Nad ranem podniósł się lament w całej rezydencji, który skutecznie mnie zbudził. Słyszałem szloch młodych kobiet, żałośnie rozpaczających po kimś. W pierwszej chwili byłem tak zamroczony oraz rozespany, że nawet nie pamiętałem, w której chwili poszedłem spać i uciąłem rozmowę z czerwonym bogiem śmierci. Wnioskując po promieniach słońca, desperacko próbujących przedrzeć się przez ciemne kotary, musiało dopiero świtać. Z racji tego, że nikt nie przyszedł mnie obudzić, postanowiłem nie czekać na odpowiedniego służącego. Narzuciłem ciepły koc na ramiona oraz zbiegłem na dół, aby dowiedzieć się, co się dokładnie stało. Domyślałem się, że Grell po prostu wykonał swoją brudną robotę i wrócił tam, skąd przylazł. Właściwie okrutnie cieszyłem się z tego drugiego faktu, nawet nie zwracając uwagi na to, że jakiś sługa zmarł. Dopiero gdy znalazłem się na korytarzu, dowiedziałem się, że nie był to ktoś, kogo mógłbym określić przymiotnikiem ''jakiś''. Zabolało mnie w sercu, a nieistniejące kamienie zostały ciśnięte prosto w mój biedny brzuch w jednej chwili.
Młode pokojówki zaprowadziły mnie do odpowiedniej sypialni, a w moich uszach dzwoniło tylko jedno, konkretne imię. Nastawiałem się na załamujący widok, wypełniony tęsknotą. Gdy jednak służba popchnęła drzwi, doznałem czegoś w rodzaju ulgi. Starszy mężczyzna wyglądał, jakby jedynie zaspał do pracy i nadrabiał jakąś ciężką noc lekkim snem, który miałby go zaraz opuścić. Oczy płatały mi figle, sugerując, że jeszcze oddycha. Musiałem przyznać, że wieczna podróż po sennych krainach była jedną z najpiękniejszych form odejść z tego świata. Wyglądał niezwykle spokojnie. Doprawdy, zazdrościłem mu, czując zgniliznę własnego wnętrza, bo sam marzyłem o takim losie. Ciekawe o czym mógł śnić?
Mimo wszystko drażnił mnie jeden fakt — bezsilność, wypełniająca mnie od środka. Nic nie mogłem uczynić i to było w tym wszystkim najgorsze. Śmierć jak zwykle miała nade mną przewagę i drwiła z mojej osoby. Tanaka odszedł, a ja jedynie bezsilnie spoglądałem na przygnębione twarze właściwie obcych mi ludzi oraz wszelkie ulotki na temat domów pogrzebowych, których nie potrzebowałem, a zostały mi podsunięte pod nos. Ze sztucznym spokojem odrzucałem wszelkie propozycje zatroskanych, bo doskonale wiedziałem, że Undertaker zająłby się nim jak najlepiej. Tylko tyle, realistycznie oceniając moje nikłe możliwości, mogłem dla niego uczynić. Zapewnienie godnego spoczynku było zakichanym obowiązkiem ostatniego z Phantomhive'ów za jego wieloletnią i wzorcową posługę dla całej rodziny. Nie mogłem doliczyć się, ile razy zagryzłem wargę, która mimowolnie drżała. Łzy chciały płynąć, a ja, zadając sobie fizyczny ból, nie pozwalałem temu psychicznemu wydostać się na zewnątrz.
Po prostu odszedł. Gdzie? Sam nie mogłem sobie na to odpowiedzieć. Żywiłem głęboką nadzieję, że do lepszego miejsca. Tylko czym było ''lepsze miejsce'' i dlaczego nie chcieli tam mnie?
Moje myśli na nowo przybrały najciemniejszy kolor, bo wprawdzie odzyskałem rezydencję, ale jedynie jako budynek, ceglaną bryłę, nieprzeliczalną na wewnętrzne wartości. Ludzie i poczucie bezpieczeństwa — to wszystko odeszło w siną dal, z której nigdy się nie wydostanie. Zwrócono mi część majątku, ale byłem otoczony zupełnie obcymi ludźmi, nie mogąc nacieszyć się przez to nawet jednym dniem mojego zwycięstwa.
- Bo przecież odnoszę same porażki - sprostowałem na głos, czując na sobie plugawe spojrzenia pełne litości, wysyłane mi przez nową służbę. - Później się tym zajmę - dodałem, wracając niewzruszony do swojej sypialni. Dopiero po przekroczeniu progu zapłakałem jak dziecko, którym w zasadzie nadal byłem.Próbowałem się doliczyć, ile w ostatnim czasie łez wylałem. Nie dałem rady. Z niczym nie mogłem sobie poradzić, a już w szczególności z paskudną i złośliwą rzeczywistością, która zabierała mi wszystko. W tamtej chwili nawet poczciwy lokaj, nazywany przeze mnie pieszczotliwie ''dziadkiem'' kiedy byłem mały, opuścił moją stronę.Nie miałem mu tego za złe. Sam chciałem się wymeldować z życia, zwolnić się z marnej egzystencji lub wziąć jakiś niepłatny urlop od mojej drażniącej osoby i wyprowadzić się z własnego ciała.
Doprowadzenie się do stanu, w którym mógłbym się komuś pokazać, zajęło mi kilka godzin. Grafik od rana runął, więc nie pozostawało mi nic innego, jak udanie się do Undertakera, aby należycie dopełnić potrzebnych formalności. Nie chciałem tego robić i najchętniej zostałbym w domu, jednakże z drugiej strony — przeklęta świadomość, że w rezydencji jest trup, wypychała mnie do miasta. Dlatego poszedłem sam, uprzednio obrzucając przypadkowego lokaja i bodajże pokojówkę najróżniejszymi wyzwiskami o zwykłe zapytanie o to, czy ktoś powinien mi towarzyszyć. Zresztą mniejsza z tym, bo ci ludzie nic dla mnie nie znaczyli. Nie byli niczym więcej, niż członkami fałszywie przejętej ciżby, zdradziecko przywiązanej do mojej osoby lub precyzując — do moich pieniędzy. Te namiastki człowieczego bytu miały w sobie więcej sztuczności, niż zabawki, które produkowałem.
- Obrzydliwość - wyszeptałem pod nosem z powodu ogólnego zniesmaczenia, gdy popchnąłem drzwi do zakładu pogrzebowego.
- Miło cię znowu widzieć, mały hrabio. Coś nie możesz się ode mnie odciąć, prawda? - zachichotał na powitanie białowłosy i poprawił się na swoim krześle, przy biurku, przyjmując wygodną dla niego pozycję. - Myślałem, że nie złożysz mi odwiedzin w najbliższym czasie, skoro odzyskałeś część swojej ziemi. Cóż cię tu sprowadza?
- To, co zwykle, Undertakerze. Śmierć - zagaiłem ze zmęczeniem w oczach. - Konkretniej zgon kogoś, kogo powinieneś pochować z honorami, bo sobie na to zasłużył. Nie szczędź dobrej trumny ni porządnego nagrobka, ale nie przesadzaj. Pokryję wszystkie koszty - dodałem i westchnąłem cicho, ilustrując przygnębionym wzrokiem właściciela zakładu pogrzebowego.Na moje słowa, shinigami uśmiechnął się szerzej pod nosem, zapewne ciesząc się z jakiegoś zajęcia dla siebie. Wyczułem w jego głosie drobną złośliwość, kiedy zaproponował mi, abym to ja wybrał coś, co sprostałoby moim oczekiwaniom. Zgodziłem się głównie z uwagi na to, że nie posiadając większych planów, miałem sporo czasu. Drugim powodem była moja zwykła sympatia do starszego człowieka, który opiekował się mną, jak najlepiej potrafił i chciałem przez to wszystkiego dopilnować. Ciepłe uczucie w środku nie zdążyło się ulotnić i może dlatego nie popadłem w całkowitą histerię. Po prostu nie dochodziło do mnie jeszcze, że już więcej go nie zobaczę. Trzymałem się znieczulającego, zbawiennego szoku, który w ułamku sekundy zastąpił ten żałosny, obezwładniający rodzaj. Mogłem to przyrównać do wbicia tysiąca szpilek w otwartą, krwawiącą jeszcze ranę. Undertaker zaprowadził mnie do podziemi, a gdy pchnął jedne z drewnianych drzwi, moim oczom ukazało się coś, czego nigdy nie chciałem ponownie oglądać lub... raczej ktoś, kogo pragnąłem ujrzeć. Cholerna sprzeczność interesów spowodowała, że natychmiast odsunąłem się na odległość kilku kroków od progu. Ten widok wywoływał u mnie przerażające drgawki i dreszcze. Uderzyłem plecami o korytarzową, ceglaną ścianę, pozwalając sobie na zjechanie po niej. Czułem, że moje serce zaczęło niespokojnie bić i zamierzało się do wyskoczenia z piersi. Miałem wrażenie, że było na dobrej drodze do tego, gdyż zaczynałem sądzić, iż znajdowało się już w gardle i pulsowało w nim nieznośnie. A może po prostu wyrywało się do swojego właściciela...?
- Za jakie grzechy? - zaskomlałem żałośnie, wyduszając z siebie bezwiednie pierwsze pytanie retoryczne, jakie przyszło mi do głowy, aby przerwać nieznośne, okrutne chichotanie Undertakera oraz by stłumić wewnętrzną panikę. Gdzieś z tyłu miałem wrażenie, że byłem dosłownie o krok od ataku astmy. Zapierało mi dech i powoli brakowało powietrza. - Dlaczego on tu jest? - zapytałem z wymalowanym strachem na twarzy, będąc przyklejonym do kamiennej, zimnej ściany.
- Kompletnie zapomniałem cię powiadomić, że zdecydowałem się go zabrać z tych piekielnych otchłani - uśmiechnął się i rozłożył teatralnie ręce. - Mój błąd, ale czyż to nie cudowne zrządzenie losu, aby się pożegnać? Trzy dni i złożę go tam, gdzie nawet piekło go nie dosięgnie. Za daleko do domu, ale też zbyt odlegle do zbawienia, nie sądzisz? - kontynuował z niewzruszoną miną, opierając się o framugę, podczas gdy ja drżałem ze strachu tak jak człowiek, który wyszedł bez odzienia w śnieżycę. Czułem wewnętrzny chłód. Nie umiałem się uspokoić do tego stopnia, iż nie byłem w stanie stwierdzić, czy Undertaker mówił prawdę, czy też specjalnie pokazał mi Sebastiana. Komu mogłem ufać, jeżeli nawet ja zawodziłem samego siebie?

CZYTASZ
Broken Glass || Kuroshitsuji
FanficPo zakończeniu kontraktu Sebastian zrozumiał, co stracił. Przez dręczące uczucie braku czegoś, nie może się rozstać ze swoim paniczem pod względem emocjonalnym, ale i fizycznym. Za wszelką cenę chce wrócić do tego, co wydarł sobie własnymi rękami. N...