II: Różowa róża

5.1K 463 164
                                    

Zmuszałem się do snu, gotowałem, prałem i odkurzałem, chociaż doskonale wiedziałem, że robię to na próżno. Moja zimna laleczka nadal nie miała w sobie najważniejszego elementu. Wspólne obiady nie cieszyły mnie tak bardzo, jak te w rezydencji Phantomhive'ów. Nawet dbanie o niego, w postaci przebierania i kąpania, nie dawało mi satysfakcji z wypełnionych obowiązków. Nie miałem nad sobą kogoś, kto skarciłby mnie lodowatym spojrzeniem w kolorze ludzkiego nieba, o którym mogłem już tylko pomarzyć. Moje irracjonalne pragnienia kwalifikowałem jako łagodna odmiana masochizmu, wyhodowana na żalu i tęsknocie.

Wtedy coś do mnie dotarło.

Zastanawiałem się, kiedy zacząłem marzyć i śnić. Wcześniej przecież te czynności były mi zupełnie obce. Liczyło się tylko automatyczne, kompletnie bezmyślne zaspokajanie potrzeb, nie dbając przy tym w żadnym stopniu o sferę duchową. Przez to wszystko uwierzyłem, że ją faktycznie posiadałem, bo dręczyła mnie ona zawsze po zamknięciu oczu. Śnił mi się mały, dumny chłopiec w codziennych sytuacjach z czasów trwania kontraktu.

Kruchy człowiek, któremu nie dałem dorosnąć.

Wpatrując się w sufit, wyobrażałem sobie, jak wyglądałby, gdyby dane mu było świętować osiemnaste urodziny, później dwudzieste, trzydzieste i tak dalej. Fascynowało mnie to, chociaż dobrze wiedziałem, że nigdy nie przekonam się o tym na własne oczy. Odwracałem się na bok, doświadczając tego samego, wieczornego widoku, nie dbając o to, że właściwie nie przystawało nam dzielić razem łóżka. 

Nie zmieniał się w żadnym stopniu.

Podczas jednej z tego typu wiecznych nocek, odważyłem się na sprawdzenie, co się stało z kontraktem. Jego oczy były białe jak śnieg, a znak już od dawna tam nie gościł. Ten widok sprawił, że poczułem się zgorszony. Do tego stopnia, że musiałem odwiedzić łazienkę. W trybie natychmiastowym.
- A gdyby tak... - zacząłem, patrząc się w swoje idealne, ludzkie odbicie, jednocześnie chlustając sobie zimną wodą w twarz.

Gdy nieco oprzytomniałem, zacząłem gorączkowo szukać czegoś, co pomogłoby mi spełnić dość osobliwy pomysł na ożywienie panicza. Kiedy pomiędzy mydłami i ręcznikami nie znalazłem nic przydatnego, zrzuciłem wszystko na podłogę, przy czym narobiłem nieco hałasu i zbiłem niezamierzenie jeden z flakonów perfum. Ku mojej uciesze, dojrzałem niewielką szczoteczkę do zębów pomiędzy zwiniętymi, białymi kawałkami materiału. Otworzyłem buzię, patrząc na ostre, demoniczne, perłowo-białe kły i bez zastanowienia włożyłem znalezisko do gardła. Nie trzeba było długo czekać na to, aby całe ciało zareagowało na mój gest. Złapałem się umywalki.
- Nie, to nic nie da. Nie jestem człowiekiem - wymamrotałem zrezygnowany, kiedy doszło do mnie, że moje desperackie pomysły do niczego nie prowadziły i były nad wyraz żenująco naiwne. - W ten sposób tego nie wyciągnę.

Po tym incydencie po prostu się poddałem i nie próbowałem więcej. Udawałem przed samym sobą, że było w porządku. Tylko tyle mi wtedy pozostało. Wróciłem do ludzkiej, nieco nudnej rutyny z milczącym paniczem u boku, co nawet odrobinę mnie pocieszało. Codzienne czesanie jego włosów, przebieranie go do snu i czytanie na dobranoc, odprężało w pewnym stopniu.

Nieskromnie musiałem przyznać, że przez zaaranżowany przeze mnie plan dnia, udoskonaliłem się w ludzkich potrawach. Co rusz wymyślałem nowe, coraz to bardziej abstrakcyjne posiłki dla mojej Śpiącej Królewny. Naiwność zwariowanego demona była tak wielka, że sądziłem, iż znajome zapachy słodkiego ciasta zastąpią mu pocałunek prawdziwego księcia.
- Powinienem w końcu poszukać nowego kontrahenta - stwierdziłem z niesmakiem, spoglądając na zastawiony po brzegi stół.

Oszukiwałem siebie, że ludzkie jedzenie powinno mi wystarczyć, ale demoniczne pragnienie nie wierzyło w moje bajki. Potrzebowałem następnej duszy. Wiedziałem jednak, że doskonalszej nie znajdę. Odbierało mi to skutecznie apetyt i chęci do wyjścia z domu. Ignorowałem wszystkie wezwania. Dopiero gdy naprawdę poczułem piekielny głód, zmusiłem się do opuszczenia piekła, ruszając do Londynu, mając nadzieję, że znów będę mógł służyć u kogoś właśnie tam. Znajome ulice koiły moje nerwy i uciszały nieznośne głosy w głowie, które wymagały ode mnie powrotu i zajęcia się paniczem.

W pewnym momencie usłyszałem czyiś krzyk. Brzmiał tak, jakbym już kiedyś go słyszał. Chwilę potem, w okolicy Big Bena, zapanował chaos. Przechodnie natychmiast zbiegli się w jedno miejsce, aby przyjrzeć się ludzkiej tragedii. Ktoś wpadł pod powóz. Zbliżyłem się nieco, aby zaspokoić ciekawość, a moim oczom ukazały się gęste, jasne loki, wplątane w koła i różowy materiał sukienki, deptany przez końskie kopyta. Po ulicy spłynęła krew.
- Panienko, panienko... - usłyszałem za sobą, a gdy się odwróciłem, dojrzałem nieobcą twarz w tłumie.  

Należała do służącej panienki Elizabeth. Młoda kobieta o brązowych, prostych włosach lamentowała nad ciałem swojej pracodawczyni, obwiniając się o niedopilnowanie jej. Sama była nieco poobijana, wnioskując po zdartym materiale na łokciach i rozerwanym dole sukni w kolorze świeżo parzonej kawy. Musiała odskoczyć na bok, podczas gdy kuzynka panicza nie miała tyle czasu na reakcję.

Cofnąłem się o parę kroków, pragnąc znów wtopić się w tłum. Nigdy nie przepadałem za zmarłą i irytowała mnie ona niemiłosiernie podczas swoich wizyt, jednak sam widok jej powierniczki we łzach wywoływał dreszcze na mojej skórze. Przyglądając się wszystkiemu z boku, zauważyłem, jaka znieczulica mnie otaczała. Nikt nie odważył się pomóc. Bez wyrzutów sumienia, ja również. Odwróciłem się na pięcie, pragnąc oddalić się jak najszybciej z miejsca zdarzenia, ale nie zrobiłem zbyt wielu kroków naprzód. Głównie dlatego, że usłyszałem za sobą charakterystyczny dźwięk piły, który mógł zwiastować tylko jedno.
- Shinigami - wyszeptałem pod nosem, przyglądając się temu, jak czerwonowłosy bóg śmierci zabrał się za swoją pracę, zgarniając poplątane cinematic record, wydobywające się z trupa młodej damy.

Broken Glass || KuroshitsujiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz