Rozdział 27

417 72 12
                                        


Nieokiełznana chęć mordu zalała duszę mężczyzny. Zdrowy rozsądek już dawno zniknął, wraz z resztkami człowieczeństwa. Został pożarty przez nieznaną mu istotę. Potwora sączącego mu do uszu diabelski szept. Zrobił krok w stronę starca. Ślina zaczęła skapywać mu z pyska.

Za jakie grzechy? Ciało przestało należeć do niego, jakby był martwy za życia. Do umysłu cały czas napływały cudze myśli. Próbował walczyć. Wypędzić demona, jednak to coś było o wiele od niego silniejsze. Zamknął na chwilę oczy, z których wypłynęła pojedyncza łza. Odchodząc w niebyt próbował sobie wyobrazić obraz żony, by choć w tej ostatniej chwili być z nią.

Poddał się, stając się niczym więcej jak bestią. Wyszczerzył kły i rzucił się w stronę starca.

Mężczyzna poruszył jednym z kościstych palców. Jedno z jego odbić ruszyło w stronę bestii. Z całej siły zamachnęło się i uderzyło jej lustrzanego sobowtóra w brzuch. Potwór gwałtownie się zatrzymał. Zaskomlał jak zwierze z bólu. Rozejrzał się, ale nie mógł dostrzec napastnika. Zanim powiązał odbicie mężczyzny z zadanym ciosem, ślepiec ponownie drgnął palcem, wymierzając kolejne uderzenie. Bestia, tym razem upadła na kolana, po czym natychmiast utkwiła wzrok w starcu. Niemal natychmiast podniosła się do biegu i popchnęła z całej siły stół, przy którym siedział Leonard.

Mebel z olbrzymią siłą uderzył o przeciwległe lustro tratując po drodze ślepca, który z szeroko otwartymi ustami próbował złapać tchu. Uniósł jedną z dłoni i zmusił swoje odbicia by zaatakowały napastnika. Te bezdźwięcznie wykonały rozkaz. Trzy kościste postacie przemknęły po lustrach atakując kapitana. Zadawały kolejne ciosy, lecz o wiele słabsze niż poprzednie. Leonard w tym czasie próbował odsunąć stół miażdżący mu żebra. Potwór próbował odepchnąć napastników, ale jego ataki cały czas napotykały pustkę. Wściekły złapał jedno z krzeseł i rzucił w stronę jednego z luster. Jednak te nie dosięgło swojego celu. W ostatniej chwili uderzyło w mężczyznę, który stanął mu na drodze. Edward upadł wraz z meblem na podłogę. Pomimo gruchotu kości wstał, poruszał się jak upiorna marionetka. Krew lała się czerwonym strumieniem z wyrwy w jego klatce piersiowej na podłogę. Martwe, wytrzeszczone oczy patrzyły w pustkę, gdy trup postawił kolejny krok do przodu.

Zdezorientowana bestia cofnęła się o krok. Instynkt nakazywał mu ucieczkę, ale jedyne drzwi były nie do sforsowania. Był w pułapce, rozbieganym wzrokiem objął pomieszczenie i zrobił to co każde zwierze w potrzasku. Zaatakował. Jego wyposażona w szpony ręka zawisła milimetry od twarzy ślepca, gdy poczuł zimną stal przeszywającą mu serce. Złapał się za klatkę piersiową, ale nie wyczuł tam niczego poza sączącą się ciepłą krwią. Upadł z trzaskiem na kolana, a następnie uderzył twarzą o posadzkę. Jedno z odbić Leonarda odłożyło ostrze na stół. I powróciło do czuwania nad swoim pierwowzorem. Leonard podniósł się z krzesła i podszedł do jednego z luster, którego dotknął niemalże z czcią.

Zapadła cisza. Nic nawet nie drgnęło, jakby czas się zatrzymał. Z rozszarpanego ucha martwej bestii zaczął wypełzać robak ubrudzony cały we krwi. Gdy tylko opuścił ciało swojego żywiciela, zaczął rosnąć i zmieniać kształt. Do tej pory niewidzialna istota, zaczęła się ukazywać jako lewitująca w powietrzu postać o długim rybim ogonie. Jej twarz nie posiadała żadnych rys, ani oczu jakby zasłaniała ją maska, jedynie platynowe kobiece usta układały się w wyrazie niesmaku i zawodu.

A to niespodzianka, nie doczekałeś ranka. Bezużyteczną lalką jesteś, przez swą głupotę zdechłeś – zanuciła siadając na zwłokach swojej ofiary. Platynowy ogon zapluskał w powietrzu, gdy uderzyła nim z impetem o ziemię. Lustra zatrzęsły się pękając w miejscu gdzie krzesło Leonarda uderzyło. – A ty przeklęty starcze, nareszcie ukazałeś swe oblicze. I warto było zaprzedać duszę tej sali? Na cały świat spoglądać z oddali? Przed mym wzrokiem się kryć? By tej chwili dożyć? Wiesz jak to się skończyć musi, nim się obejrzysz się udusisz.

Starzec zaczerpnął tchu. Czuł jak coś mokrego zaczyna podnosić swój poziom. Mocząc mu buty, a następnie spodnie. Przylgnął mocniej dłonią do lustra.

– Wiedz, że owszem. Zaprzedałem swą duszę lustrzanemu wymiarowi, w zamian za możliwość dożycia tej chwili.

Jego sobowtór otrząsnął się jakby wybudził się ze snu. Niemal natychmiast utkwił spojrzenie w istotę w pomieszczeniu.


– Czas dotrzymać umowy – stwierdził twardo Leonard.

Jego odbicie zaczęło maleć przyjmując postać małej dziewczynki. Mira wyciągnęła ku niemu dłoń.

– Zawsze dotrzymuję danego słowa. Chodź.

Starzec nagle stracił oparcie i jego ręka przeszła przez szklaną nawierzchnię. Uradowany wkroczył  w lustro. Jego stara skóra odmłodniała w jednej chwili. Włosy odzyskały czarny kolor, w oczach zalśnił dawny blask.

– Widzę... Nareszcie. – Zapłakał ze szczęścia. – Jestem wolny! Po tylu latach! – Upadł na posadzkę i ukrył twarz w dłoniach.

– Cóż za ckliwa chwila, szkoda, że czeka cię jedynie mogiła. – Kobieta uderzyła po raz kolejny ogonem, a wcześniejsze małe pęknięcie przecięło całe lustro na pół.

Leonard wrzasnął zwijając się z bólu. Uniósł twarz ku Mirze. Od brwi po podbródek rozciągała się krwawa rysa. 

Szepty OceanuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz