Środek mieszkania okazał się również całkiem znośny. Miałyśmy ładnie wykonaną łazienkę, dwa pokoje i kuchnię połączoną z salonem. Warunki były naprawdę dobre jak na dwójkę studenciaków. Bo co z tego, że w Dallas wszyscy mnie znali i cenili mój pisarski talent? Tutaj jednak byłam tylko dzieciakiem z marzeniem zasłynięcia w ogromnym świcie. To było mocno przytłaczające. Po jakiś dwóch godzinach rozpakowywania Sam usiadła na brązowej sofie przed telewizorem, a ja wiedząc, że reszta naszych rzeczy przyjedzie dopiero jutro, zajęłam się swoim blogiem. Rozłożyłam laptopa na kolanach by znów oddać się temu, co kochałam najbardziej. Pisanie pozwalało mi swobodnie mówić. Dla niektórych to pewnie oklepana gadka, ale dla mnie to najprawdziwsze słowa jakie mogę wypowiedzieć.
- No tak, notka z podróży musi być! - zaśmiała się krótko obcięta brunetka obok mnie, a ja pokręciłam głową, zmieniłam zdanie. Postawiłam komputer na stoliku do kawy, ubrałam moją szarą bluzę i zabierając z powrotem sprzęt przeszłam przez okno na balkon i usiadłam na schodach pożarowych.
- Nie spadnij! - krzyknęłam mi Samantha, a ja zmarszczyłam nos i wywróciłam oczami, nadal się nie odzywając. Otworzyłam moją stonkę i kliknęłam by napisać nowy post.
" Dlaczego w samolotach zawsze musi być takie paskudne jedzenie? Nie lubię żegnać się z rodziną, szczególnie kiedy nie mam zamiaru prędko wracać. Brooklyn okazał się piękny, jeśli kiedykolwiek ktoś z was tu był... Zazdroszczę mu, że widział to wcześniej. Wszystkie te ulice, światła miasta... Niesamowite... " - urwałam uświadamiając sobie, że brzmi to bez sensu. Zazwyczaj piszę, co mi ślina na język przyniesie i jest dobrze, ale widocznie teraz emocje zapanowały nade mną doszczętnie. Stukałam palcami nerwowo o brzeg ekranu zastanawiając się jak inaczej ubrać to wszytko w słowa.
- Witam nową sąsiadkę - usłyszałam nad sobą czyjś głos i omal nie wyskoczyłam na drogę. Podniosłam wzrok. Na balkonie, piętro wyżej siedział chłopak nie mogący powstrzymać się od śmiechu. Miał nastroszone brązowe włosy i sympatyczny uśmiech, ale i tak miałam ochotę urwać mu łeb za to jak mnie nastraszył. - Przestraszyłem Cię? - spytał ze śmiechem, przenosząc się na schody prowadzące do mnie.
- Nie, ja tak zwyczajnie lubię od czasu do czasu dostać sobie zawału - powiedziałam brzmiąc trochę za ostro, chłopak zrozumiał moją ironię i zaśmiał się ponownie.
- Jestem Brian - powiedział z uroczym amerykańskim akcentem i wyciągnął do mnie rękę. Uścisnęłam jego dłoń. Było ciemno, ale zdążyłam się zorientować, że musiał być w moim wieku lub nieco starszy.
- Eleanor - przedstawiłam się. Puszczając go zamknęłam laptopa.
- Więc... Miło mi będzie mieszkać z tobą w jednym budynku, Eleanor - przyznał kiwając głową.
- I wzajemnie, Brian - odparłam. - O ile straszenie ludzi, to nie twoje główne zajęcie.
- To tylko hobby - zaśmiałam się mając nadzieję, że to tylko żart. Jego zabawny rechot uspokoił mnie nieco. - Spokojnie, w okolicy mieszkają sami młodzi ludzie. Jest dużo imprez, alkoholu i zero dzwoniących na policję babć!
- To dobrze, ale nie mam zamiaru imprezować - skłamałam lekko. Wiedziałam, że Sam na pewno wyciągnie mnie do jakiegoś klubu. Miałam jedynie nadzieję, że nie będzie to siedem dni w tygodniu.
- Studentki? - kiwnęłam głową w odpowiedzi. - Skąd jesteście?
- Z Dallas
- Fajnie, ja pracuję w barze tu nie daleko. Próbuję być samodzielny - powiedział, a ja miałam wrażenie, że zaraz usłyszę całą historię jego życia. Na szczęście usłyszałem tylko:
- Więc dobranoc sąsiadko. Gdybyś potrzebowała kiedyś pomocy, mieszkam pod 27 - puścił mi oczko.
- Dzięki - odparłam, a on wrócił na swój balkon i przez niego do wnętrza mieszkania, a ja wiedząc, że dziś już nic nie napiszę zrobiłam to samo.
***
Rano mój budzik zadzwonił o dziewiątej trzydzieści. Już dziś rozpoczynałam staż dlatego, rzeczy które rano przywiózł wielkim autem gość od przeprowadzek będziemy mogły wypakować dopiero jak wrócę. Przez folię widziałam półki do mojego pokoju, książki oraz inne rzeczy które nie miały prawa zmieścić się w walizce. Jeszcze w piżamie weszłam do kuchnie gdzie Sam piła kawę. Jej ciemne włosy były z jednej strony przyklepane, a z drugie sterczały na wszystkie strony. Nie zdziwiło mnie to, że siedziała w samych majtkach i za dużym t-shircie. Zawsze wkurzało mnie, że potrafi tak długo chodzić w piżamie.
- Czy ty aby nie masz być na uczelni? - spytałam podchodząc do blatu na którym się spierała. Jej wzrok wlepiony był w stertę naszych rzeczy.
- Od jutra zaczynam - powiedziała niczym zombie. Jej wzrok mówił "Nie chce mi się...". Sama patrząc na to wszytko traciłam siły.
- Aha - mruknęłam i wzięłam z szafki płatki śniadaniowe i wsypałam je bezmyślnie po kubka po kawie (naczynia były nie rozpakowane).
- Nie mamy mleka - dodała ożywając nieco, w momencie kiedy podziwiałam naszą lodówkę świecącą pustkami.
Zapamiętać:
Gdy następnym razem będę się przeprowadzać mam wziąć ze sobą więcej jedzenia
Odłożyłam kubek z płatkami z powrotem na blat i przejrzałam się w lustrze wiszącym w salonie. Jako iż chciałam prezentować się elegancko ubrałam białą koszulę i czarne jeansy z wysoki stanem. Specjalnie nie założyłam soczewek i zostawiłam okulary oraz upięłam włosy w luźny kok.
- To tylko staż, nie Harwart - rzuciła moja przyjaciółka mieszając coś łyżeczką, w kubku ze starbucks'a.
- Skąd masz tą kawę? - spytałam nie ciągnąc tematu o moim wyglądzie zewnętrznym.
- Ze starbucksa - rzuciła upijając kolejny łyk.
- Byłaś w majtkach w starbucksie? - spytałam ze śmiechem, wiedząc, że byłaby do tego zdolna Na jej twarzy pojawiło się rozbawienie.
- Nie... Ubrałam się. Poszłam po kawę. Wróciłam i z powrotem się rozebrałam - równocześnie parsknęłyśmy śmiechem. Rozbrajało mnie jej lenistwo. Wrzuciłam klucze od mieszkania, telefon oraz laptopa do mojej torebki. - Powodzenia - rzuciła mi gdy stałam już w progu.
- Dzięki! - krzyknęłam jej i podekscytowana ruszyłam w dół włączając na telefonie GPS, choć obie dobrze wiedziałyśmy, że za chwilę się poddam i zadzwonię po taksówkę...
CZYTASZ
Star Deal: Umowa z gwiazdą
Novela Juvenil- Jesteś pewien, że dasz radę prowadzić? - spytałam, gdy wrzucił przedni bieg i zaczął wyjeżdżać na ulicę. - Niby, czemu miałbym nie dać rady? - parsknął. - Bo śmierdzi od ciebie wiskey na kilometr, od co - powiedziałam zdenerwowana, zapinając pas...