Wkrótce zostaliśmy sami. Undertaker roześmiał się na odchodne i niespiesznie udał się do świata ludzi, opuszczając piekielne zamczysko. Mogłem w spokoju odetchnąć. Ogarniał mnie wewnętrzny spokój i uczucie, które powinno mi faktycznie towarzyszyć tylko po spełnieniu warunków kontraktu. Jednak dopiero po ostatecznym upodleniu się, pojawiło się w środku demona coś na kształt wątpliwego szczęścia. Pakt był wybrakowany po obu stronach. Zarówno mojej, jak i panicza.
Potrzebowaliśmy siebie nawzajem.
Co jakiś czas, będąc strasznie sennym, spoglądałem na jego twarz, upewniając się, czy żyje. Wciąż nie mogłem uwierzyć w ten fenomen. Łapałem go za dłonie, czując przyjemne, ludzkie ciepło. Smagałem jego policzki, przyglądając się zdrowym rumieńcom. Jedynie nie odważyłem się podnieść powiek angielskiego arystokraty, aby przypadkowo nie zakłócić snu młodzieńca. Sam walczyłem ze swoim osłabieniem naprawdę długo, jednak w którymś momencie się poddałem.
Straciłem poczucie czasu.
Spałem jak dziecko, oparty o otwartą trumnę, nie zważając na brak podstawowych udogodnień, chociażby takich, jak poduszka. Obudziło mnie dopiero ciche jęknięcie, z którego dało się usłyszeć jedynie imię, sprezentowane mi zaraz po zawarciu umowy. Natychmiast podniosłem głowę i spojrzałem na niego. Mimowolnie uśmiechnąłem się, spoglądając na błękit jednej z jego tęczówek. Poczułem się tak, jakbym znów był w miejscu, z którego mnie wypędzono. Namiastka mojego błędnego anioła stróża ewidentnie odczuwała dyskomfort, spowodowany najpewniej długim bezruchem. Z niekłamanym smutkiem wpatrzyłem się w jego drugie oko, dostrzegając biały znak kontraktu. Nie miał on już żadnej mocy, gdyż w założeniu wszystkie warunki zostały wypełnione. Śniegi nadal przyćmiewały wzrok panicza. Zastanawiałem się nad jego uczuciami, a szczególnie nad tym, czy wciąż odczuwał ból i chłód związany z zemstą. Wszak została zrealizowana. Ludzie jednak za każdym razem zaskakiwali mnie czymś innym. Nie mogłem być niczego pewnym.
- Sebastianie... - powtórzył niewyraźnie, trąc przy tym jedno oko.
Ujął mnie tym całkowicie. Niby zwykłe imię, jednak ponownie padło one z malinowych ust młodego arystokraty. Jeszcze jakiś czas temu były one bardziej w kolorze śliwki. Sine i zimne. Ewidentnie odzyskał dawne barwy i smak, na który robiło mi się niedobrze. Musiałem wyprzeć wszelakie myśli, sugerujące ponowną próbę napełnienia nim demonicznego żołądka. Po prostu nie chciałem już cierpieć.Chciałem znów słyszeć jego głos, a już w szczególności wołanie. Mojego imienia.
- Jestem tutaj, paniczu - odparłem, wracając w myślach do naszego pierwszego spotkania.
Skarciłem się w duchu, przypominając sobie moją pierwszą reakcję, słysząc, kto przedtem nosił moje imię. Dopiero w tamtym momencie zorientowałem się, że młodzieniec możliwie nie miał na celu urazić mnie lub też upodlić. Czyż nie mówiło się, że pies był najlepszym przyjacielem człowieka? Ta sentencja chyba nigdy nie straciła na wartości, bo zastanawiając się nad tym faktem głębiej, doszedłem do wniosku, że faktycznie stanowiłem dla niego symbol wierności i oddania. Gdy kroczył wszelakimi ulicami i ścieżkami, zawsze byłem krok za nim. W pewnym momencie po prostu go wyprzedziłem, zapominając o moim właścicielu. Niczym syn marnotrawny, chciałem błagać o przebaczenie i żałośnie prosić o powrót. Nic jednak nie przeciskało się przez moje gardło, poza zapewnieniem, że wciąż trwałem przy nim, sugerując tym, że nie powinien się niczym zamartwiać.
- Co się stało? - zapytał nieco skołowany, próbując podnieść się z wiecznego łoża. Choć sam nie byłem w najlepszej kondycji, nieznośne krwawienie ustało, a ból zelżał, w porównaniu z moim stanem sprzed zaśnięcia. Pomogłem mu z przyjęciem pozycji półsiedzącej, podczas gdy on zajął się rozmasowywaniem zesztywniałych nadgarstków. - Co to za miejsce?
- Wszystko jestem w stanie wyjaśnić. Uważam jednak, że to niekoniecznie odpowiednia pora - odparłem rzeczowo, podchodząc do metalowych świeczników. Wyjąłem z kieszeni zakrwawionej marynarki pudełko zapałek i rozjaśniłem nieco ponure pomieszczenie, będące przykrą metaforą mojego ludzkiego serca. - Należy ci się odpoczynek.
- Mógłbym powiedzieć to samo w twoją stronę - skwitował z nonszalancją, spoglądając na moje ubranie. Sądziłem, że było to coś na kształt lekkiej troski z jego strony. Miłe uczucie, kiedy ktoś się tobą interesuje. - Widziałeś, jak ty wyglądasz? Oglądałeś się w ogóle dzisiaj w lustrze? - dodał oburzony, zapominając chyba o wykonanym kontrakcie.Momentalnie złapał się szklanej trumny, aby stanąć na własnych nogach, nie czekając na moją pomoc. Nieposłuszne, dolne kończyny były jednak zbyt osłabione i zesztywniałe, aby sprostać jego oczekiwaniom. Zachwiał się i tylko moja szybka reakcja sprawiła, że boleśnie nie upadł. Wpadł mi dosłownie w ramiona, unosząc wzrok, gdy lekko stęknąłem, czując nieprzyjemne ukłucie, spowodowane najpewniej niezaleczonymi ranami. Pomogłem złapać mu pion, wręczając do rąk własnych jego laskę, na którą natychmiast przerzucił prawie cały swój ciężar. Wyglądał przy tym nieco niezdarnie. Gdy już ogarnął wzrokiem cały pokój, skierował swój zlodowaciały wzrok na miękką wystawę i z wyczuwalną trwogą w głosie, zapytał, czy umarł.
- Jesteś wśród żywych - odparłem cicho, narzucając na jego ramiona czerwony materiał, wyciągnięty z wiecznego łoża. Widziałem, że trząsł się i faktycznie musiałem przyznać mu to, że w pomieszczeniu było chłodno. Mimo iż zadbałem o to, aby ciało się nie rozłożyło, nadal obawiałem się zabierać go w jakieś cieplejsze części zamku. Kominki dawno nie widziały drewna, a mojej osobie nie przeszkadzało zimno. - Pozwól, że ubiorę cię w coś cieplejszego, paniczu. Marzniesz - dodałem, otwierając drzwi specjalnego pokoju, który właściwie stracił wtedy swoje znaczenie.Na początku chciałem go poprosić, żeby za mną poszedł, jednak rozpaczliwy obraz chłopca, który od niedawna odzyskał zdolność oddychania, zmusił mnie do tego, że bez zbędnych ceregieli wziąłem go na ręce, zaciskając zęby. Nie zważałem przy tym na brudną odzież, gdyż i tak miałem wkrótce doprowadzić nas obu do zadowalającego stanu. Noszenie chłopca sprawiło mi nawet swoistą przyjemność, kiedy czułem, że nie był już bezwładnym ciałem, a sam łapał się moich ramion, aby przybrać bezpieczną i komfortową pozycję.
Gdy tylko przekroczyłem próg mojej sypialni, usadowiłem go na łóżku, aby mógł spokojnie usiąść i dojść do siebie. Widziałem, że niepewnie oglądał całe wnętrze, nie rozpoznając w nim żadnego pomieszczenia z rezydencji Phantomhive'ów. Westchnąłem cicho, starając się o to, aby nie zwracać na niego zbytniej uwagi. Potrzebował czasu, a dla mnie liczył się tylko fakt, że wodził za czymś otwartymi oczami.
- Nie znam tego miejsca - powiedział cicho, zamieniając czerwony, aksamitny materiał na burgundowy, sypialniany, ciepły koc. - Gdzie ja jestem?
- W nowym domu, panie - odparłem bez namysłu, rozpalając kominek. Początkowo nie szło mi to zbyt dobrze.
Zakrwawione dłonie trzęsły się niemożliwie, na co nie miałem żadnego wpływu. Drewno nie chciało zająć się ogniem, a i rozpałka wyglądała na trefną. Dopiero po kilku próbach, pokój wypełnił się przyjemnym ciepłem, a ja odetchnąłem z ulgą, mogąc zająć się poszukiwaniem cieplejszych ubrań. Gdy w szafie nie znalazłem niczego przydatnego, otworzyłem jedną z awaryjnych szuflad w hebanowej komodzie, wyciągając wełniany, ciemny sweter oraz resztę potrzebnej, grubszej garderoby. Panicz jeszcze nigdy ich na sobie nie miał. Zostały uszyte niedługo po jego śmierci, gdy już naprawdę nie byłem w stanie zapchać sobie nadmiaru wolnego czasu. Z drugiej strony, zajęcie to okazało się niezwykle przydatne, gdyż mój pan przyjął podarek z otwartymi ramionami. Pocierał zziębnięte, nieco blade dłonie o siebie, aby się ogrzać. Zaczął także dopytywać się o szczegóły, związane z miejscem, w jakim przyszło mu mieszkać. Pozwalając sobie na zajęcie miejsca obok niego, streściłem mu ogólny sens jego obecności, ukrywając zawstydzające mnie fragmenty w pewności, że nie dopyta się o nie. Mimo tego, iż zasada o niekłamaniu nie dotyczyła już mojej osoby, wciąż sięgałem po samą prawdę, brnąc w szczerości na tyle, jak dalece mi ona pozwalała. Widząc jednak zmieszaną minę granatowowłosego, jeszcze bardziej skróciłem swoje wyjaśnienia.
- Zrezygnowałem z odebrania ci duszy - wydusiłem z siebie, ośmielając się danie mu otwartej furtki do wyśmiania mnie. - Okazała się szkodliwa, ale z samego faktu twojej przynależności do mojej osoby, stwierdziłem, że powinieneś zostać tutaj, paniczu. Przystanę na dawne zasady. Otrzymasz własny pokój i wszystkie potrzebne rzeczy. Znaczna część tego, co pozostawiłeś po sobie w rodzinnej rezydencji i tak znajduje się tutaj.Wątpliwe niebo chwiało się w chaosie własnych myśli. Widziałem to po jego niepewnej minie. Mimo wszystko pokiwał głową na znak dobitej umowy, a ja zastanawiałem się tylko, czy między nami mogłoby zaistnieć coś, co nie wymagałoby warunków, a jedynie wzajemnych wyrzeczeń, wynikających prosto z serc. Nie z papierów lub też ze słownych porozumień.

CZYTASZ
Broken Glass || Kuroshitsuji
FanfictionPo zakończeniu kontraktu Sebastian zrozumiał, co stracił. Przez dręczące uczucie braku czegoś, nie może się rozstać ze swoim paniczem pod względem emocjonalnym, ale i fizycznym. Za wszelką cenę chce wrócić do tego, co wydarł sobie własnymi rękami. N...