Rozdział 6

1.1K 183 50
                                        

Srebrne zamknij swe oczy,
Pogrąż się w mroku nocy,
Znajdź klucz tajemnicy,
Lustrzany znak obietnicy,
Słuchaj innych uważnie,
Nim ostatnie światło zgaśnie.

~*~

– Witam was, drodzy panowie, na mojej wyspie. Nazywam się Leonard Gabriel Sagara. Edward zapoznał mnie z waszą sprawą, ale znając jego osąd, chciałbym nabyć własny. Jednak na wstępie proszę was o miłe towarzystwo przy posiłku. Po tym przejdziemy do interesów.

Marynarze z niepokojem przystali na propozycję, mimo wszystko nie mogąc się oprzeć wizji ciepłego posiłku. W chwili, gdy mężczyźni zajęli wolne miejsca, drzwi jadalni stanęły otworem, a do pomieszczenia weszło trzech kelnerów. Dopiero, po udekorowaniu stołu niesionymi przez siebie potrawami, opuścili lustrzaną salę, a pan wyspy wyprostował się na krześle, zdradzając wreszcie jakiekolwiek oznaki życia. Podniósł swoją chorobliwie bladą dłoń, na co stojący za nim sługa posłusznie zrobił krok do przodu...

– Dziś kucharz przygotował czarną polewkę, wątróbkę w sosie śmietanowym oraz smażoną kaszankę.

– Doprawdy, cóż ten Zygmunt nie wymyśli, co było ostatnim razem? Móżdżek...

– Z jajecznicą — podpowiedział sługa, nakładając zupę do srebrnego talerza.

– Ach tak... móżdżek z jajecznicą i flaki... zaczyna mnie zadziwiać ta polska kuchnia Edwardzie. Toż to muszą być barbarzyńcy, skoro nie obrzydza ich fakt tworzenia takich przepisów, a wy moi mili goście, co o tym sądzicie?

Marynarze wbili swoje zaskoczone spojrzenia w potrawy, a następnie w pana zamku. Kapitan przełknął ślinę, zastanawiając się nad odpowiedzią, jednak ku zaskoczeniu reszty odezwał się Wiktor.

– Pan wybaczy, ale nie mogę się zgodzić. Jako rodowity Polak nie czuję się w najmniejszym stopniu barbarzyńcą, a obraza mych dań narodowych jest niczym szyderstwo z mojego pochodzenia.

Zapadła pełna napięcia cisza. Nie tylko Leonard zdumiał się, zdziwieni również byli jego towarzysze, którzy nie mogli uwierzyć, że można tak wykwintnie posługiwać się językiem.

Po pomieszczeniu rozniósł się głęboki śmiech pana zamku.

– Ach, Edwardzie, jakże ty potrafisz się mylić do ludzi! Nie chciałem panów w żadnym stopniu urazić, gdyż nie wiedziałem z kim mam do czynienia. A uwierzcie panowie, że z czasem człowiek zapomina o pewnych sprawach. – umilkł na chwilę. Po czym wskazał swoim kościstym palcem twarz – Moje oczy nie widzą od wielu lat i pomimo wielkich chęci posiadania własnego osądu, taki stary człowiek, jak ja musi się wbrew własnej woli opierać na innych. Więc panie...

– Wiktor... Wiktor Duch. – przedstawił się marynarz z powagą godną wysoko urodzonego człowieka.

– Panie Wiktorze, jeszcze raz proszę mi wybaczyć moje niestosowne zachowanie. Mój kucharz, Zygmunt chwali sobie waszą rodzimą kuchnię, pomimo jej ekstrawagancji... Bo przyzna pan, że jest ekstrawagancka.

– Równie bardzo, jak żabie udka, czy inne potrawy. – stwierdził niewzruszony, nakładając sobie talerz czerniny. Jego towarzysze po chwili namysłu postanowili pozostawić swój los w jego rękach, a sami bez żadnych skrupułów wypełnić swoje puste żołądki jeszcze ciepłą kaszanką.

Gilbert cieszył się, że pan zamku jest niewidomy, gdyż widok głodnych marynarzy, pozbawionych znajomości etykiety, był przekomiczny. Mężczyźni bezowocnie starali się zachować jakiekolwiek pozory przed bacznie łypiącym na nich Edwardem. Stukanie sztućców o siebie roznosiło się po pomieszczeniu, pogłębiając bruzdę niezadowolenia na czole starca.

W chwili, gdy mężczyźni zaspokoili pierwszy głód, Wiktor postanowił wrócić do rozmowy.

– Waści kucharz wspomniał, że pan będzie mógł nam pomóc w powrocie do ojczyzny, a przynajmniej do Europy.

Leonard pokiwał głową strapiony.

– Owszem, jednakże morscy handlarze przypływają do nas raz na miesiąc... Edwardzie, kiedy przypada najbliższy termin?

– Powinni się zjawić za półtora tygodnia. – odparł beznamiętnie, mordując wzrokiem przybyszy.

– A więc za półtora tygodnia... do tej pory chciałbym was ugościć u siebie. Z chęcią porozmawiam z panem, panie Wiktorze o pańskiej ojczyźnie. A teraz zapewne jesteście zmęczeni, Edward zaprowadzi was do pokoi gościnnych.

~*~

– Widzieliście? Tam było tyle srebra, że spokojnie do końca życia, by nam starczyło.

– Chyba nie chciałeś ich ukraść...

Gilbert spojrzał sceptycznie na Ryśka, którego oczy świeciły się, podczas oglądania wartościowych rzeczy zdobiących pokój.

– Zaraz ukraść... myślisz, że temu ślepcowi są potrzebne? Ma całą wyspę na własność – stwierdził z zazdrością.

Gilbert westchnął z rezygnacją i spojrzał na Wiktora, który przypatrywał się zawzięcie swojemu odbiciu w wiszącym na ścianie lustrze.

– Co arystokrata robi na morzu?

Wiktor drgnął i nie odwracając się, spojrzał na odbicie chłopaka w lustrze. Chwilę mierzył go wzrokiem, jakby czytał mu w myślach.

– A co dzieciak robi na morzu?

Gilbert z czerwieniał i skulił się nieznacznie pod złowrogim spojrzeniem oszpeconego mężczyzny. W pierwszej chwili chciał się wycofać, jednak widząc, że Wiktor nadal czeka na odpowiedź, zebrał się w sobie.

– Szukam wolności.

Zapadła głucha cisza, teraz oczy wszystkich utkwione były w chłopaku. Wiktor roześmiał się cierpko.

– Chłopcze... wolność nie istnieje, to mrzonka, która nie ma prawa bytu. Dopóki stąpasz po świecie, nie znajdziesz wolności.

– A to niby dlaczego? – zapytał oburzony.

– Bo podlegasz wszystkiemu, co żyje, ludziom, zwierzętom, naturze. Zawsze będziesz skazany na ich łaskę. Jednak to, co najbardziej zniewala człowieka, to on sam.

– Wiktor skończ tę swoją filozofię, bo młokosa nam wykończysz – przerwał mu kapitan. – Widzisz młokosie, Wiktor pływa ze mną od pięciu wiosen i może małomówny chłop z niego, ale gadane, co mu trza przyznać, ma. W końcu jakieś tam arystokratyczne pochodzenie posiada - ściszył głos dramatycznie.

– Kapitanie! – Wiktor gwałtownie się odwrócił w stronę Stanisława.

– Jak przyszedł z poharataną gębą na mój statek i tym jego wielkopańskim językiem, tom ja wiedział, że uciekinier i, mimo że do dziś się wypiera, ja wiem swoje.

– Kapitanie, niech pan przestanie opowiadać te bzdury, bo mnie kiedyś przez kapitana zamkną.

– A wiesz młokosie, że...

W tym momencie Wiktor załamany ukrył twarz w dłoni.

Szepty OceanuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz