Nigdy nie zapomnisz swych win,
Wieczność będziesz obiektem drwin,
Szaleństwo puka do twej duszy,
Przenigdy nie uwolnisz się od katuszy.Koszmary czają się w twej głowie,
Szepty sieją ziarno wątpliwości w mowie,
Niepewność mami resztki wiary,
Uważaj bo w snach mieszkają mary.~*~
Łapy niemal bezdźwięcznie odbijały się od marmurowej posadzki, zdradzając nieuchwytną istotę. Wiszące w korytarzu lustra jednak pozostawały ślepe na odwiecznego gościa zamku. Lampart stanął przed jednym z nich i po chwili wkroczył w zwierciadło. Srebra tafla zafalowała niczym morze, po czym powróciła do swojej pierwotnej postaci. Nadszedł czas na polowanie.
~*~
W akompaniamencie stukania sztućców i głośnego mlaskania marynarze jedli uroczystą kolację z panem Leonardem. Ślepiec pomiędzy kęsami wybornego pasztetu dyskutował z Wiktorem na temat polityki, handlu i oczywiście Polski. Marynarz zafascynował mężczyznę do tego stopnia, że wydawał się ignorować wtrącającego co chwilę parę słów kapitana, aż ten się całkowicie poddał i skupił się na pochłanianiu pokaźnej porcji bigosu.
Podczas gdy pan wyspy wesoło gawędził, stojący za nim Edward wyglądał jakby miał lada moment rozerwać przybyszów na strzępy i dać na pożarcie psom. O ile mieli tu psy – pomyślał Gilbert, patrząc na niego z ukosa. Nie zdziwiłby się, gdyby na tym odludziu ich nie było. No chyba że mieli się czego bać.
Nagle po drugiej stronie stołu usłyszał huk. Szybko spojrzał w tamtym kierunku i dostrzegł stojącego Ryśka. Na podłodze leżała część jego zastawy, a on sam był blady jak ściana. Nawet jego rude włosy wydawały się stracić swoją intensywną barwę. Uniósł dłoń i wskazał na Gilberta. Ten dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że to nie na niego patrzy, a na swoje odbicie w lustrze. Odwrócił się, jednak nie dostrzegł niczego dziwnego. Marynarz otwierał, to zamykał usta i przerażony zacisnął dłoń na krześle gotowy w każdej chwili je podnieść i użyć jako broni.
Zdezorientowani mężczyźni patrzyli na niego jak na wariata.
– Duchy... Potwory... Przeklęci... – zaczął mamrotać – Wyjdźcie! Rozwalę wasze łby i dam pożreć rekinom!
– Rysiek! – Kapitan podniósł się gwałtownie, próbując przywrócić mu rozsądek, jednak marynarz był jak w transie. Wpatrywał się w lustro, jakby widział tam demony. – Na wszystkich bogów! Co ci odbiło?!
– To miejsce jest przeklęte! Wszystko! Wszystko tutaj nas obserwuje. Rzeźby się ruszają, odbicia w lustrach żyją własnym życiem. To ta wiedźma! Wiedźma przeklęła to miejsce. Zginiemy tu wszyscy! – Z każdym kolejnym słowem bełkotał coraz mocniej. Oczy zdradzały szaleństwo. Podniósł krzesło, gotowy nim rzucić. Gdy nagle zemdlał i upadł na podłogę miotany drgawkami.
Jego kompani poderwali się, by mu pomóc.
– Szlag! Co to było?!
– Zapewne po katastrofie pan Ryszard złapał gorączkę i ma mary na jawie. Nie pierwszy raz widzę takie objawy panie. Po porządnym śnie powinien wrócić do normy – spokojnie stwierdził Edward swoim starym skrzekliwym głosem. – Szkoda zastawy... – nachylił się bardziej i zrelacjonował zdarzenie.
Leonard przysłuchiwał się słowom Edwarda, lekko kiwając głową. Marynarze wbili w nich niedowierzający wzrok. Ich spokój sprawił, że sami poczuli się kompletnie nie na miejscu. Tak, jakby ich reakcja była niepotrzebną fatygą. Czy było możliwe, że takie przypadki nie były dla nich nowością? Gilbert nie chciał się o tym przekonywać.
– Edwardzie, poślij po pomoc i zanieście nieszczęśnika do pokoju na spoczynek. Wybaczcie moi drodzy goście. Jest mi niezmiernie przykro z tego niemiłego incydentu, mogę jedynie zapewnić, że wasz przyjaciel będzie w dobrych rękach.
– Nie wyglądacie panowie na zaskoczonych – odparł chłodno Wiktor, mierząc ich czujnym spojrzeniem.
Leonard przestał się uśmiechać i zaplótł dłonie przed sobą.
– Drogi przyjacielu, parę lat temu pochowałem połowę swoich ludzi przez zarazę, która zabijała nagle i boleśnie. Uwierz mi, że gorsze sytuacje nawiedzają moją wyspę.
– Na przykład klątwa wiedźmy? – zapytał Gilbert, zanim zdążył ugryźć się w język.
– Klątwa to bajka dla dzieci i obcych, ale nigdy nie lekceważcie legend, wiele z nich skrywa za sobą gorzką prawdę.
Zapadła chwila ciszy, po której Leonard odprawił swoich gości do pokoi. W chwili, gdy został sam w jadalni pełnej luster, odchylił głowę do tyłu i się uśmiechnął.
– Witaj stary druhu, niezłe przedstawienie tu urządziłeś.
Jego odbicie odwróciło się i spokojnie przespacerowało się po powierzchni lustra, po czym usiadło na jednym z odbijających się w nim krzeseł.
– Patrzył się tak uporczywie, a ta kolacja wydawała się nie mieć końca. – jego lustrzany sobowtór złapał jeden z widelców i zaczął jeść. – On wrócił. Wiesz, co to znaczy.
– Wiem... Strzeż go. Przez te wszystkie lata zbyt wiele koszmarów i szeptów zaroiło się w tym zamku. Zbyt wiele dusz osiadło w przedmiotach. Oni nie będą chcieli zmian.
Odbicie skrzywiło się, po czym otarło usta chustką.
– To już się zaczęło, koszmary zaczęły harce, dawno nie było tu świeżych umysłów, które można by było zmącić. Widziałeś reakcje tego chłopa, wystarczyło im parę godzin... Musimy się spieszyć. – Po tych słowach zniknął, lustra wróciły do swojego poprzedniego stanu. I gdyby nie pognieciona chusta na stole, można by rzec, że był jedynie marą.

CZYTASZ
Szepty Oceanu
TerrorUkrzyżuję sumienie Zabiorę z mych ramion cierpienie Konaj w morza głębinie Dopóki cię nie zabiję - Nie słuchaj, bo woda lubi pożerać słuchaczy jej szeptów. ~*~ Gdzieś na środku oceanu, gdzie wokół możn...