Rozdział 22

487 90 28
                                        

Ciepłe promienie słońca odbijały się od lustrzanych powierzchni, rozświetlając przepięknie zdobiony korytarz. Malowidła na ścianach przyglądały się nowo przybyłym, bezgłośnie debatując nad powodem ich przybycia. Mira posłała im znaczące spojrzenie na co pierzchły zostawiając ją z chudym, zdezorientowanym chłopakiem.

– Jak się nazywasz? – zapytała, łapiąc go za rękę i ruszając przed siebie.

– Gilbert – odparł, po chwili. Stwierdził, że skoro śni to równie dobrze może dać się wciągnąć w to wariactwo.

– Wspaniały łucznik... nie wyglądasz na takiego, miałeś chociażby łuk w ręku? Nie? Tak myślałam – stwierdziła nie dając mu nawet szansy na odpowiedź – I na co dawać dzieciom takie imiona, skoro później i tak nie odzwierciedlają ich osobowości? Już prawie jesteśmy na miejscu.

Dziewczynka skręciła i otworzyła jedne z drzwi. Buchnęło w ich stronę olśniewające światło. Zajęło im chwilę zanim ich oczy przyzwyczaiły się. Byli na zewnątrz. Miasto, które jeszcze parę godzin temu było wymarłe, teraz tętniło życiem. Promienie słoneczne otulały zadbane, pełne kwiatów alejki, miedzy, którymi biegały małe dzieci bawiąc się w berka. Dorośli natomiast z uśmiechem patrzyli na swoje pociechy, jednocześnie o czymś plotkując z swoimi rozmówcami.

Zachwycony Gilbert odwrócił się by zobaczyć zamek, który w tej chwili nie przypominał upiornego dworu we mgle. Ciemny kamień murów w świetle połyskiwał jak olbrzymi czarny opal. Wystarczyło na niego spojrzeć, a dech zapierało w piersiach.

– Ale jak? Przecież... – urwał w momencie, gdy jedno z dzieci jakby go nie widząc wbiegło prosto w niego. Był gotowy je złapać, ale nie poczuł nic. Żadnego uderzenia. Dziecko zamieniło się pył, który owiał go dookoła i zebrał się za nim z powrotem w jedną całość. Chłopczyk nawet nie zwrócił na to uwagi i pobiegł dalej.

– Z prochu powstałeś w proch się obrócisz. To lustrzane odbicie tej wyspy Łuczniku, a moje lustra nigdy nie zapominają dusz, które tu były. Prochy istot z wyspy, tu niczym żywy obraz odtwarzają radosne chwile. Nie można ich zmienić... – Dziewczynka spojrzała smutno na bawiące się dzieci – Są jak duchy, grające wiecznie ten sam spektakl.

– Nie czujesz się samotna?

Mira uśmiechnęła się i lekko potrząsnęła głową, jej włosy zafalowały od tego ruchu.

– Mam Iskierkę, a kiedyś było tu znacznie więcej żywych sworzeń. Żebyś widział te wszystkie srebrniki, marzenia i sny, teraz pozostały jedynie koszmary i szepty. Czas odkąd Srebrna zginęła, nie jest dla nas przychylny. Prawda Iskierko? – Pogłaskała wiewiórkę po głowie i westchnęła. – Iskierka jest ostatnim snem w tym zamku, jaki się ostał. Bez mojej ochrony padła by ofiarą Platynowej i również zmieniłaby się w koszmar.

Umilkła na chwilę. Patrzyła smutnym wzrokiem na pyłowe duchy przed nimi. Żałowała, że nie może z nimi porozmawiać. Jak inne dzieci bawić się razem między budynkami. Kiedyś nawet próbowała, gdy wiedziała, że nikt na nią nie patrzy. Jednak sprawiało to tylko większy ból. Tęskniła za Srebrną, Ocean po jej odejściu postradał zmysły. Twierdził, że ona żyje, że wie jak ją ocalić. Jednak ona wiedziała, że gdyby nie jej lustra, zamarłby bezpowrotnie, jako srebrna figura. To był wystarczający dowód na śmierć wiedźmy.

Mira spojrzała na chłopaka. Wątpiła czy jego obecność cokolwiek da. Może i miał szansę znaleźć lustrzane wrota, ale co człowiek mógł zdziałać przeciwko dwóm wiedźmom strzegącym wrót? Zlustrowała go spojrzeniem. Był wysoki, chudy, nie wydawał się pasować na wybawcę. Brązowe włosy miał krótko ścięte, a na brodzie widniał świeży zarost. Wywróciła oczami. Prędzej Leonard zdejmie klątwę z morskiego stwora, niż on w czymś pomoże.

– Chodź, już prawie jesteśmy.

Poprowadziła ich w stronę ogrodu. Gilbert za każdym razem, gdy widział coś, o czym opowiadał Zygmunt, nie mógł nacieszyć oczu. Baletnica, była piękniejsza, niż to sobie wyobrażał. Przystanęli przy fontannie, a on podziwiał dzieło sztuki. I wtedy go zobaczył. Wychodził z ogrodu, po drugiej stronie. Srebrna sierść połyskiwała w słońcu. Kamienie w jego skórze tworzyły barwne refleksy. Wodna spódnica baleriny poruszała się w takt jego kroków. Za każdym razem lekko zniekształcając jego obraz. Gilbert nabrał powietrza w płuca. To był on. Lampart z jego koszmaru.

Szepty OceanuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz