XXI: Czerwona chryzantema

1.9K 223 11
                                    

Nie zważałem na to, że moim zachowaniem dałem okazję czerwonemu shinigami do kolejnej próby pastwienia się nade mną. Byłem w kompletnej rozsypce emocjonalnej, przez co stanowiłem łatwy cel dla jego pięści. Z drugiej strony, uznałem to wszystko za całkowicie zasłużone. Sebastian umarł przeze mnie. Należał mi się każdy otrzymany od Grella cios, wiedząc, że wręcz niezdrowo się w nim podkochiwał.

Czy jednak aż tak ogromnym przestępstwem było to, że zawłaszczyłem sobie demonicznego bruneta? Chciałem, aby nigdy mnie nie opuszczał, a on deklarował to samo.
Pragnąłem miłości. Jak wielki to grzech? 

W głowie wyobraziłem sobie, że lokaj wybrałby jego, zamiast mnie i wniosek z tego był jeden - żyłby. Dlaczego więc okazałem się takim żałosnym egoistą i nie doprowadziłem do tego, żeby skierował swoje uczucia na kogokolwiek innego? Zadawałem sobie w głowie również pytanie, czy skoro oboje chcieliśmy mojego demona dla siebie, z czystym sumieniem mogłem nazwać go swoim rywalem? Uznałem, że jak najbardziej.

- Uspokój się, hrabio. Jak na niedoszłego trupa, jesteś całkiem żywiołowy - wyśmiał mnie Undertaker, spoglądając na śmiertelnie obrażonego towarzysza po fachu.

- Właśnie. Niedoszłego - odburknąłem pod nosem, teatralnie się otrzepując. W moim mniemaniu sztywna i zimna poza, od której Sebastian mnie poniekąd odzwyczaił, mogła przynieść mi pomoc.
- Cicho siedź, mały karaluchu! - wtrącił się czerwonowłosy, nie zmniejszając dystansu pomiędzy nami ani o krok.
- Oddałbym nawet samego siebie, aby przywrócić go do życia, więc zamknij się wreszcie. Od samego początku wybrał mnie i w obliczu ostateczności, do końca trwał przy swoim trefnym wyborze. Nie zmusiłem go do niczego - wycedziłem przez zęby, instynktownie zbliżając się do białowłosego, widząc w nim, na moje nieszczęście, jedyny ratunek. Swoją drogą, po słowach, które wypowiedziałem, ryknął śmiechem tak, że aż cały dom pogrzebowy zadrżał w posadach. Usłyszałem, jakby coś spadło przed zakładem. Czyżby nieszczęsny, fioletowy szyld? Mogłem się tylko tego domyślać.

- Mały hrabia ma rację. Niech wszyscy mi będą świadkami - powiedział zamyślony Undertaker, próbując się uspokoić i jakoś opanować. - Powinieneś już iść. Przekaż swojemu szefowi, że to jeszcze nie jego pora. Nagranie jest uszkodzone. Niektórych kawałków nie będziesz mógł przeciąć, nawet jeżeli będziesz się bardzo starał - dodał, chichocząc. Jednocześnie Undertaker zamachał czerwonowłosemu przed nosem różową zakładką, na co Grell jedynie wzdrygnął się i zrobił urażoną minę. Odgrażał się jeszcze parę razy, jak to osobiście sprawi, że odejdę z tego świata oraz postraszył interwencją Williama T. Spearsa, jednak właściciel zakładu pogrzebowego sprawiał wrażenie, że nie bardzo się tym przejmował. W niedługim czasie zostaliśmy sami, a ja właściwie dalej nie wiedziałem, co ze sobą począć i jak się zachować.
- Cholerne życie - westchnąłem, kiedy czerwonowłosy shinigami zamknął za sobą drzwi zakładu z hukiem.

- Niegodnie jest nie szanować prezentów, drogi hrabio - zachichotał, zajmując swoje miejsce za biurkiem, wcześniej zawieszając wszystkie obrazy na swoich miejscach. - Szczególnie że są one okupione poświęceniem i niebywałym szczęściem.

Przez jego, poniekąd złośliwą, uwagę nieco się uspokoiłem. Zrobiłem przy tym melancholijną i zbolałą minę. Zająłem miejsce na jednej z trumien i wziąłem głęboki wdech, splatając dłonie, o które oparłem zmęczone czoło. Mój wzrok mimowolnie wędrował w stronę opatrunków, domagając się ich zerwania i rozdrapania tych pieprzonych ran. Z drugiej strony nie chciałem już więcej cierpieć. Kompletnie nie rozumiałem, dlaczego Sebastian zgodził się na taki niegodziwy układ. Miał przecież całkowitą świadomość tego, że w końcu zostanę sam, odchodząc od zmysłów. Przypominając sobie jednak jego zachowanie, zaprzeczyłem samemu sobie i pokiwałem głową na boki. Nie zwracałem uwagi na to, że białowłosy był świadkiem moich wewnętrznych rozterek. Brunet może i wiedział o konsekwencjach, jednak jego rozum odpływał gdzieś dalej, a konkretniej tam, gdzie fizycznie znajdowałem się ja. Zapomniał o przykrej przyszłości, oddając się słodkiej teraźniejszości. Postawił wszystko na jedną kartę, a los dał mu do gry mordercze szachy. Cóż za śmieszna ironia. Tak oto król został bez należącego tylko do niego, czarnego, jak noc skoczka. 

Nadal jednak pozostawało mi jeszcze pytanie, kim był w takim układzie Undertaker. Podejrzewałem, że przywdziewał białe kolory, mimo szarego stroju grabarza. Niemniej stanowił moją ostatnią deskę ratunku i desperacko pragnąłem mieć go po swojej stronie.
- Spławiłeś tego czerwonego idiotę słowami, że moja dusza jest niekompletna. Co miałeś na myśli? - zapytałem po dłuższej chwili, będąc niejako przytłoczonym martwą, niezręczną ciszą. Cała atmosfera panująca w zakładzie wydawała się nie mieć życia, chociaż w takim miejscu, trudno było o cokolwiek emanującego czymś innym.
- Fragmenty wspomnień są syntetyczne. Nie są twoje i nawet gdy próbowałbyś sobie przypomnieć, widziałbyś wszystko, co zostało uszkodzone, nie z twojej perspektywy. Przyjąłeś je jak własne, jednak nie zmienia to faktu, że nie jesteś kompletny. W takim stanie nie będziesz pokutował w niższych warstwach piekielnych ani nie przejdziesz złotej, niebiańskiej bramy. Z wybrakowanym cinematic record, nawet samobójstwo ci nie pomoże. Nikt cię nie zechce, hrabio. Nawet słaby wzrok nie jest dla ciebie - wyjaśnił spokojnie, opierając głowę o rękę. Specjalnie zrobił ten gest tak, aby wpleść w długą, jasną grzywkę swoje palce, ponieważ odsłonił tym swoje zielone oczy. Jego słowa brzmiały dla mnie jak wyrok, a ja dopowiadałem sobie, że przez to nigdy nie będę mógł spotkać się ponownie z demonem, z którym łączył mnie kontrakt. Zdobyłem tytuł niechcianego przez wszystkich. Zastanawiałem się, czy właśnie dlatego Undertaker uratował moją osobę od udanej próby samobójczej.

- Więc cóż mam ze sobą począć? - wydusiłem po dłuższej chwili, kiedy moje rozterki przytłoczyły mnie zdecydowanie zbyt mocno. To pytanie wirowało w mojej głowie jak strach na wróble w szczerym polu, podczas straszliwego huraganu. W istocie mogłem porównać się do czegoś takiego, gdyż czułem się szkaradny. Nie tyle, ile z zewnątrz, a raczej wewnętrznie, bo to, co było w środku, stanowiło jedynie nadpalone, suche siano. Serce biło, gdyż musiało, a uczucia nabrały łamliwej struktury.
- Możesz tu przecież zostać - zachichotał w odpowiedzi białowłosy. - O ile moje skromne progi spełniają twoje wygórowane standardy, drogi hrabio.

Sam nie wiem, co mnie podkusiło do przyjęcia jego propozycji, ale przystałem na nią. Postanowiłem zdać się na łaskę grabarza, a on ugościł moją osobę bez zbędnych ceregieli. Pokazał mi te części zakładu pogrzebowego, o których nawet nie miałem wcześniej pojęcia. Chociaż szczerze powiedziawszy, nie dziwiłem się sobie, że nie zdawałem sobie sprawy, iż takowe istniały. Nigdy jakoś przesadnie nie interesowałem się, gdzie Undertaker żył. Bóg śmierci odstąpił mi swoje dość duże łóżko, śmiejąc się przy tym, że powinienem bardziej przyzwyczajać się do trumny. Mimo to sam postanowił spocząć w wiecznym łożu, piętro niżej i zostawił mnie samego. Mogłem odetchnąć, chociaż było to nieco trudne, zważywszy na cały wystrój sypialni, w jakiej się znajdowałem. Wszędobylskie czaszki, czy to namalowane na obrazach, czy też pełniące wątpliwe elementy dekoracyjne na szafkach, wywoływały u mnie niepokój. Otuliłem się fioletową kołdrą, rozmyślając o tym, jak bardzo pragnąłbym wrócić do demonicznego zamczyska, gdzie właściwie wszystkie pomieszczenia należały do mojej osoby. W zakładzie byłem jedynie nieproszonym gościem. W zasadzie jak wszędzie.  

Pozwoliłem ciężkim powiekom opaść, pragnąc tylko tego, abym zasnął i choćby na chwilę się zrelaksował. Śnił mi się przerywanym koszmarem, utwierdzając, że tylko jego widoku chciałem. Zaciskałem dłonie na poduszce, mrucząc co jakiś czas podarowane przeze mnie imię bruneta. Wyobrażałem sobie, że miękkie miejsce spoczynku było naszym łóżkiem, w którym mógłbym liczyć na czułe objęcie mojej osoby. Co jakiś czas otwierałem oczy, słysząc ciche postukiwania końskich kopyt z ulicy, a także nieznośne rozmowy amatorów nocnych eskapad. Sen przychodził z trudem, ulatując tak prędko, jakby truchlał przez najcichszym dźwiękiem. Gdy spostrzegłem, że robiło się widno, nie widziałem sensu w kontynuowaniu go. Nie chciałem na siłę wpraszać się do krainy snów. Wstałem z łóżka i przetarłem zmęczone oczy. Jednocześnie w niepełnych ciemnościach doczłapałem się do najbliższego okna. Odsunąłem stare, purpurowe zasłony tak, aby bezwstydnie móc podglądać przechodniów, równocześnie pozostając niezauważonym.

Broken Glass || KuroshitsujiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz