Mira jak i wiedźma łapczywie łapały tchu. Potyczka przedłużała się i pomimo braku czasu, obie miały wrażenie, że ich walka trwa wieczność. Pozory wyższości już dawno przestały istnieć. Pozostały jedynie dwie istoty pogrążone w wiecznym boju. Pomieszczenie nosiło na sobie znamiona bitwy, jakby tylko czekało by wraz z powrotem czasu rozpaść się w drobny mak. Mira nie mogła do tego dopuścić. Bała się, że jeśli wszystko wróci do normy, jej lustra runą, wraz z szansą na wygraną.
Platynowa po raz kolejny uniknęła zmyślnego ataku dziewczynki, której wyobraźnia wydawała się nie znać granic. Tworzyła krwiożercze bestie złożone z kwasu. Drobne ptaki wybuchające w pobliżu wiedźmy. Jednak ani żrąca ciecz, ani wysoka temperatura nie były wstanie naruszyć platynowej skóry. Każdy atak fizyczny, który cudem jej dosięgał, najwyżej wgniatał zranione miejsce, które już po chwili wracało do swojej dawnej formy. Mira nie miała tyle szczęścia. Lustra wokół ledwo trzymały się w jednym miejscu. Metalowe pociski wiedźmy z olbrzymią siłą bombardowały pomieszczenie. Te różniły się od poprzednich. Dziewczynka nie była wstanie zatrzymać ich czasu, co znaczyło, że były zrobione z tego samego, co Platynowa, a raczej były jej częścią. Ciężkie ziarna były, w dłoniach wiedźmy, niczym broń palna. Mira cudem robiła uniki. Małe ciało pozwalało na szybsze reakcje, jednak było podatniejsze na obrażenia, gdyby nie srebrne, gadzie łuski na skórze, z pewnością poległaby po jednym ciosie.
Dziewczynka obróciła się wokół własnej osi, pokrywając wszystko lodem. Gruba ściana wyrosła przed nią, z trudem zatrzymując kolejny pocisk, który wbił się na głębokość dziesięciu centymetrów, zamierając w lodowej pułapce. Wiedźma wystrzeliła kolejne ziarno, które z niesamowitą precyzją trafiło w wydrążony tunel i z impetem uderzyło w poprzedni pocisk, prowadząc do wyrwania w ścianie sporych rozmiarów otworu.
Uniosła dłoń do ust i dmuchnęła. Z powierzchni jej skóry uniósł się pył. Każdy opiłek wystrzelił w stronę dziewczynki zmieniając się w igły. Mira zaatakowała w tym samym czasie, posyłając w jej kierunku grad strzał. Obie obserwowały każdy ruch przeciwniczki. Żadna nawet nie drgnęła, by uniknąć ostrzału.
Drzwi komnaty stanęły otworem. Czar prysł. Czas powrócił do swojego dawnego biegu. Miliony srebrnych odłamków szkła wybuchło w powietrze. Mira zniknęła. W pomieszczeniu została jedynie wiedźma, bez emocji lewitowała twarzą w twarz z człowiekiem, który śmiał przerwać im pojedynek. W drzwiach stał oniemiały Zygmunt.
~*~
– To ja może już sobie pójdę – Rysiek przełknął ślinę cofając się o krok, na widok wściekłego Gilberta idącego w jego stronę. Odkąd spotkał młokosa, po raz pierwszy widział go w takim stanie. Przeważnie był trzęsącym portkami chłoptasiem, całkiem zielonym we wszystkim, za co się brał. Marynarze traktowali go jak dzieciaka, którym notabene był. Nic dziwnego zatem, że Rysiek zdębiał, widząc nietypowe zachowanie pokładowej ciapy. Instynkt podpowiadał mu by uciekał gdzie pieprz rośnie, natomiast rozum nie dopuszczał możliwości, by kamrat, a już w szczególności ten właśnie Gil, mógłby mu w jakimkolwiek stopniu zaszkodzić. Ba, był to wręcz irracjonalny pomysł. Zapewne puściły mu nerwy. W czym nie było nic dziwnego, on sam miał ochotę posłać to wszystko w diabły.
– Nie, zostań – warknął, prostując się i uspokajając zszargane nerwy. Wszystko z niego kpiło na każdym kroku. Głosy, które słyszał pochodziły od dwóch rozmawiających z sobą rzeźb. Nienawidził tych opętanych dekoracji, ponieważ zwykły mówić pytaniami. Po trzech próbach wyciągnięcia od nich gdzie jest marynarz, zalała go krew i nie wytrzymał demolując pomieszczenie. A teraz przed sobą miał jakiegoś półmózga, na dodatek rudego, przez którego stracił cenny czas. Westchnął, przeczesując gęste włosy palcami. Mało brakowało, a nie rozerwał i jego. Jednak może i ta plew się na coś przyda – Szukam Wiktora – stwierdził twardo.
Rysiek uniósł jedną brew i zerknął przez ramie młokosa na zdemolowany pokój. Przełknął ślinę i mocno się zastanowił, co go ominęło, gdy ucinał sobie drzemkę. A może jego luki w pamięci mają coś z tym wspólnego? W każdym razie, wolał nie być w tej chwili w skórze Wiktora.
– Właśnie widzę – mruknął pod nosem bez zastanowienia.
Gilbert wbił w niego morderczy wzrok. Na co marynarz jakoś niespecjalnie się przejął. Najzwyczajniej w świecie zignorował mimowolny dreszcz, jaki przebiegł mu po plecach. Łypnął na młokosa podejrzliwie.
– Czym ci przeskrobał, żeś taki napalony na bijatykę?
– Nie twój interes.
– Może i nie mój, ale wczoraj chyba za dużo wypiłem, bo nie wiele pamiętam. – Zmarszczył oczy, starając sobie coś przypomnieć – Musiałem bardzo się uchlać, bo nie pamiętam nawet, że piłem... – dodał strapiony, mając nadzieję na rozluźnienie atmosfery.
Gilbert zamiast roześmiać się, na co liczył Rysiek, jeszcze bardziej spiorunował go wzrokiem. Prawe oko mu zadrgało ze złości, zacisnął dłonie w pięści i zrobił krok wprzód. Do jego uszu doszły odgłosy szybkich kroków. Wręcz biegu. Odwrócił się w stronę dźwięków. W ich stronę biegł mężczyzna, niespokojnie co chwilę oglądający się za siebie. Gdy zobaczył dwójkę kamratów, zatrzymał się gwałtownie. Rozbieganym wzrokiem zmierzył otoczenie, zastanawiając się czy może im zaufać.
Nie mógł uwierzyć, w to co widział. To było tak irracjonalne, że na siłę starał się wyprzeć to z podświadomości. Próbował wytłumaczyć to halucynacjami, tym czymś, czym ci ludzie go faszerowali. Jednak to było tak rzeczywiste... tak realne. Nie mógł być to sen, ani zwidy... a może jednak. Co jeśli i jego dosięgło szaleństwo? To niemożliwe, by wszyscy w tym miejscu postradali zmysły... tak samo jak niemożliwe, by na jego oczach kapitan, człowiek, którego zna tyle lat, zabił człowieka, a tym bardziej zmienił się w potwora.
Zmusił spojrzenie by spojrzeć w oczy marynarzom. To co ujrzał na twarzy Gilberta sparaliżowało go doszczętnie. Na usta chłopaka wypłynął niebezpieczny uśmiech, a w oczach czaił się głód. Już po chwili nie było po tym śladu.

CZYTASZ
Szepty Oceanu
TerrorUkrzyżuję sumienie Zabiorę z mych ramion cierpienie Konaj w morza głębinie Dopóki cię nie zabiję - Nie słuchaj, bo woda lubi pożerać słuchaczy jej szeptów. ~*~ Gdzieś na środku oceanu, gdzie wokół możn...