XVI: Szafirowa róża

2.8K 324 96
                                    

Następne dni mijały nam chyba jeszcze przyjemniej niż tamten. Stawialiśmy małe kroki, przybliżając się do siebie nawzajem. Wspólne spędzanie czasu nie wydawało się męczące, kiedy przeszliśmy z nim do porządku dziennego. Ciel pomagał mi czasem w kuchni, a gdy akurat nie miał na to ochoty, i tak zawsze zjawiał się w pomieszczeniu, przywiedziony przyjemnymi zapachami, przylegając do mnie jak do ulubionej przytulanki. Musiałem wtedy o wiele bardziej uważać, aby przypadkowo go czymś nie poparzyć. Drobne pocałunki również wniknęły do naszego dziennego grafiku, jednak były wysoce nieśmiałe. Szczególnie lubiłem budzić go z rana właśnie przez delikatne muśnięcie wargami czoła chłopca. Zauważyłem, że wtedy jego dni zaczynały się o niebo lepiej i nie chodził naburmuszony. Oczywiście, zdarzały się sytuacje, w których poróżniliśmy się, jednak zazwyczaj nasze zwady trwały krótko. Każdy z nas miał demoniczną część siebie, dochodzącą czasem do głosu. Przeprosiny i mały, słodki podarek w postaci świeżego wypieku, przeważnie załatwiały sprawę, chociaż będąc szczerym, zawsze to ja wychodziłem z inicjatywą pogodzenia się, nawet gdy prawda leżała po mojej stronie. Mimo wszystko, taki stan rzeczy odpowiadał mi aż za bardzo. Kochałem nasze wspólne poranki, leniwe popołudnia i senne wieczory, kiedy zasypiał, oparty o mnie, gdy czytałem mu książki. Przede wszystkim jednak darzyłem miłością jego samego. 

Bez małej, żywej laleczki zamczysko byłoby dalej martwe tak jak moje wnętrze. Jak widać, nawet nienawistny, szkaradny demon mógł się zmienić i zapałać aż nazbyt pozytywnym uczuciem.  

Nie spaliśmy razem i nadal nie wróciłem do mojej pierwotnej sypialni, nie mówiąc już o innych czynnościach, na które czasem miałem dosłownie dziką ochotę. Zdecydowanie bardziej odczuwałem wszystkie pokusy, szczególnie gdy od tamtego wydarzenia był tak łatwo dostępny, wręcz na wyciągnięcie ręki. Mleczna skóra prowokowała mnie do dotykania jej, jednak poprzestawałem jedynie na obejmowaniu go, gdy było mu zimno, czy też na równie delikatnym przytulaniu, kiedy miał zły humor. Co jakiś czas pozwolił się pocałować gdzieś niżej, niż usta i poliki, ale nadal czułem wiszącą nad nami granicę. Spokojnie chciałem przyzwyczajać go do wszystkiego, pozwalając, aby czas biegł nieubłaganie. Zależało mi na tym, aby nie odezwał się we mnie egoizm. Od początku kontraktu byliśmy nierozerwalni. Stanowiliśmy całość, a ja pragnąłem zadbać o to, aby tak zostało. Każdy krok dalej był przeze mnie przemyślany chyba dziesiątki razy. Mój plan przebiegał pomyślnie, bo zauważałem, że Ciel nie bał się mnie. Nawet sam niemo nalegał na to, abym ofiarowywał mu więcej uwagi. Szczególnie wieczorami, chociaż właściwie dalej nie wiedziałem, czy powinienem rozróżniać jeszcze jakiekolwiek pory dnia. Robiłem to sztucznie i automatycznie, przy pomocy zegarków.
- Nad czym tak myślisz? - zapytał, wyrywając mnie z zamyślenia, leniwie przy tym pocierając zaspane oko. Wszystko wskazywało na to, że niedługo powinien się położyć. Robiło się późno, a dodatkowo wyglądał już na nieco zmęczonego. - Coś się stało?
- Nie, absolutnie. Po prostu powinienem zanieść cię już do twojej sypialni - uśmiechnąłem się do niego, przeplatając pomiędzy palcami granatowe włosy chłopaka. Pachniały fiołkowym szamponem, zresztą jak cały on, bo wcześniej zdołałem namówić go do kąpieli. - Bo jeszcze znowu uśniesz na sofie, tak jak to było wczoraj - dodałem odrobinę rozbawiony, obserwując, jak chłopak zacieśnił ręce na mojej talii i wtulił się we mnie nieco mocniej.
- Nawet gdybym usnął, i tak byś mnie zaniósł - odpowiedział nieco zadziornie, wlepiając we mnie swój ciekawski wzrok. - Chyba nie zaprzeczysz, prawda?  

Miał zupełną rację. Byłem całkowicie nim pochłonięty, a moje myśli wypełniał całym sobą. Zawsze dbałem o to, aby się wysypiał w godnych warunkach, ubierałem go w rzeczy z najlepszych tkanin i pilnowałem, aby jadł odpowiednie posiłki, sporadycznie pozwalając na słodkie wstawki. Czułem się dalej zobowiązany do martwienia się o niego. Na jego pytanie jedynie pokręciłem przecząco głową, podrywając go dość wygodnej, krwistoczerwonej sofy tak, jak robiłem to właściwie co wieczór. Ta noc jednak zapowiadała się nieco inaczej, bo Ciel natychmiast objął moją szyję, wpatrując się we mnie jak w jakieś dzieło sztuki. Nietypowo się przy tym uśmiechał. Wzbudziło to moją ciekawość na tyle, że przez myśl przeszło mi, iż w pewnej chwili umknął mojej uwadze i nadużył alkoholu, jednak zapach kwiatów skutecznie uniemożliwiał mi właściwą identyfikację. Młody arystokrata nie dał mi się nawet należycie położyć do łóżka, gdyż w trakcie odkładania jego drobnej osoby, pociągnął mnie za marynarkę, sprawiając, że zachwiałem się i wylądowałem tuż nad nim. Tylko dzięki nadludzkiemu refleksowi nie przydusiłem go. Co prawda wybrakowanemu, a powodem było wygłodzenie, jednak zdawał się jeszcze na coś. Pozycja, w jakiej się oboje znaleźliśmy, należała do tych bardziej krępujących. Nasze twarze dzieliły dosłownie centymetry, jednak kontrahent nie wydawał się ani trochę tym przejęty. Mogłem do woli wpatrywać się w jego różnokolorowe oczy, szczególnie w niebieską tęczówkę, która hipnotyzowała mnie za każdym razem, kiedy spojrzenie panicza spoczywało na mojej osobie. Całkowicie białego oka, z wyblakłą pieczęcią, wolałem nie oglądać, jednak przepaska zsunęła się i chcąc nie chcąc, widziałem je, chociaż nieco przysłonięte czarnym materiałem. Niewiele myśląc, wykorzystałem daną mi sposobność, wpijając się w jego usta, zachowując przy tym należytą ostrożność.

Ciel czynnie przyjmował czułe gesty, udzielając się w pocałunku. Poczułem namiastkę mojego prywatnego nieba, które zdominowałem do reszty, przerzucając się z malinowych ust na blade policzki, a następnie uwziąłem się na jego porcelanowej szyi, czując zaciskające się, małe dłonie na moich słabych, łamliwych i siwiejących włosach. Czekałem na chwilę zatrzymania, będąc na każde najmniejsze skinienie, bo mimo szaleńczego głodu, zdołałbym się opamiętać nawet na jego najcichsze słowo. Zdziczała natura ulegała pod naporem wewnętrznego ciepła i delikatności pieszczot, tak jak kolejno poddawał się każdy guzik jego szarawej koszuli nocnej. Hamulce straciłem chyba przy jego pierwszym westchnięciu mojego imienia, które zacząłem ubóstwiać jak najpiękniejszy podarek. Tamtej nocy słyszałem je jeszcze wiele razy, wypierając z pokoju przyjemny zapach fiołków, równocześnie przyprawiając granatowowłosego o połyskujące w blasku świec, drobne kropelki potu na skórze. W pewnym momencie, za sprawą moich zdolności, knoty przestały płonąć, zatapiając nas w piekielnych ciemnościach, które pochłaniały nie tylko widoczność, ale i cały wstyd. Grzeszne myśli znalazły w końcu zastosowanie, jednak nie pozwalałem im przejąć całkowitej kontroli nade mną. Najważniejszy był przecież ten, który znajdował się pod moją osobą, a była to specjalna laleczka z własną wolą, odczuwająca ból i pragnąca swojej ostoi, ciepła i opieki. W porcelanowym ciele, wyczuwalne dla mnie już tylko namacalnie, mieścił się mój najsłabszy punkt, a zarazem najmocniejszy - odwzajemniona miłość. Nie mogłem dopuścić do tego, aby zbiła się na milion kawałków.  

Broken Glass || KuroshitsujiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz