XVII: Biała róża

2.7K 320 164
                                    

Po nocy pełnej niezapomnianych wrażeń obudziłem się chyba najszczęśliwszą kreaturą w całym wszechświecie, widząc śpiącego, wyczerpanego chłopca, opartego o mój tors. Z przykrością musiałem jednak przyznać, że zafundowałem mu naprawdę niegodną i niewdzięczną pobudkę, chociaż nie zależała ona ode mnie. W pewnym momencie po prostu zacząłem kaszleć, przez co otworzył on zaspane oczy, przyglądając mi się z wyraźnym zmieszaniem. W jego spojrzeniu było coś jeszcze, czego nie potrafiłem zidentyfikować.
- Lepiej napij się czegoś... - wyszeptał troskliwie, podnosząc się z posłania na tyle, abym mógł swobodnie wyjść z łóżka.
Gdy bliżej przyjrzałem się sposobie poruszania się młodego hrabiego, dawał on oznaki bólu. Miałem nadzieję, że nie uszkodziłem go, bo naprawdę dokładałem wszelkich starań, aby czuł tylko przyjemność. Odczuwając jedynie samą bezsilność z mojej strony, przeprosiłem go, zgarniając porozrzucane ubrania. Jako pierwsze dorwałem czarne spodnie, w niedługim czasie kompletując mój wczorajszy strój, pokasłując przy tym nieznośnie. Przewieszając koszulę nocną panicza przez oparcie najbliższego krzesła, zostawiłem go, pozwalając w spokoju odespać wczorajsze ekscesy bez denerwującego lokaja u boku. Udałem się do kuchni, racząc się szklanką wody, która nieco uspokoiła dręczące objawy przemęczenia organizmu. W pewnej chwili wzrok zaczął robić mi psikusy. Dosłownie nie byłem w stanie dojrzeć trzymanego przeze mnie naczynia, do tego stopnia zakręciło mi się w głowie. Gdy już obraz wyostrzył się na tyle, abym mógł go na czymś skupić, zauważyłem, że we wnętrzu szklanki znajdowało się coś jeszcze. Woda powoli mieszała się z krwią, pozostawioną na brzegu, która niespiesznie sunęła po brzegach. W panice odłożyłem ją natychmiast, przykładając rękę do twarzy. Na dłoni również zostały czerwone smugi. Widząc to wszystko, czułem narastający obłęd, wynikający z niemożności zlokalizowania przyczyny i miejsca krwawienia. Zachwiałem się, uderzając plecami o zlew i w ułamkach sekund zacząłem wymiotować krwią. Odwróciłem się, abym tylko nie zapaskudził całej podłogi. W każdej chwili w kuchni mógł się zjawić Ciel, a ja znów znalazłem się w kondycji, w której nie powinienem. W takim stanie nie byłem godny stawać przed nim twarzą w twarz. 

Jak na zawołanie, usłyszałem za sobą powolne kroki, sygnalizujące o tym, że bose stopy sunęły w moim kierunku. Nie wiedząc, co ze sobą począć, niedbale wytarłem buzię rękawem ciemnej marynarki i zaczerpnąłem głęboki wdech. Uspokoiłem się nieco i odwróciłem w kierunku drzwi. Stał tam, oparty o framugę, wlepiając wzrok w wypucowaną na błysk posadzkę. Zorientowałem się, że miał lekkie problemy z poruszaniem się, co łączyło się również z brakiem równowagi przy staniu.
- Jest mi wstyd, że musiałeś być tego świadkiem - westchnąłem, uciekając wzrokiem.
- Nie przepraszaj - powiedział typowym dla niego, stanowczym tonem, zabierając ze stołu czystą, kraciastą ścierkę. Podał mi ją chwilę później. - Mnie również jest wstyd. Czuję ujmę, że to wszystko dzieje się przeze mnie i... - ciągnął dalej, lecz jego głos wyraźnie się załamał. - I że powoli wykańczasz się pod każdym możliwym względem, stawiając kolejne kroki w naszej równie chorej relacji - dokończył cicho, zwieszając przy tym głowę. Nieśpiesznie przylgnął do mnie bladym policzkiem, jakby próbował na nowo oddać mi całe swoje ciepło. - Na moich oczach umierasz, Sebastianie.

Ostatnie, wypowiedziane przez niego zdanie, odbijało się głuchym echem w mojej głowie. Najwyraźniej wszyscy zdawali sobie sprawę z konsekwencji powołania panicza do życia po raz drugi. Faktycznie Undertaker zasiał we mnie ziarno niepewności dotyczące dalszej egzystencji, jednak nie sądziłem, że nawet Ciel był tego świadomy. Przycisnąłem go do siebie nieco mocniej, ujmując za podbródek. Mogłem przyjrzeć się temu, jak krystaliczne łzy zbierały się w jego oczach, w gotowości do zamoczenia zaróżowionych policzków. Tyle razy bał się przy mnie płakać, że chyba zaczął nadrabiać utracone lata. Zastanawiałem się nad samymi słowami białowłosego grabarza, jeżeli aż tak musiały go poruszyć. Granatowowłosy nadal miał w sobie cząstkę siebie, której nienawidziłem okrutnie, jednak przysłaniała mi to jego uczuciowość i sam fakt, że byliśmy razem. Niekoniecznie mógłbym nazywać nas parą, ale niewątpliwie byliśmy nierozerwalnymi partnerami. Zaciskając na mnie swoje ręce, wyszeptał kilka razy konkretne zdanie, które jeszcze nigdy nie padło z jego ust w moją stronę.
- Kocham cię - powiedział kolejny raz, pozwalając łzom na udekorowanie podłogi, jak i własnej twarzy. - Nie pozwalam ci umrzeć. To rozkaz - dodał, a ja zobaczyłem malującą się na jego twarzy złość i determinację. Piękna mieszanina uczuć na buzi chłopaka dodawała mu stanowczości. - To jest cholerny rozkaz, rozumiesz?

Od czasu, gdy się obudził, a jego oko pokryła biel, wszystkie rozkazy nie miały dla mnie przymusowego charakteru. Mimo wszystko dalej je wykonywałem, aby w końcu usłyszeć od niego te wspaniałe zdanie. Obdarował mnie nim nie tylko raz, ale wręcz obsypał tą najpiękniejszą deklaracją. ''Kocham cię'' nie miało mdłego wyrazu, ponieważ stała za nim twarz zapłakanego, ale i dumnego kontrahenta. Śniegi i błękity dosłownie ścięły mnie z nóg, abym przyklęknął przed nim. Mój pan nadal był dla mnie idealny, a szczególnie wtedy, kiedy nachylił się, aby podarować mi kolejny, jeden z wielu pocałunków. Smak krwi i łez tańczył w naszych ustach ostatnie pożegnanie.
- Yes, My Lord - wyszeptałem, pozwalając powiekom powoli opadać.

Kolana nie wytrzymały, a do moich uszu dobiegło niepokojące chrupnięcie łamanych kości. Ludzkie ciało rozpadało się, nie mieszcząc już w sobie nadmiaru miłości, która nigdy nie powinna się nim znaleźć. Nie żałowałem tego, co zrobiłem i gdybym miał cofnąć czas, postąpiłbym identycznie, przeżywając coś, czego jeszcze nie doświadczyłem. Momentalnie znalazłem się w wirze czerni i bieli, uderzając głową o posadzkę. Był to ostatni upadek z wielu. Słyszałem jedynie krzyk przerażonego Ciela, który przypominał żałosny szloch przepełniony zawiedzeniem. Błagał o moje powstanie, ale ciało nie chciało słuchać. Stałem się głuchy na jego prośby o nieobdarowywanie go samotnością. Żal rozlał się po całym piekle, znajdując ujście w małym serduszku lalki, nakręcanej opieką i ciepłem pewnej kreatury, posiadającej kluczyk do jej wnętrza. Ból prysł w jednej chwili tak jak i wszystko. Szklane uczucia pękły, stłuczone o czerwoną, zbrukaną podłogę. Zimno opadających płatków śniegu ogarnęło rozpalone wnętrza. Rozbiłem nasz cały świat. Przytomność rozpływała się w gęstej mgle, z której nie było powrotu. Odrzuciłem czerń, a ta przyszła się zemścić. Nagle wszystko skąpało się w mroku, nie pozwalając na szczęśliwy koniec prawdziwego anioła i jeszcze bardziej realnego potępieńca. Przywitałem niewolnicze łańcuchy śmierci z uśmiechem na ustach, odchodząc w porcelanowych ramionach, z których nigdy nie chciałem się wydostawać. Czas stanął. 

Rozdzielono nas, a jednak nadal trwaliśmy przy sobie.
Czy wybaczy mi kiedykolwiek to, że nie byłem w stanie spełnić ostatniego rozkazu...?

Broken Glass || KuroshitsujiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz