Rozdział 19

664 112 22
                                    

Gościem mym chciej być,
Pozwól w umyśle twym ryć,
Szaleństwo wybawieniem jest
Kto przetrwa zda swój test

Szum fal i lekki podmuch morskiej bryzy na twarzy uspokajały i dodawały otuchy. Tego właśnie było mu potrzeba, w końcu na tej łodzi spędził prawie całe swoje życie. Z pewnością mógłby nazwać ją domem. W końcu tylko na wodzie czuł się wolny. Nie ograniczały go prawa, podatki, czy opinia innych. Był tylko on i "Cudowna", a jeśli ktoś podważył jego słowo zawsze mógł opuścić jego statek i dalej płynąć sam. To on tu wydawał rozkazy. Nikt więcej... Utkwił spojrzenie w zachodzącym słońcu. Jego oczy zrobiły się wilgotne. W takich chwilach żałował tylko, że na swoje wyprawy nie może zabrać rodziny. Miesiące na morzu, odbierały mu chwilę z żoną, która panicznie bała się wody. Zawsze mawiała, że morze któregoś dnia, pożre go i wypluje na brzeg, w jakimś parszywym bagnie. Zaśmiał się cicho do siebie. Mijały lata i z czasem zrobiła się strasznie zrzędliwa, ale gdy wracał wspomnieniami do czasów młodości, na sercu robiło mu się jakoś cieplej.

Mężczyzna zaciągnął się świeżym powietrzem, po czym powiódł wzrokiem na pełen ludzi pokład. Uśmiechnął się do siebie. Czas ich trochę pogonić do roboty.

– Rysiek! Nie obijać się! – wrzasnął, przybierając groźną minę, po czym podszedł do rudego marynarza, jednak ten nawet nie drgnął na jego słowa. Twarz kapitana oblała fala gniewu i złapał marynarza za fraki. Odskoczył raptownie, widząc jego martwe oczy – Co do licha...

Rozejrzał się. Cała załoga trupio wpatrywała się w niego. Pot zrosił mu czoło. W tłumie dostrzegł Janka, od twarzy zaczęła mu odchodzić skóra, organy zaczęły mu się wylewać z rozdartego brzucha. Jednak oczy nadal patrzyły prosto na niego. Stanisław cofnął się, szukając drogi ucieczki. Chciał wrzasnąć, jednak w jednej chwili zabrakło mu tchu. Alkohol zalał mu płuca. Powietrze zmieniło się w ułamku sekundy w wódkę. Oczy paliły mu się żywym ogniem, nie mógł złapać oddechu. Topił się. Poczuł dziesiątki dłoni na sobie, każda wpijała swoje palce w jego ciało, przecinając skórę i potęgując ból. Krzyczał. Krzyczał, pomimo że nikt nie mógł go usłyszeć, mimo że nie mógł złapać tchu.

Nagle wszystko ustało. Wbrew sobie otworzył powieki, "Cudowna" szła na dno, ale to nie ona rozdarła do końca jego serce. Naprzeciw niego czaiła się bestia, wgryzająca się w delikatne mięso jego żony. Ogarnął go gniew i rozpacz. Bestia spojrzała na niego swoimi ludzkimi oczami i uśmiechnęła się ukazując ostre jak brzytwy zęby. Puściła martwą kobietę i zmieniła się w srebrne motyle. Próbował je odgonić, jednak nie miał siły się ruszyć. Małe owady otoczyły go z każdej strony, jeden usiadł na jego ramieniu. Rozciągnął się i wpełzł do jego ucha.

Ból rozdzieranego bębenka wyrwał kapitana z snu. Poderwał się i histerycznie zaczął drapać swoje ucho. Gdy Gilbert z Wiktorem wpadli do pokoju, krew lała się po ręce kapitana, a ten z obłędem w oczach rył w poszarpanym na strzępki uchu.

__________________

Przepraszam za to coś i za nieobecność, mam totalny saigon w szkole i do póki trochę się nie uspokoi, to z rozdziałami będzie krucho :(.   



Szepty OceanuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz