Ukrzyżuję sumienie
Zabiorę z mych ramion cierpienie
Konaj w morza głębinie
Dopóki cię nie zabiję
- Nie słuchaj, bo woda lubi pożerać słuchaczy jej szeptów.
~*~
Gdzieś na środku oceanu, gdzie wokół możn...
– Nie sądzę, by to był dobry pomysł... – Wiktor urwał idąc za rozjuszonym Stanisławem.
– Milcz! Mamy tu siedzieć i czekać aż nas wymordują, czy co w swoich chorych głowach wymyślili?! Po moim trupie?! Te szumowiny, pomioty diabła! Pójdziemy tam i pokażemy im, że z nami się nie zadziera!
– Nie po to mówiłem to wszystko, by teraz zachowywać się tak nierozważnie.
– Na miłość Boską! Wiktorze ty szelmo, przestań gadać jak oni, bo twoja morda więcej blizn nie pomieści! – Zmrużył gniewnie oczy i przyłożył mu pięść do twarzy. – Myślisz, że te żywe trupy mogą nam podskoczyć? – zaśmiał się, bez cienia radości – Już dawno powinni wąchać kwiatki od spodu.
Dotknął delikatnie wciąż piekącego niemiłosiernie ucha. Widząc na palcach krew skrzywił się i splunął na podłogę, nie zwalniając kroku. Zapłacą im za to. On już o to zadba. Wiktor najwyraźniej zaprzestał prób uspokojenia swojego kapitana, bo z głośnym westchnieniem zwolnił kroku. Zastanawiał się czy dobrze zrobił, mówiąc Stanisławowi o swoich przypuszczeniach. A w tej chwili był niemal pewien, że popełnił ogromny błąd. Nie spodziewał się, że kapitan bezmyślnie ruszy wymierzać sprawiedliwość. Przez chwilę zastanawiał się nawet czy nie zostawić go samego, jednak ostatecznie wolał być obecny przy ich rozmowie.
Przed drzwiami stał Edward, który wyraźnie przed chwilą chciał wejść do pomieszczenia. Na ich widok zmrużył wściekle oczy i skrzywił się, jak to już miał w zwyczaju.
– Czego tu?
Wiktor już miał, rzucić jakąś uprzejmą, acz nieznoszącą sprzeciwu odpowiedzią, gdy kapitan bezceremonialnie złapał za fraki starca i pchnął go na potężne drewniane drzwi, które otworzyły się przy akompaniamencie skrzypienia. Edward upadł z jękiem na podłogę.
–Wy ścierwa! Jak śmiecie?!
Podniósł się z bólem opierając się o stojący za sobą stół.
–Jak my śmiemy? – Kapitan zaśmiał się ukrywając twarz w dłoni. – Słyszysz to Wiktorze? – Pokiwał głową, wlepiając wściekły wzrok w Edwarda – Jak wy śmieliście?!
– Niewdzięcznicy! Czarty jedne. Za grosz wdzięczności. Nie wstyd wam, zakłócać spokój mego pana? Postradaliście rozum?
Czas zamarł na ułamki sekund. Niewidzialna istota zaśmiała się perliście i nachyliła się do ucha marynarza.
- On jawnie drwi z ciebie kapitanie... - wyszeptała zmysłowo. Otoczyła mężczyznę dotykając delikatnie jego dłoni. Powodując na niej gęsią skórkę. – Niech otrzyma karę, za lekceważenie ciebie, mój panie. Oto przedsmak mego daru, dla mnie nie musisz znać umiaru. Możesz pragnąć wszystkiego, nawet tego bardzo złego. – Uśmiechnęła się, w chwili, gdy czas wrócił do normy.
~*~
Czerwona kropla upadła z cichym pluskiem na sporych rozmiarów kałużę, tworząc na niej delikatne kręgi. Jeszcze ciepła posoka nie zdążyła skrzepnąć, gdy jej nieskazitelną strukturę zniszczył konający mężczyzna, rozpryskując ją we wszystkie strony. W przedśmiertnych spazmach wbijał swoje wytrzeszczone od bólu oczy, w człowieka trzymającego w dłoni jeszcze bijące serce. Otworzył usta, lecz zamiast słów wypłynęła z nich krew. Zakrztusił się i w chwili, gdy jego serce spadło, z odgłosem uderzającego mięsa o ziemię, wyzionął ducha.
Mężczyzna z nieskrywaną lubością patrzył na swoje palce. Cieknąca posoka oblepiała zdeformowaną kończynę, która teraz wydawała się być pełna ostrzy uformowanych z ludzkiej skóry. Wydawał się nie dostrzegać truchła Edawarda u swoich stóp.
Skosztuj, mój drogi kapitanie, Da ci zemstę i nad mocą władanie, Zabij także ślepca, A spokój ogarnie twe lica, Gdy zanurzysz w krwi marynarza swe dłonie, Ostatni statek ratunku dla nich utonie.
Kapitan podniósł dłoń do ust i delikatnie polizał ostrze. Zgiął się raptownie z głośnym sykiem. Ścięgna na szyi gwałtownie się napięły, skóra stała się nienaturalnie sina. Nagle odwrócił twarz ku siedzącemu spokojnie ślepcowi. Jego białka stały się czarne zlewając się z przekrwionymi tęczówkami. Przeczesał wzrokiem pomieszczenie szukając swojej drugiej ofiary, jednak dostrzegł jedynie otwarte od lustrzanej sali drzwi. Przekrzywił głowę, nasłuchując oddalającego się prędko stukotu butów.
Rozszarp wpierw ślepca.
Jednak on się nie ruszył. Stał poruszając z trudem ustami.
– Zamknij... się – wycharczał, co przyszło mu z olbrzymim trudem – Ja jes... tem Kapitanem! – wrzasnął. Jego tęczówki całkowicie zaszły czernią. Skóra na twarzy ściągnęła się nadając mu zwierzęcych rys. Skóra na szczęce wydłużyła się oblepiając zęby i tworząc ostre jak sztylety kły.
Ruszył dziko zatrzymując się na solidnych drzwiach, które zatrzasnęły mu się przed nosem. Natarł na nie ponownie, jednak te ani drgnęły. Rozjuszony odwrócił się gwałtownie w stronę ślepca. Starzec podniósł kościste dłonie ku górze. Rozwarł palce, jak zawodowy lalkarz. Jego lustrzane odbicia wstały z krzeseł i stanęły twarzą do kapitana.
____________________________
Hej kochane duszeczki, stęskniliście się? Bo ja bardzo :D Szczególnie, że dzisiaj czekała mnie niespodzianka ;)
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.