Okay... Kto normalny zostawia wszystko otwarte? W zasadzie nie wiedziałam do końca, co robię, ale przeszłam ścieżką od bramki do przeszklonych, ogromnych drzwi. Wahając się chwilę zajrzałam do środka.
- Dzień dobry - powiedziałam na tyle głośno, na ile byłam w stanie. Co mi w zasadzie odbiło?! Powinnam zadzwonić do Margaret i powiedzieć, co się dzieje! Ale nie, lepiej działać na własną rękę! Zeszłam do środka przymykając otwarte na oścież drzwi. - Halo! - powtórzyłam, ale odpowiedź nadal nie nastąpiła. W środku był taki burdel, że musiałam niemal skakać między brudnymi rzeczami i resztkami jedzenia. Można było pomyśleć, że nikt nie posprzątał jeszcze po kilkudniowej imprezie. - Jest tu kto?! - krzyknęłam, ale widocznie nie było nikogo, albo ktoś udawał, że mnie nie słyszy. Idąc przed siebie trafiłam prawdopodobnie do salonu. Meble były powywracane, zasłony na oknach zaciągnięte, a po stole walały się butelki po alkoholu i niedopałki papierosów. Poczułam odruch wymiotny. Zamarłam kiedy zobaczyłam, że w pomieszczeniu nie jestem sama. Na kanapie ktoś spał. Coś podpowiadało mi, żeby zacząć uciekać, ale nogi nie słuchały mózgu. Po chwili uświadomiłam sobie, kto to i ogarnął mnie jeszcze większy szok. Czyli jednak był to dom Noaha. Chłopak leżał pod kocem w panterkę pogrążony w takim śnie, że nie usłyszał mojego wołania. Jak to możliwe, że taki gwiazdor mieszkał w takim syfie?! Odzyskując władzę w nogach zaczęłam się cofać. Gdyby się obudził mógłby oskarżyć mnie o włamanie, a wtedy raczej nie tłumaczyłaby się umówionym wywiadem. Gotowa odwrócić się i wybiec wpadłam na szafkę pełną szklanych butelek. Zacisnęłam zęby kiedy usłyszałam tłuczenie się szkła na podłodze. Sanchez zerwał się z kanapy i patrzył na mnie osłupiały. Z jednej strony nie mogłam uwierzyć w to, że stoję w salonie mojego idola i patrzę na niego z bliska, a z drugiej jeszcze gorsze było to, że za chwilę zabierze mnie stamtąd wóz policyjny.
- Kim jesteś? Co tutaj robisz i dlaczego do cholery rozbiłaś moją najlepszą wiskey?! - powiedział zdenerwowany wskazując swoją podłogę. Nie do końca wiedziałam, co odpowiedzieć. Chciałam zachować się jak profesjonalistka, ale... O Boże on miał jeszcze bardziej niebieskie oczy niż w telewizji! - Zajebiście! Kolejna psychofanka włamująca mi się do domu! - warknął.
- Nie jestem fanką. Znaczy... Jestem fanką, ale nie taką, bo... - zacięłam się, a on zmarszczył brwi sięgając po iphona leżącego na stoliku obok. - Jestem dziennikarką. Dostałam ten adres i miałam zrobić z tobą wywiad... - sama zdziwiłam się swoim opanowaniem.
- Dziennikarką? - parsknął, a ja nie miałam pojęcia, co go tak rozbawiło. - Wybacz, ale nie udzielam wywiadów, a już na pewno nie w swoim mieszkaniu, także nara - powiedział wskazując mi drzwi. Musiałam powstrzymać się płaczu i pamiętać o oddychaniu. Dlaczego się tak zachowywał i co to wszystko ma znaczyć.
- Twoja menagerka, umówiła się z moją szefową na dzisiaj. Pod tym adresem. Ja muszę zrobić ten wywiad - nalegałam. - Jechałam tu z drugiego końca Nowego Yorku!
- O, jak mi przykro - położył rękę na sercu udając żal. - A teraz wypad, bo dzwonię po gliny - mruknął. Usłyszałam parkowanie samochodu i trzaskanie drzwiami. Wtedy do salonu weszła starsza blondynka w eleganckiej obcisłej sukience i wysokich szpilkach.
- Noah, mówiłam Ci, żebyś tu choć trochę ogarnął, mamy dzisiaj... - zaczęła i urwała kiedy zobaczyła mnie. - Dzień dobry... Pani jest reporterką od pani Margaret Flynn? - spytała prawdopodobnie z nadzieję, że odpowiem "nie"
- Tak - mruknęłam. Noah wyprostował nogi na stoliku i skrzyżował ręce. Dopiero teraz zauważyłam, że schodziła mu farba z włosów i stawały się one na powrót brązowe, a na jego twarzy pojawił się kilkudniowy zarost.
- Bardzo panią przepraszam. Spóźniłam się, przez korki i... - wyciągnęła do mnie dłoń. - Jestem Linda Corn, menagerka Noaha.
- To logiczne bo kim byś miała być? Moją kochanką? - parsknął z ironią, a ona rzuciła mu rozczarowane spojrzenie.
CZYTASZ
Star Deal: Umowa z gwiazdą
Teen Fiction- Jesteś pewien, że dasz radę prowadzić? - spytałam, gdy wrzucił przedni bieg i zaczął wyjeżdżać na ulicę. - Niby, czemu miałbym nie dać rady? - parsknął. - Bo śmierdzi od ciebie wiskey na kilometr, od co - powiedziałam zdenerwowana, zapinając pas...