XXII: Turkusowa chryzantema

1.8K 203 9
                                    

Westchnąłem cicho, bawiąc się czarnymi wiązaniami sypialnianych kurtyn, spoglądając na ulicę. Mimo wczesnej godziny Londyn nadal tętnił życiem. Wszystko wyglądało identycznie jak przed moją wizytą w zamczysku. Przy sklepach krzątali się pracownicy lub też właściciele, szykując się do otwarcia interesów, a po ulicy co jakiś czas przeszedł się jakiś bezdomny zwierzak lub też zaniedbany małoletni. Całokształt był żywy, chociaż równocześnie czułem niemalże trupi zapach. Możliwe, że po prostu uchylone okna nie dały rady pozbyć się nieprzyjemnej woni klientów białowłosego lub po prostu ode mnie pachniała martwa rzeczywistość.

Zza szyby udało mi się ujrzeć nawet jeden sklep ze słodyczami, który zaopatrywał się w moje produkty. Skłoniło mnie to do krótkiego zatrzymania się i pomyślenia. Zastanawiałem się, co się stało z firmą, skoro uchodziłem za nieżywego. Głowę zaprzątało także pytanie o dalszy pobyt w domu Undertakera. Nie wiedziałem, czy mogłem jeszcze swobodnie wychodzić do ludzi, czy może dla wszystkich byłoby wygodniej, jakbym po prostu zaszył się gdzieś i udawał, że nie istnieję, zapominając o samym sobie.
- Do kogo mógłbym się zwrócić? - westchnąłem do siebie, przystawiając sobie jedno z ciemnych krzeseł do okna, abym mógł w spokoju napatrzeć się na kontrastującą ze mną panoramę. Praktycznie rozłożyłem się na parapecie, kładąc na nim ręce oraz jednocześnie głowę.

Lizzy została pogrzebana, a ja nie byłem w stanie uczestniczyć w ostatnim pożegnaniu własnej kuzynki. Musiałem przyznać przed samym sobą, że kochałem ją rodzinnym rodzajem miłości i zaczynało mi brakować jej głosu, który był mimo wszystko irytujący. Wiedziałem, że blondynce zależało na moim szczęściu i posiadała dobre zamiary. Niekoniecznie kończyły się one powodzeniem i spotykały się na ogół z niezadowoleniem mojej osoby, ale w ogólnym rozrachunku - Elizabeth chciała dla mnie jak najlepiej, dlatego też żałowałem, że nie miałem szansy, aby wyjaśnić sytuację między nami. Nie mogłem jej dać tego, czego pragnęła. Uczucie ciepła, namiętności i bliskości zarezerwował sobie ktoś inny, a mianowicie specjalna osoba, po której w szalonej tęsknocie głaskałem zimną pościel, sennie szepcząc czułe słówka.

W pewnej chwili na parapecie, od strony ulicy, zajął miejsce czarny kruk. Wzdrygnąłem się nieco, równocześnie słysząc z parteru odgłos dzwonka, zwiastującego przybycie kogoś do zakładu. Najwyraźniej Undertaker musiał być już na nogach, jednak nie chciałem jeszcze się do niego udawać. Niespiesznie, z dużą ostrożnością, pociągnąłem za klamkę, aby nieco bardziej uchylić okno i nie spłoszyć zwierzęcia. Nie wiedzieć czemu, czułem się tak, jakby Sebastian wysłał go, by dotrzymał nieszczęśnikowi towarzystwa. Chociaż może była już to część mojego wariactwa i wszystko zaczynało mi się z nim kojarzyć. W milczeniu patrzyłem na niego, kiedy ptak również utkwił swój wzrok we mnie. Trwało to tylko ułamek sekundy, gdyż nieumyślnie przestraszyłem go. Podskoczyłem, gdy drzwi do sypialni otworzyły się i w tamtym momencie spłoszony kruk odleciał w nieznaną dal.
- Nie ma dziś zbyt wielkiego zainteresowania. Przeklęty rozwój medycyny chyba powoli zaczyna podbierać mi moich klientów - zaśmiał się białowłosy, stojąc tuż za progiem. - Nie wyglądasz na wyspanego, drogi hrabio.

Na jego stwierdzenie przewróciłem faktycznie zmęczonymi oczami i wysłałem mu jedno z ostrzegawczych spojrzeń. Leniwy poranek wolałem spędzić na siedzeniu w ciszy i samotności niż na wysłuchiwaniu uszczypliwych uwag oraz oglądaniu jego denerwującego uśmiechu. Grabarz był niezwykle radosny i drażnił mnie niemożliwie. Ten fakt doprowadzał do tego, że chętnie wyprosiłbym go z pomieszczenia, ale chowając się z irytacją, postanowiłem wykorzystać jego przybycie. Niedyskretnie spytałem o radę, w związku z moim drugim już, oficjalnym odejściem z tego świata. Skoro rozkopali miejsce mojego potencjalnego spoczynku, jasne było to, iż nie mogłem tak po prostu wrócić na londyńskie ulice.
- Naprawdę tak nisko oceniasz swój gatunek? Uważasz, że nie przyzwyczaili się do tego, iż pozbycie się twojej osoby graniczy niemal z cudem? - zapytał z zainteresowaną miną oraz naturalnym dla niego rozbawieniem.
- Mógłbym odzyskać moją posiadłość - westchnąłem pod nosem, kierując wzrok na replikę obrazu jednego z hiszpańskich malarzy, który jako jeden z wielu, spędzał mi sen z powiek, kiedy usiłowałem zasnąć. - ''In ictu oculi''...*

Przypatrując się śladom pewnego pędzla, przed oczami stanęła mi rodzinna rezydencja, zamieszkała przez kogoś innego. Wiedziałem, że prędzej czy później, jak wszystkie inne dobroci świata, zostanie przeze mnie porzucona, ale nie zmieniało to faktu, iż prawo do niej miałem ja i to Sebastian ją odbudował. Na samą myśl, gniew wzbierał we mnie, że zostałem wygnany nawet stamtąd. Wyszedłem z pokoju i nie zwracałem uwagi na mój pogrzebowy strój, w którym swoją drogą spałem. Zszedłem na dół, przechodząc do zakładu i schwyciłem za klamkę, prowadzącą do wyjścia na ulicę. Undertaker w milczeniu podążał za mną, a gdy drzwi się otworzyły, pomachał mojej osobie zawadiacko na odchodne, prawiąc mi przy okazji złośliwy komentarz dotyczący Sebastiana, którego nie było przy moim boku.
- Cicho bądź, nie potrzebuję psa przy nodze - odwarknąłem, wchodząc niejako w interakcję z ''żywym obrazem'', jaki oglądałem z sypialnianego okna.

Stukot czarnych obcasów przebijał się przez tłum, który nie bez przyczyny zaczął zachowywać się ciszej, niż powinien. Brak przebrania zachęcał wręcz do patrzenia, w jakim stanie znalazł się Pies Królowej, wstający z grobu za każdym razem i podnoszący się nawet z popiołów. Delikatne promienie słoneczne padały na ciemne ubranie oraz nieco skromne dodatki, niemal zachęcając do podziwiania niechlubnych ran na twarzy, o niewiadomym dla nich pochodzeniu. Rękawy dopasowanej marynarki trzymałem przy sobie, aby równie szpecące co reszta opatrunków, niezmienione bandaże, nie dostały zbyt wielkiej uwagi. Na początek chciałem się udać do urzędu, mając nadzieję, że właśnie tam uzyskam pomoc, jednak moje zamiary zostały nieco zmienione. W drodze do wspomnianej instytucji zostałem zaskoczony - ktoś przydusił mnie do siebie od tyłu, sprawiając, że wrzasnąłem w panice, dodatkowo zwracając na siebie niepożądane spojrzenia.
- Paniczu, jesteś prawdziwy! Czy to mi się na pewno nie śni?! - usłyszałem za sobą znajomy, podekscytowany głos. - Ludzie mieli rację! Ktoś taki jak ty jest nie do pokonania nawet przez samą śmierć! Górujesz nad nią!

Zanim zorientowałem się, z kim miałem do czynienia, odepchnąłem od siebie jasnowłosego, byłego już ogrodnika, czując nieprzyjemny ból. Zdecydowanie za mocno mnie ścisnął. Naturalnie nie było to z jego strony zamierzone i domyślałem się tego, że po prostu szalenie się za mną stęsknił, jednak moim pierwszym odruchem stało się właśnie siłowe odseparowanie go od siebie. Widziałem niepewność w jego turkusowych oczach, gdy wykonałem ten gest.
- Tsh. Nie to, co pokonana. Po prostu wybredna - prychnąłem w odpowiedzi odnośnie do potężnej siły, jaką posiadała śmierć. Dałem tym upust swojej irytacji, związanej z fizycznym i psychicznym bólem, nieznośnie pulsującym po całej powierzchni mojego ciała oraz umysłu od dłuższego czasu. - Złego diabli nie biorą.
- Proszę, nie mów tak, paniczu. Każdy doskonale wie, że jesteś dobrym człowiekiem. Nie tęsknilibyśmy za tobą tak bardzo, gdyby było inaczej - odpowiedział młody chłopak, splatając swoje dłonie w taki sposób, jakby zaraz miał zacząć oddawać należną część jakiemuś bożkowi. - Tak bardzo się stęskniliśmy...

Zanim się obejrzałem, po policzkach Finniana zaczęły spływać kryształowe łzy, a on sam szlochał wniebogłosy, prawdopodobnie ze szczęścia. Nie sądziłem, że jeszcze dla kogokolwiek mogłem się liczyć, jednak blondyn dobitnie mi udowodnił, że się myliłem. Odnosiłem wrażenie, że pozytywne emocje rozpierały go na tyle, że w każdej minucie mógł zacisnąć na mnie swoje ręce i nigdy więcej nie wypuścić. Świadomość tego była dosyć kojąca. Do tego stopnia, że nawet pożałowałem tego, iż go wcześniej odepchnąłem, chociaż mimo jego niekwestionowanego oddania, musiał znać granice między panem a byłym sługą.
- Właśnie... Co ty tu robisz? - dokończyłem swoje myśli na głos, obdarzając byłego ogrodnika zmieszanym spojrzeniem. - Gdzie reszta mojej służby?
- To dłuższa historia - westchnął zakłopotany, próbując przywołać swoją osobę do porządku. Otarł przy tym załzawione, zaróżowione poliki spracowanymi dłońmi.
- Opowiesz mi ją w drodze do urzędu - stwierdziłem niemalże od razu, łapiąc blondyna za ramię, ale i jednocześnie brązową, wysłużoną marynarkę, a następnie pociągnąłem go w kierunku odpowiedniego budynku.

Broken Glass || KuroshitsujiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz