Co jakiś czas, siedząc spokojnie w podskakującym na nierównej drodze powozie, mimowolnie głaskałem pojedyncze, losowe płatki kwiatów między palcami. Czasami napotykałem na kolec którejś z róż, kiedy zbyt mocno zatracałem się w nocnej toni, jakiej mogłem doświadczyć, wyglądając ze środka transportu. Zastanawiałem się, czy jeszcze kiedyś będziemy oglądać takie gwiazdy, jak tamtej nocy. Miałem wrażenie, że każda patrzy na mnie i cicho obserwuje rozwój sytuacji, stając się świadkami prywatnej niedoli. Późna godzina oraz pobyt w szpitalu powodowały lekkie omdlewanie głowy, którą opierałem o wygodne, skórzane siedzenia w kolorze ciemnej zieleni. Nigdy wcześniej nie czułem się taki szczęśliwy. Za chwilę miałem go zobaczyć ponownie i to w sposób, jaki obiecałem. Okazując wdzięczność tym, czym mogłem. W duchu modliłem się o bezpieczny dojazd do zakładu pogrzebowego, przypominając sobie strzępki formułek, jakich próbowała nauczyć mnie Elizabeth. Nie słuchał mnie całe życie, więc chciałem, aby chociażby nadstawił uszy na tak błahą, ostatnią prośbę, jaką jest możliwość poddania się. Nie było to nawet sprawiedliwym zaproponowaniem remisu, a kompletną rezygnacją z gry. Każdy gracz powinien prędzej czy później wrócić do rzeczywistości, w której coś go czeka, odchodząc od swojego stanowiska. Pragnąłem tak uczynić i jakież to było błogie uczucie. Ciche słowo ''koniec'' w moich ustach brzmiało jak powitanie. W uszach świszczał mi charakterystyczny dźwięk przesuwanych po planszy pionków. W tamtej chwili król zdecydował się wyjść z ukrycia, znajdując się w szachu. Nienawidziłem pożegnań, więc czemu by nigdy się nie rozstawać? W rytmie bijącego serca liczyłem cicho główki kwiatów, co jakiś czas gubiąc się jednak w tej czynności, nie mogąc dojść przez to do tego, ile ich w końcu było. Bodajże trzydzieści, ale może jednak mniej lub też więcej? Powóz zbyt mocno się trząsł, a światła miejskich latarni, informujących moją osobę o wjeździe do Londynu, migotały zbyt intensywnie i zbyt krótko, abym dostatecznie skupił wzrok. Orientując się, iż znaleźliśmy się na jednej z głównych ulic, przeniosłem wzrok na materiałową wstążkę. Tak, nie miała żadnego ckliwego tekstu, informującego o ostatnim widzeniu danej osoby. Westchnąłem pod nosem, kątem oka zwracając uwagę na to, co działo się za oknem. Ulice były praktycznie puste i zaczynało padać. Paskudnie altruistyczna noc. Tylko co jakiś czas zdołałem dostrzec czyjąś sylwetkę. Moją szczególną uwagę przykuła młoda para. Kobieta i mężczyzna biegli do jednej z kamienic, schronieni pod ciemną marynarką, najprawdopodobniej należącą do uciekającego przed deszczem blondyna. Wyglądali na szczęśliwych, mimo zimnej i mokrej pory, a obcasy rudowłosej stukały wesoło o kamienny chodnik do momentu, w którym nie dotarli do drzwi. Ludzie byli jednak piękni. Potrafili się cieszyć, smucić i kochać. Zrozumiałem, o co Sebastianowi chodziło przez cały ten czas, kiedy patrzył się na mnie tym dziwnym wzrokiem, odkąd się poznaliśmy. Mimowolnie uczyliśmy się od siebie. Wciąż jednak zastanawiało moją osobę to, że bezuczuciowy demon i skamieniały człowiek mogli dać sobie tyle ciepła. Wykluczone kreatury, warte siebie nawzajem, ogrzały się w zimną, życiową noc. Jakim cudem takie dwa, chłodne trupy mogły zapłonąć? Zabawny ognik zatańczył w moich oczach, kiedy przypomniałem sobie moje słowa, które wypowiedziałem we śnie. Nie umiałem bez niego żyć w ludzkim świecie. Byliśmy nad tym wszystkim, ale i może pod zarazem. Zakazana miłość zawsze kończyła się tragedią. Ależ ileż to dało się grać? Sztuczkami byłoby, gdybym nauczył się ukrywać swoje uczucia do niego. Odejście od scenariusza stało się moim priorytetem. Zło pragnęło zła, a w czeluściach znajdował się piekielny żar. Jednak nie taki jak w tych zakłamanych księgach. Przyjemniejszy, niż tortury, które przeżywałem na znajomych ulicach. Piekło znaczyło dla mnie tyle, co azyl i nie dbałem o to, czy będę smażył się w jego dolnych kręgach, jako zdrajca ludzkości oraz aniołów.
Po prostu oddajcie mi skrzydła.
Moich wewnętrznych dywagacji nie przerwało nawet osiągnięcie celu podróży. W końcu stanęliśmy przed dobrze znanym mi zakładem. Finnian, który przed wyjazdem ze mną musiał szybko się przebrać, otworzył drzwi powozu i pomógł mi wysiąść. Czułem, że pytał wzrokiem, ile zajmie mi wizyta u Undertakera, dlatego też natychmiast wspomniałem o tym, aby odjechali i nie czekali, bawiąc się nimi w ostatnich słowach. Powiedziałem, iż jutro wrócę. Nie powiedziałem do kogo i utwierdzałem się, że takimi lekkimi oszustwami wybawię ich od przyszłego poczucia winy.
- Trafcie do domu bezpiecznie. Dziękuję wam - wydusiłem z siebie, kiedy powóz zniknął tuż za najbliższym rogiem. Bez zbędnych ceregieli zapukałem do drzwi zakładu, czekając na ich otworzenie niemiłosiernie długo. Najwyraźniej Undertaker musiał już spać, bo dopiero po jakimś kwadransie, kiedy zdążyłem już niemalże skostnieć z zimna i wilgoci, otworzył mi drzwi, dzierżąc w ręku świecącą się lampę naftową, którą błysnął mi po zmęczonych oczach.
- Co cię sprowadza o takiej godzinie, młody hrabio? - zagaił nieco sennie, przecierając twarz. Jakim cudem nie rozdrapał sobie przy tym swoich blizn jednym z jego długich, czarnych paznokci? Sam nie wiedziałem. - Nawet śmierć śpi o tej porze.
- Poszedłbyś o zakład? - zapytałem zaczepnie, kiedy ten wpuścił mnie do środka. - Mówiłem, że przyjdę, a zawsze dotrzymuję swoich słów. Pewne komplikacje zatrzymały moją osobę przed przyjściem tu w ludzkich godzinach, lecz ciebie to nie dotyczy - dodałem, teatralnie rozkładając przed nim ręce, na co grabarz jedynie się uśmiechnął.
- Wyostrzył ci się żarcik. Zabawne, zabawne! - zachichotał i zaklaskał w ręce z rozbawienia, podwijając przy tym rękawy swojej workowatej, szarej koszuli nocnej. - Już miałem prawić ci kazania o tym świstku, znalezionym przeze mnie i wcisnąć ci go siłą, ale taka zapłata natychmiast poprawia humor!
- Ciszej... - skrzywiłem się nieco. Wciąż niemiłosiernie dudniło mi w głowie. - Jesteś tak głośny, że nie zdziwię się, jak obudziłeś swoim śmiechem jakiegoś nieboszczyka.
- Chciałbyś - odparł z wymalowanym na twarzy, złośliwym uśmiechu.
Po jego słowach udaliśmy się do niżej położonych części zakładu, w których byłem już wcześniej. Wiązały się z tym niekomfortowe wspomnienia, dlatego też z każdym krokiem czułem na swojej skórze coraz bardziej dające się we znaki dreszcze. Bukiet dygotał w moich lodowatych rękach do tego stopnia, że niektóre płatki kwiatów zwyczajnie spadały na kamienną podłogę. Wyglądałem jak zbrodniarz, za którym ciągnęła się strużka dowodu zbrodni. Cóż, tak w istocie miało być. Mój zamysł właśnie to zakładał. Chciałem zgrzeszyć, chociaż miałem tę świadomość, że moimi poczynaniami stanę się dowodem na swoją własną winę. Dlaczego się przy tym uśmiechałem?
- Prawie zapomniałem, jak wyglądasz z tą maską - stwierdził pod nosem Undertaker, spoglądając na mnie kątem oka. Równocześnie w rękach dzierżył wtedy duże, srebrne klucze, którymi się bawił, dając nieznośny pogłos. Obijane o siebie roznosiły dźwięk przypominający oddalone, kościelne dzwony, chociaż może mi się to tylko wydawało? - Nie używałeś jej zbyt często.
- To nie maska, bo wszystkie zostawiłem za sobą. Chciałem przecież przyjść osobiście - odparłem bez wyrazu, znów nieumyślnie kując się jednym z kolców przy nieumiejętnie obciętym bukiecie. - Trochę złudnego szczęścia, a człowiek wszystko sobie przypomni.W pewnym momencie doszliśmy do celu mojej życiowej podróży. Nie zliczyłbym nawet, ile razy przekląłem w myślach białowłosego za to, że nie chciał mnie zostawić samemu sobie. Wszedł zaraz za mną do ciemnego i zimnego pomieszczenia, oświetlając je jedynie światłem z jego lampy i beznamiętnie omiótł wzrokiem najbliższe meble, a jak się później okazało, zrobił to w poszukiwaniu zapałek. Gdy w końcu je znalazł, odłożył źródło światła na jedno z biurek i począł zapalać świeczki, pojedynczo znajdujących się w dwóch świecznikach. Nie zabrało mu to dużo czasu. Kiedy skończył, a mrok powoli wypierała słaba jasność, otworzył drzwi, prowadzące do wyjścia z pokoju. Zamierzał mnie opuścić czy może znów grał tymi cholernymi pozorami jak ja kiedyś drugim człowiekiem?
- Zostań, jak długo chcesz. Jesteś zresztą na tyle uparty, że i tak zrobiłbyś to, na co przyszłaby ci ochota, mały hrabio. Chyba wiem, po kim to masz - zachichotał cicho, kładąc rękę na drewnianych wrotach, utrzymanych w bardzo prymitywnym stylu. Odpowiednim dla takich zatęchłych piwnic. - Chociaż może już nic nie wiem? Niebyt jest chyba lepszy od bycia pośrodku wszystkiego, a równocześnie gdzieś obok - dodał nieco poważniej, zamykając za sobą drzwi. Zaraz potem usłyszałem tylko ciche, przytłumione życzenie, abym w końcu zasnął.Gdy zostałem sam, pierwsze minuty upłynęły mi na tępym patrzeniu na wrota. Nie mogłem uwierzyć w to, co powiedział. Zastanawiałem się, jak niebywale zręcznie udawało mu się przechwycić stosunkowo mądre informacje w zwykłych, często niesmacznych żartach. Westchnąłem w ogólnym zamyśleniu, gładząc jedną ręką smoliste wieko. Robiłem to w zasadzie bezwiednie. Na wierzchu nie znalazłem krzyża jak na reszcie typowych trumien. Niechciani przez nikogo. Jedynie przez siebie samych. To nie była szkatułka ze szkła i nikt nie umiał przez nią zajrzeć, prócz mnie. Odnosiłem wrażenie, że za tą czernią dałoby się ukryć wszystkie sekrety oraz skarby. Chciałem zniknąć razem z nim i w najlepszym wypadku uniknąć trzeciego nagrobka dla swojej osoby. Pragnąłem, aby pochłonęła mnie ziemia bez kamienia ze zbędnymi literami. Niewiele myśląc, podniosłem wieko, aby znów zmierzyć się twarzą w twarz ze śmiercią i miłością, czyli dokładnie tym, czego najbardziej się bałem, ale i równocześnie chciałem. Jedno oraz drugie było dla mnie czymś dziwnym, bolesnym, aczkolwiek niezwykle znajomym. Wyjąłem z kieszeni strażnika moich snów, by wreszcie nagrodził mnie snem wiecznym. Druga ręka natomiast wyruszyła w poszukiwania znajomego, przyjemnego chłodu, który miał mi dać nieco otuchy i stanowić oparcie.
- Sebastianie, tak długo się nie widzieliśmy... - westchnąłem z malującym się żałosnym uśmiechem na mojej twarzy oraz przymknąłem delikatnie oczy. - Tak jak ja czekałem na ciebie za każdym rogiem, abyś mógł do mojej osoby dołączyć, wiernie trzymając moją stronę, tak pozwól teraz na trwanie w zamianie ról i zaczekajże na mnie - dodałem z dziwnym spokojem, splatając przy tym papierową, zimną dłoń z samotną i znacznie mniejszą.
Przed oczami przemknęło mi całe życie oraz te dwie szansy na kontynuowanie go, otrzymane w prezencie. Zastanawiałem się, jak to będzie, nie dostając trzeciej i czy kiedykolwiek mój były sługa wybaczy mi to, co miałem w zamiarze. Palec wskazujący mimowolnie drżał. Sam nie byłem w stanie określić, czy było to dygotanie z zimna, strachu, czy też chorej radości. Moje cinematic record, do którego jakimś sposobem uzyskałem na chwilę dostęp, nie satysfakcjonowało mnie niemal wcale. Podobały mi się jedynie fragmenty, dające mi możliwość ponownego ujrzenia nas razem. Doszedłem do wniosku, że po prostu nie dało się żyć w takim świecie, obok takich ludzi, a z dręczącym brakiem u boku. Nie bolało. To było jak stuknięcie przewracanego pionka o kamienną szachownicę. Czułem jedynie zimno rewolweru, przyłożonego do skroni i handlującego snami. Sprzedając mi ten wieczny, jego dotyk przeplatał się z piekielnym ogniem. Spełniłem swoje pragnienia. Zasnąłem przy nim, padając bezwiednie do środka trumny, przysięgając sobie, że gdy się obudzę, to tylko z moim aniołem u boku, spędzając z nim wszystkie wschody i zachody słońca, wiedząc, że ta gwiazda nie dosięgnie nas już nigdy. Czarno-biały bukiet śmiertelnego szczęścia wspomnień został udekorowany miłosną czerwienią.'' Bądź moim światłem w nicości. ''

CZYTASZ
Broken Glass || Kuroshitsuji
FanfictionPo zakończeniu kontraktu Sebastian zrozumiał, co stracił. Przez dręczące uczucie braku czegoś, nie może się rozstać ze swoim paniczem pod względem emocjonalnym, ale i fizycznym. Za wszelką cenę chce wrócić do tego, co wydarł sobie własnymi rękami. N...