Rozdział 23

461 89 29
                                        

Witaj chłopcze, długo czekałem na nasze spotkanie. – Głos niepodobny do żadnego innego zadźwięczał w głowie Gilberta. Szmaragdowe oczy lamparta zalśniły w świetle dnia. – Dziękuję Miro, że go sprowadziłaś. Gdy uwolnię naszą matkę, będzie ci to wynagrodzone.

Dziewczynka prychnęła i nic nie mówiąc, odwróciła się i pobiegła w stronę wioski. Nie chciała brać w tym udziału i tak wystarczająco dużo zrobiła. Zamknęła oczy przytuliwszy Iskierkę do twarzy.

– Przepraszam chłopcze – wyszeptała i zniknęła za drzwiami zamku.

~*~

Serce biło mu jak szalone. Odruchowo zrobił krok w tył, obrazy z koszmaru nawiedzały jego umysł. Morze krwi, a pośrodku niego on. Lampart, który zmienił się w jego sobowtóra. Potrząsnął głową przeganiając wizję. Jednak kot pozostał, wpatrując się w niego zagadkowo. Żołądek podskoczył mu do gardła. Odruchowo zaczął poszukiwać ucieczki. Zrobił kolejny krok w tył.

Wierzysz w przeznaczenie? Z góry określony los każdej żywej istoty? Nasze spotkanie było nam przeznaczone. Od chwili, gdy pierwszy raz postawiłeś nogę na statku, twoja przyszłość została przypieczętowana. Urodziłeś się po to by uwolnić moją matkę... Nie uciekniesz od tego... Nie uciekniesz przede mną –zawarczał widząc, jak chłopak odkręca się by uciec. Wystarczył jeden skok. Jego silne łapy przygwoździły Gilberta do ziemi. Po ogrodzie rozniósł się przeraźliwy krzyk.

~*~

Gilbert gwałtownie zaczerpnął tchu, wybudzając się ze snu. Serce waliło mu niespokojnie. Wzrokiem objął pomieszczenie i odetchnął z ulgą. To tylko koszmar, nic się tak naprawdę nie wydarzyło... Uśmiechnął się blado do znajomego sufitu. Nienawidził swojego małego domu, jednakże w tej chwili nie mógł sobie wyobrazić lepszego miejsca od tego. Nabrał głęboko powietrza i ze zdumieniem poczuł zapach spalenizny. Powoli wstał z łóżka i nie dowierzając poszedł w stronę kuchni. Oniemiały zatrzymał się w progu widząc starszą od niego dziewczynę. Cicho nucąc mieszała w garnku. Nachyliła się i spróbowała swojej potrawy. Natychmiast się skrzywiła i popatrzyła ze wstrętem na łyżkę. Jej ramiona opadły z rezygnacją.

– Weronika? – chłopak wyszeptał niemal bezgłośnie, sam nie wierząc w to co widzi. Dziewczyna odwróciła się gwałtownie. Jej blade policzki oblał pokaźny rumieniec, a brązowe oczy z przestrachem patrzyły to na garnek, to na chłopaka.

– Yyy... to nie tak, że znów zepsułam zupę... – zaczęła speszona, nerwowo skubiąc swój fartuch...

Gilbert nie czekał na dalsze wyjaśnienia. Przebiegł dzielący ich dystans i zamknął jej drobną postać w swoich ramionach.

– Boże... myślałem, że już cię nigdy nie zobaczę...

Zdezorientowana dziewczyna zachichotała i odwzajemniła uścisk.

– Nie jest aż tak zła... Jeszcze żadna z moich zup nikogo nie zabiła. A przynajmniej tak mi się wydaje... – dodała dramatycznym szeptem, próbując się wyswobodzić z uścisku, jednak chłopak tylko mocniej ją do siebie przytulił. – Gil? Możesz mnie puścić? Bo za chwilę moja zupa stanie się całkowicie niejadalna.

Spodziewała się śmiechu z jego strony, albo chociaż nagany, jaką zwykł jej dawać, jednak on schował twarz w jej włosach i zaczął się trząść.

– Płaczesz? Gil? Co się stało?

– Miałem koszmar... bardzo długi, przerażający koszmar.

Uśmiechnęła się ze zrozumieniem i wplotła palce w jego włosy.

– Już dobrze, to tylko zły sen... No już spójrz na mnie – pogładziła jego policzek z czułością – Jezu... kiedy ty tak wyrosłeś. Gil nie płacz, dorosłemu chłopcowi nie wypada. Ja cię obronię, w końcu od czego ma się starsze siostry.

– Jeszcze chwilę.

– Ja już cię znam. Robisz to specjalnie! Zupa cię nie ominie.

Zachichotała i wyswobodziła się z uścisku, by zdjąć garnek znad ognia. Napełniała wywarem dwie miski i dosiadła się do brata przy stole. Spojrzała za okno na sąsiednią kamienicę. Był piękny dzień, wręcz idealny by wyjść na zewnątrz.

– Nigdy nie zrozumiem, jak możesz być tak okropną kucharką, będąc jednocześnie tak świetną zielarką.

– Ja też tego nie rozumiem – zaśmiała się, przenosząc wzrok na brata. Skrzywiony próbował przełknąć jej specyfik.

– Skoro to wiesz to się za to nie zabieraj, ja mógłbym gotować.

– Oczywiście, wtedy byśmy głodowali. Jesteś jeszcze gorszy ode mnie.

– Wcale nie!

– Ja swoje wiem... Jak praca u Starosławskiej?

Chłopak umilkł i wbił zawstydzone spojrzenie w miskę. Weronika zbadała go uważnie spojrzeniem i już wiedziała, że znów coś przeskrobał. Westchnęła głośno.

– Jeśli o to chodzi to... widzisz... – zaczął skruszony.

– Wyrzuciła cię.

– Można tak powiedzieć...

Uśmiechnęła się z politowaniem.

– I co ja mam z tobą zrobić?

– Obiecuję, że znajdę inną...

– Nie musisz – przerwała mu – po prostu nie broń się dobrze?

Gilbert zamarł przerażony i popatrzył na siostrę.

– Co powiedziałaś?

– Nie broń się, zostań tu ze mną... spełnię tu wszystkie twoje marzenia. – wyszeptała.

~*~

Źrenice Gilberta rozeszły się, tak szeroko, że nie było widać tęczówek. Lampart rozsypał się w srebrny pył, który otulił jego ciało. Szum fontanny wydawał się nie istnieć, gdy powoli podniósł się z ziemi. Każdy ruch sprawiał mu problem, jednak gdy wreszcie stanął stabilnie roześmiał się wniebogłosy. Przeczesał dłońmi ciemnobrązowe włosy. Spojrzał na odbicie w fontannie. Przed nim stał zniekształcony przez wodę srebrnik. Uśmiechnął się do siebie.

– Już niedługo, proszę poczekaj na mnie jeszcze chwilę, matko.

_________________________

Zaskoczeni? Ktoś spodziewał się, że tak się skończy spotkanie Gilberta z Oceanem?

Szepty OceanuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz