XII: Kamienna róża

3K 344 37
                                    

Następnego ranka spotkała mnie dość nieprzyjemna niespodzianka. W przydługiej, kruczoczarnej grzywce znalazłem kilka siwych włosów, gdy oglądałem się w lustrze. Dobrze, że i tak byłem zmuszony do zmiany wyglądu na potrzeby wyjazdu. Dzięki temu mogłem dłużej poświęcić się sobie. Niekoniecznie wiedziałem, co się ze mną działo, jednak straszliwie mnie to niepokoiło. Szczególnie że białe włosy były tak liczne, że musiałem się nieźle nagimnastykować, aby je ukryć. Zaczesałem je do tyłu, przez co fryzura zaczęła przypominać tę znienawidzoną, do której zmuszała moją osobę niedoszła teściowa panicza. Pocieszałem się, że chociaż ubrania i dodatki nie stanowiły większego problemu. Wyciągnąłem swoje stare okulary i niepozorną marynarkę, która komponowała się z resztą ubrań tak, że całokształt nie wyróżniał się niczym. Z zadowoleniem spojrzałem na swoje ludzkie ciało. Mimo złej kondycji zdążyłem doprowadzić się do porządku w satysfakcjonującym czasie. Gdy tak przyglądałem się odbiciu w lustrze, miałem wielką ochotę zostać w tych ubraniach, nawet gdy wrócimy z Londynu. Wyglądałem w nich na godne towarzystwo dla małego hrabiego. Na kogoś, kto mu dorównywał swoją pozycją. Chciałem, abyśmy porzucili przyzwyczajenia z rodzinnej rezydencji panicza, jednak wiedziałem, że mógłbym go tym tylko wystraszyć. Westchnąłem cicho, odchodząc od lustra z całkowitą rezygnacją, idąc do sypialni, w której spał Ciel. 

Należycie wyszykowałem go do drogi. Ubrałem swoją laleczkę w szarą koszulę i czarną marynarkę. Reszta stroju również była utrzymana w ponurych barwach, abyśmy nie zwracali na siebie zbytniej uwagi. Na głowę założyłem mu perukę, w której już kiedyś miał okazję wystąpić. Przydługie blond włosy nie przywoływały na myśl jego osoby. Wyglądał w nich jak zupełne przeciwieństwo samego siebie. Niby widziałem go już kiedyś w tej odsłonie, ale dopiero w tamtej chwili zauważyłem, że wyglądał jak prawdziwy anioł. Kusił swoją nienaganną, niewinną urodą. Był po prostu nieskalany, pomijając znak na oku, którym go obdarzyłem. Stanowił moją własność, jednak wolałem myśleć o nim w inny sposób. Unikałem uprzedmiotawiania go. Uśmiechnąłem się do siebie, przewiązując jego szyję czarną wstążką, co zwróciło uwagę chłopca.
- Wyruszamy już? - zapytał niecierpliwie, a gdy skończyłem go ubierać, zeskoczył z łóżka. - Czego dokładnie ci potrzeba?
- Już wychodzimy, paniczu. Zrobiłem niezbędną listę zakupów - odrzekłem spokojnie, wyciągając kolejną, szerszą wstążkę z szuflady. - Czy mogę?
- Co chcesz zrobić? - zdziwił się nieco, odsuwając się ode mnie.
- Paniczu, reszta tego miejsca nie jest zbyt przyjazna twoim oczom. Nawet mój dom nie jest w całości na ludzkie podobieństwo. Wezmę dla ciebie poduszkę do powozu. Postaraj się przespać podróż - westchnąłem cicho w odpowiedzi, a Ciel przybliżył się i udzielił mi przyzwolenia na zawiązanie swoich oczu.
Zaskoczył mnie swoim posłuszeństwem, jednak mojej uwadze nie umknęło to, że od momentu, w którym na nowo odżył, przestał sprawiać kłopoty. Nie wiedziałem, z czego to mogło wynikać, jednak cieszyłem się niezmiernie. Czas pokazał, iż mogliśmy się obyć bez wzajemnych złośliwości. Dzięki temu mogliśmy sprawnie przemieścić się do Londynu.

Musiałem przyznać, że to miasto miało niezwykle specyficzną aurę, którą nawet ja odczuwałem. Gdy panicz ujrzał na nowo swoje rodzinne miasto, akurat wtedy pogoda postanowiła zapłakać. Chyba nad żałosnym i śmiesznym losem nowo-przybyłych - naszej dwójki. Ludzie spieszyli się do domów i nie zwracali na nikogo uwagi. Pomyślałem, że nawet niepotrzebnie kłopotaliśmy się z przebraniami, bo żaden ze spieszących się przechodniów nie zaszczycił nas ani jednym spojrzeniem. Typowo angielska pogoda uwięziła nas pod parasolem. Początkowo chciałem go potrzymać nad młodym hrabią, jednak z drugiej strony, byłby to kolejny, popełniony przeze mnie błąd. Ubrałem się przecież jak arystokrata, nie sługa, co wyglądałoby nieco dziwnie. Młody hrabia widocznie nie dopatrywał się jakiejś wielkiej zniewagi w tym, że oboje szukaliśmy schronienia pod czarną parasolką. Spokojnie zrobiliśmy potrzebne zakupy i odłożyliśmy wszystko do naszego środka transportu.
- Naprawdę chcesz tam iść, paniczu? - zapytałem cicho, przysłuchując się równocześnie dzwoniącym o bruk i budynki kroplom deszczu. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że Ciel już wcześniej wyrażał chęci do odwiedzenia cmentarza. Sądziłem jednak, że aktualne warunki pogodowe skutecznie go odstraszyły i tylko czekał na okazję do powrotu. - Pogoda nam nie sprzyja.
- Cicho bądź i po prostu się tam udajmy - odwarknął w moją stronę, krzyżując ręce w geście śmiertelnego obrażenia się. - Później chcę odwiedzić rezydencję. Letnią, bądź tę na przedmieściach.

Nie potrafiłem poinformować go o sprzedaży jego własnego, rodzinnego domu. Po prostu skinąłem głową, licząc na to, że na cmentarzu wymarznie i zacznie się żywo domagać natychmiastowego powrotu. Uległem rozkazowi oraz zaprowadziłem chłopca tam, gdzie spoczywali jego rodzice. Z racji fatalnej pogody, ponure miejsce pełne grobów świeciło pustkami. Ścieżki zamieniły się w błoto, a wielkie kałuże stanowiły dość spore przeszkody. Buty panicza ubrudziły się niemiłosiernie i właściwie mogłem powiedzieć to samo, jeżeli chodziło o moje obuwie. Miałem ochotę wziąć go na ręce, aby nie musiał brodzić w brudzie niekamiennych dróg. Później jednak dochodziłem do wniosku, że i tak się spóźniłem. Ciel był już cały przemoknięty oraz brudny, mimo posiadania przez nas parasolki. Po powrocie należała mu się przyzwoita, ciepła kąpiel z mydlinami, bo gdy podeszliśmy do grobów, zaczął nawet kichać.
- Załóż to. Nie pozwolę, żebyś się rozchorował. Nadal jesteś słaby po ożywieniu - mruknąłem, ściągając swoją marynarkę.

Miałem nadzieję, że dodatkowe okrycie uchroni go przed jakąś poważną chorobą. Tak bardzo zamartwiałem się jego stanem zdrowia, że nawet nie usłyszałem w moich słowach zwrotu grzecznościowego. Nie użyłem go. Młody hrabia jednak nie zwracał na to najmniejszej uwagi. Stał jedynie w zadumie, okryty zbyt dużą na niego, ciemną marynarką. Cała sceneria malowała się jak obraz, autorstwa melancholijnego artysty. Smutny, mały chłopiec ze swoim wysokim, czarnowłosym wyrokiem śmierci. Przypatrujący się wszystkiemu, co darzyło go kiedyś miłością.

Zastanawiałem się, czy moja byłaby kiedykolwiek przez niego zaakceptowana. 

Raniło mnie to, że granatowowłosy nawet nie odezwał się słowem, odkąd minęliśmy żelazną, wielką bramę cmentarza. Cierpiałem razem z nim, chociaż obojętny był mi los rzekomo kochającej się pary Phantomhive. Po prostu czułem, że potrzebował kogoś, kto stanąłby za nim w chwilach bólu. Serce rozpadało się niczym rzucona na podłogę szklanka. On po prostu pieczołowicie ukrywał uczucia. Możliwe, że ze strachu przede mną, dlatego chciałem pokazać, aby przestał to robić, będąc przy nim do końca i dłużej. Każdemu z nas byłoby lżej, wyrażając to, co myślimy. 

Duszenie wszystkiego w sobie wymaga niesamowitego, niemal nieludzkiego wysiłku.

Mimo że byłem tego świadomy, wolałem poczekać z moimi wyznaniami, aż będzie nieco starszy. Nie odbierałem mu wymuszonej dojrzałości, ale sądziłem, iż powinienem dać nam czas, aby spojrzeć na siebie z innych perspektyw.

Broken Glass || KuroshitsujiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz