to tak nazwać, jeśli w ciągu zaledwie dnia przeżyło się katastrofę statku i na własne oczy widziało, jak towarzysz podróży stracił zmysły? Gilbert miał w nosie, że nazwą go tchórzem. Wolał być przezorny, niż skończyć jak Jan, czy Rysiek. Jedyne czego mu brakowało w tej chwili, to by zwariował. Dobre sobie... chociaż, gdzieś w głębokiej podświadomości, bał się przyznać, że kroczy po cienkiej granicy. Niesamowite, co strach może zrobić z ludzkim umysłem.

Skręcił w korytarz prowadzący do pokoi gościnnych, gdy nagle stanął jak wryty. Powoli odwrócił wzrok w stronę swojego odbicia i gdyby nie fakt, że nie mógł się ruszyć, zapewne, by wrzasnął na cały korytarz. Przed nim wisiał olbrzymi, wielkości jednego z luster, obraz. Wyśmienite płótno przedstawiało siedzącą kobietę ubraną w cudowną, wielowarstwową suknię, rodem z Azji, a jej twarz zasłaniał czepiec z piór, kwiatów i dzwonków. U jej stóp leżał wielki, puchaty lampart wlepiający swoje zielone oczy prosto w stojącego na przeciwko Gilberta.

Chłopak cofnął się gwałtownie, jakby wyrwany z amoku. Z niedowierzaniem przyglądał się malowidłu i pomimo, że nigdy nie widział wiedźmy, to znając jedynie jej opis, był w stu procentach pewny, że przed sobą ma jej podobiznę. W głowie zabrzmiało mu ostrzeżenie Leonarda. Niektóre legendy mają w sobie ziarno prawdy. Jednak skąd tam się znalazł ten obraz? Gilbert przechodził tym korytarzem już po raz kolejny tego dnia i był święcie przekonany, że go tam nie było. Bo w końcu trudno przeoczyć malowidło zajmujące całą ścianę.

Wzdrygnął się, zgarbił i nie spuszczając wzroku z płótna, uciekł. Dopadł klamki do pokoju gościnnego i zamaszyście otworzył drzwi. W pomieszczeniu byli już Wiktor i kapitan, którzy pomogli się zająć Ryśkiem. Spojrzeli na Gilberta zaskoczeni jego nagłym wejściem, aż Stanisław omal nie zakrztusił się pitym trunkiem.

– Musicie to zobaczyć! – Chłopak krzyknął i nie czekając skierował się z powrotem do obrazu, jakby się bał, że ten za chwilę zniknie.

Mężczyźni popatrzyli na siebie, po czym zerwali się z krzeseł, by ruszyć za Gilbertem.

– Dzieciaku, co ci odbi... – urwał w pół słowa, widząc kolosalny obraz – Skąd do cholery, to się tutaj wzięło?

– Czyli kapitan, też go wcześniej nie widział?

Stanisław pokiwał głową i podszedł bliżej by się mu przyjrzeć. Był prawdziwy, osadzony w grubej ramie ze starego srebra. Gilbert odetchnął z ulgą, przynajmniej miał pewność, że nie zwariował. Dopiero teraz do głowy mu przyszło, że gdyby go nie widzieli, to uznaliby go za świra. W końcu, jeszcze godzinę temu przeglądał się tu w swoim odbiciu.

Po chwili Wiktor odchrząknął, zwracając na siebie ich uwagę.

– Coś jest nie tak z tym obrazem? – zapytał unosząc jedną brew, a jego oszpecona szramą twarz, wydawała się jeszcze groźniejsza niż zwykle.

– Chociażby to, że jeszcze przed kolacją go tu nie było – stwierdził spokojnie kapitan, nadal trzymając w jednej dłoni butelkę.

Wiktor dotknął palcami podbródka nie spuszczając wzroku z obrazu. Wydawał się zaskoczony.

– To on nie wisi tu cały czas? Naprawdę go nie widzieliście?

Cisza zalała korytarz. Jednak po chwili rozbrzmiał głęboki śmiech kapitana.

– A niech to wszystko szlag strzeli! A jeśli są tu jakieś czarty, to niech idą do piekła, bo ja muszę się w spokoju napić, a nie czekać, aż mnie śmierć kopnie! – Wziął butelkę do ust i pociągnął spory łyk – A teraz rozejść się! I nie chcę żadnych wieści! Czarty niech to wszystko porwą!

Gilbert z Wiktorem przez chwilę patrzyli, jak kapitan odchodzi na spoczynek, wypijając alkohol do dna. Chłopak przełknął ślinę i spojrzał na swojego towarzysza.

– Co z Ryśkiem? – zapytał, a jego głos wydał się nienaturalnie wysoki.

– Jest nieprzytomny i ma gorączkę... – urwał i utkwił wzrok w obrazie – Piękna, prawda?

Chłopak skinął głową, jednak zapobiegawczo zrobił krok w tył.

– Jak mogliście ją przeoczyć? Takich obrazów nie omija się tak po prostu.

– Bo go tu nie było – stwierdził Gilbert ze złością. Czuł się jak marionetka, której sznurki ciągną w różne strony. Chciał zniknąć z tego miejsca jak najszybciej. Już wtedy wiedział, że te półtora tygodnia, będzie mu się ciągnęło niczym wieczność, o ile nie umrze do tej chwili ze strachu.

Szepty OceanuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz