V: Niebieska róża

3.9K 415 87
                                    

Mimo tego, ze Undertaker nic konkretnego nie odpowiedział, zauważyłem, że skinął głową. To nieznacznie uspokoiło mnie i opuściłem zakład, udając się do domu. Pozostało mi wtedy jedynie czekać na rozwój wydarzeń. Czułem się bezsilny, jednak to uczucie nie zadręczało mojej głowy w jakimś znacznym stopniu. Liczył się tylko fakt, że wróciłem do piekła, ponieważ był tam panicz. W pośpiechu ściągnąłem marynarkę i niedbale rzuciłem ją na najbliższe krzesło. Szybkim krokiem udałem się do pokoju, który mógłbym tytułować jako tymczasowa sypialnia mojego pana. Kiedy miałem schwycić za klamkę, zatrzymałem się.
- Dlaczego tak się cieszę? To przecież same straty dla mnie - podsumowałem pod nosem, a do moich uszu dobiegł cichy śmiech, który raz po raz słyszałem ze zwyczajnej tęsknoty za nieformalnym właścicielem pomieszczenia.  

Mimowolnie na usta wcisnął mi się nieco nieśmiały uśmiech, wypełniony nadzieją na ponowne, prawdziwe usłyszenie jego głosu.   

Delikatnie popchnąłem drzwi i wszedłem do środka, zastanawiając się, kiedy powinienem zbić tę felerną trumnę i zamienić ją na prawdziwe łóżko, które sprostałoby jego wymaganiom. W oczach odbijały mi się wyimaginowane kawałki szkła, jako zapowiedź przyszłości. Zwyczajnie cieszyłem się, nie mogąc się jej doczekać. Wiedziałem, że wiązało się to z dość poważnym zagrożeniem dla mnie, jednakże stwierdziłem, iż będę się tym zamartwiał później.  

Zbliżyłem się do wiecznego łoża i pogładziłem ręką przeźroczyste wieko. Widziałem przez nie niemal białą twarz mojego właściciela. Choć zerwałem się z jego smyczy, żywiłem chęć powrotu. Walczyłem ze sobą, aby nie wykonać żadnego gwałtownego ruchu, którym rozbiłbym szkło. Widziałem na szybie, oczami wyobraźni, potężne pęknięcia. Nieśmiałym gestem otworzyłem trumnę, aby wyjąć moją zimną, ludzką przytulankę. Przez jego obecność w domu, zachowywałem się jak małe dziecko, którym nigdy nie byłem. Gdy widziałem jego oczy, ujęte wiecznym snem, odzywała się we mnie cząstka anioła. Myślałem, że zdusiłem go już dawno, jednakże takie było przekleństwo upadłych. Bladego chłopca usadziłem na wygodnej kanapie, delikatnie głaszcząc jego równie papierowy policzek. Mógłbym go porównać do bryły lodu, która tylko czekała na kogoś, kto by ją stopił. Był bardzo delikatny, dlatego z namaszczeniem wziąłem w dłonie jego głowę, abym mógł dokładnie przyjrzeć się opadłym powiekom, za którymi czaiła się niechciana biel. Spokojnie gładziłem kciukami blade lica, naiwnie wierząc, że od tego na nowo powróciłyby na nie rumieńce. Nawet nie zauważyłem, kiedy przysunąłem się zbyt blisko i oparłem się swoim czołem o jego, stykając przy tym nasze nosy. Czerpałem ostatnie uciechy z tego, iż panicz nie mógł mnie skarcić za drobne nagrody za usługi, jakie sam sobie wyceniłem i bezczelnie brałem. Dusza okazała się niewygodną pożyczką, której niemal z miejsca chciałem się pozbyć, dopłacając przy tym cząstką siebie. Pod wpływem impulsu złączyłem nasze usta, wyznając mu tym platoniczną miłość, o jakiej powinienem zapomnieć z chwilą, gdy błękity i róże wyprą z niego wszelkie śniegi.

Z każdą chwilą posuwałem się o krok dalej, przenosząc się z sinych, chłodnych warg na papierowe policzki. Po czasie zostawiłem twarz i uwziąłem się na bladej szyi. Zatrzymałem się dopiero w momencie, w którym stwierdziłem, że powinienem przestać, bo inaczej mogło to przynieść tragiczne skutki. Miałem grzeszny zamiar rozpięcia jego koszuli, jednak skończyło się to na niemrawym smaganiu czarnych jak węgiel guzików. Pragnąłem dać mu wszystko, czego nie zdążyłem ofiarować. Z drugiej strony zdawałem sobie sprawę z jego bezbronności. Nie mogłem wyrządzić mu krzywdy, tym bardziej, iż wcale nie był zobligowany do oddania mi się. Anielska cząstka domagała się akceptacji, podczas gdy demoniczna całość wmawiała sobie, że odrzucenie nic by ją nie obchodziło.
- Czas do łóżka, paniczu - powiedziałem cicho, odsuwając się od niego, w celu wzięcia koszuli nocnej z szafy.
Podszedłem do drewnianych drzwiczek i otworzyłem je, przypadkowo kierując wzrok na zegar. Zawiesiłem go ponownie. Jakiś czas temu. Dokładnie o takiej godzinie mój pan przeważnie oddawał się w objęcia Morfeusza.  

Mimo iż piekielna noc trwała niezmierzenie, zacząłem na nowo odliczać. Tym razem, popchnięty głupią nadzieją, do następnego ujrzenia znienawidzonego shinigami. 

Zajęty własnymi myślami, nie zorientowałem się, że popełniłem ludzki błąd. Pomyliłem się i zamiast ubrania panicza w jego koszulę nocną, obdarowałem go moją, głównie przez identyczny kolor oraz fakt, że kładłem nasze ubrania na wspólne półki. Westchnąłem cicho z bezsilności, wywijając przydługie rękawy, nie mając ochoty na kolejne bawienie się w przebieranki. Ogarnąłem go wzrokiem i w jednym momencie przestałem żałować drobnej omyłki.  

Wyglądał niezwykle niewinnie.

Uśmiechnąłem się do siebie, poprawiając dużą, wygodną poduszkę. Niezwykle do twarzy było mu w moich ubraniach, wspominając dosyć zabawny incydent z morderstwami w rezydencji panicza. Wtedy jeszcze nie myślałem, że będzie mi brakować tego typu chwil. Z ckliwą sceną przed oczami, niemal spędzającą sen z powiek, ułożyłem go do snu w naturalnej pozycji. Zapaliłem świecznik, rozświetlając tym samym mroki wiecznej nocy w piekielnych czeluściach. Zawsze starałem się mieć na uwadze to, iż mały kontrahent nie lubił zasypiać w samotności i ciemnościach. Było mi lżej z faktem, że nawet po śmierci mógł na mnie liczyć, a ja wywiązywałem się sumiennie z obowiązków.

Demony nie były przyzwyczajone do snu. Zazwyczaj wynikał on z dobrej woli zawierającego pakt. Wielokrotnie odczuwałem zmęczenie, jednak w tamtej chwili doskwierało mi ono jeszcze bardziej. Prawda była jedna - potrzebowałem kolejnego kontraktu, który połączyłby na nowo dwa istnienia, czerpiące energię z siebie nawzajem. Tymczasowo, sytuacja malowała się nieprzychylnie. Będąc głodnym, miałem oddać jeszcze cały poprzedni posiłek, udając przy tym wybrednego, chociaż nie mogłem wyobrazić sobie czegoś bardziej sycącego i smacznego. Istoty nieczyste, takie jak ja, były wystawione na wiele pokus. Łamaliśmy wszystkie przykazania, stawiając opór moralności, żyjąc zgodnie z grzechami głównymi. Nieumiarkowani w jedzeniu, rozpaleni do czerwoności i chciwi. To tylko jedne z wielu pasujących określeń, którymi zacząłem się w końcu przejmować. Choć nie chciałem zmieniać przyzwyczajeń, czując się dobrze z samym sobą, odrzucałem uczciwość, która płynęła ze sprawiedliwego wykonania naszego kontraktu. Wpadałem za to w toń żalu, rozpaczy, współczucia, tęsknoty i cierpiętniczej wierności aż po grób i dłużej. Po raz pierwszy poczułem, czym jest wiara i nadzieja, ogarniające moje wnętrze. Czułem też coś jeszcze, jednak nie umiałem zbytnio tego nazwać. Brakujący element z nieśmiertelnego hymnu, wyrażającego wszystko, co mieściło się w językach ludzi i aniołów. Jak się okazało, nawet w demonicznym mniemaniu to wszystko miało sens. Jednocześnie ten stan zaprzeczał wszystkiemu i gromadził moją irytację, sprawiając, że na pozór ludzkie powieki opadły, aby dać mi ukojenie.

Broken Glass || KuroshitsujiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz