Dojście do siebie zajęło mi parę dobrych minut, ciągnących się, według mnie, niemal w nieskończoność. Oczywiście, jeżeli tak można było nazwać dalszy stan przedzawałowy, w którym największym osiągnięciem stanowiło podniesienie się z podłogi. Drżące ręce złapały się najpierw ściany, a następnie framugi, a nogi ledwo niosły cały ciężar ciała. Z każdym krokiem czułem, że kości załamują się pode mną. Serce okazało się tak ciężkie, jak kamień przy szyi przyszłego topielca. Pragnąłem zanurzyć się w jakiejś cholernej nirwanie czy jakkolwiek inaczej nazwanym uczuciu ulgi, braku boleści i spokoju, które dałoby mi, choć delikatne, ukojenie w tych strasznych cierpieniach. Wszedłem do pomieszczenia, w którym znajdowało się pełno trumien wszelakiej maści, ale mój wzrok był skupiony na jednej. Jedynej, która pozostawała otwarta. Czarne jak smoła łoże, wyściełane białym materiałem przywodziło mi na myśl pewną scenę z przeszłości. Przez ogrom jasnych falban zdawało mi się, że zamiast na materiale, leży na kwiatach. Konkretniej na liliach w kolorze śniegu, tak cudownie pachnących zapachem grzebanej nadziei. Tym razem pochówek miał być prawdziwy.
- Nie... To przecież... - wydusiłem cicho, nie kończąc własnych myśli. Uwalniałem z siebie jedyne słowa, jakie mogły przejść mi wówczas przez gardło. Głos nie był mi posłuszny. Załamywał się, wyswobadzając dźwięk podobny do cichego łkania. Tyle że łzy nie chciały płynąć, wiedząc, iż nie zostaną otarte ciepłą dłonią lub scałowane z najgłębszym uczuciem. - Być nie może...Przez chwilę nie byłem w stanie zdobyć nawet na to, aby podejść bliżej. Stałem w drzwiach. Walczyłem ze sobą i swoimi emocjami, nie zważając, że obok mnie dalej znajdował się bóg śmierci, który zaprzestał swoich durnych wygłupów. Zamiast tego, uważnie mi się przyglądał, a przynajmniej robił to, gdy ten jeden raz odwróciłem się za siebie. Później jednak nadal czułem jego wzrok na sobie. W szczególności wtedy, kiedy w końcu zbliżyłem się do trumny, klękając przy niej. Nie odezwałem się już ani słowem. Wiedziałem, że mnie nie usłyszy. Na nic były wszelkie rozkazy. Stał się niezdolny do ich wypełniania. Znak zbielał również na jego ręce, na której przez chwilę spoczął mój wzrok. Później, niczym lekarz oceniający stan pacjenta, przeniosłem swoje spojrzenie na resztę ciała kochanka. Właśnie tak chciałem go nazywać już zawsze. Jego skóra miała przyjemny odcień, nieprzypominający tego trupiego. Nie dostrzegłem żadnego zagniecenia, na wspaniale skrojonych, czarnych ubraniach, przywodzących na myśl te, w jakie się na co dzień odziewał. Nie było widać paskudnych zasinień choćby przy oczach, które dostrzegałem mimowolnie przez ostatnie dni naszej szczęśliwości i mogłoby się wydawać, że wszystko było w najlepszym porządku, gdyby nie to, że jego delikatnie zaróżowione, zapewne poprawiane makijażem, policzki otulały białe kosmki włosów. Sebastian przez to nie przypominał dawnego siebie, gdyż cały demoniczny mrok ulotnił się z niego. Wyglądał jak anioł. Po prostu mojemu stróżowi ucięto skrzydła. Czy tak wyglądały umarłe demony? A może tak wyglądali ludzie, którzy zmarli? Nie umiałem odpowiedzieć na to pytanie, lecz miałem świadomość, że czaiło się w nim sporo człowieczeństwa. Było go chyba więcej, niż w środku opakowania, które mogłem nazwać swoim ciałem, dlatego niekoniecznie wiedziałem, czego się spodziewać. Nawet w takim momencie potrafił zaskoczyć moją osobę, tak jak kochanek kobietę, przynosząc piękny bukiet kwiatów tuż pod jej drzwi. Sebastian wiedział, że kochałem róże. Najbardziej te białe, więc czy mogłem sądzić, że stał się moim ukochanym kwiatem? Wszystko by się zgadzało, gdyż pięknym roślinom niedane było więdnąć, a spotkać się z czyimś ostrzem. Z każdego ogrodu zrywa się przecież te najbardziej urokliwe. Z mojego ukradziono to, co najcudowniejsze.
Nie wierzyłem w to, że mógłby mnie w jakikolwiek sposób skrzywdzić, więc nie brzydząc się ani trochę, ani nie zważając na możliwy, trupi jad, wziąłem jego dłoń i przyłożyłem do policzka. Przeciętny zjadacz chleba mógłby określić, że była przeraźliwie zimna, jednak dla mnie, oszalałego z tęsknoty, był to najcieplejszy dotyk. Najbardziej czuły, którego mógłbym doświadczyć. Niezwykle kojący. Jak bardzo samotny musiał być pozostawiony człowiek, któremu nawet śnieg wydawał się rozgrzewającym?
- Czemu nie zabrałeś mnie ze sobą? - westchnąłem w głębokiej rozpaczy, ocierając jedną dłonią wilgotny policzek. - A jednak nadal płyną...
Poczułem, że nawet moje łzy były ciepłe. Uważałem, że przez to, iż płynęły tylko pozornie z oczu, bo faktycznym miejscem okazało się serce. Roniłem je przecież z odwzajemnionej miłości. Nie odrywając wzroku od ukochanego, zauważyłem, że Undertaker musiał mieć przy nim sporo pracy. Wyglądał idealnie, lecz czy mój przepełniony doskonałością lokaj zawsze tak nie wyglądał? Wymazałem z pamięci wszystkie mankamenty.Dopiero w tamtej chwili przypomniałem sobie, że wcześniej wspomniany bóg śmierci nadal był dosłownie kilka kroków za mną. Korzystając z tego faktu, zwróciłem się do niego z pytaniem o czas, jaki nam pozostał, nawet nie oglądając się za siebie.
- Trzy dni - powtórzył, a ja usłyszałem cichy odgłos obcasów, który informował o tym, iż oddalił się od mojej osoby. Na jeden krok. Tyle w istocie dzieliło mnie od śmierci.
- Przyjdę jutro. Pragnę przyjść - odparłem, ruszając się od trumny. - Niegodnie jest rozstawać się z pustymi rękami. Nie jestem niewdzięczny, więc niech to nie będzie pożegnaniem - stwierdziłem ciszej, spuszczając wzrok na podłogę. W tamtej chwili, w myślach, obiecałem sobie, że będę przychodził do niego, aż nie usłyszę głuchego stuknięcia przewróconego pionka o planszę, a następnie wypowiadanych przez nieznanego przeciwnika słów ''szach-mat'', które miały zakończyć mój żywot, ale... czy gra już dawno nie dobiegła końca? Z tym pytaniem w głowie wyszedłem z podziemi, wskazując dla starszego lokaja pierwszą z brzegu, solidnie wyglądającą trumnę, aby grabarz dał mi w końcu psychiczny komfort i spokój. Zanim odszedłem, zostawiłem na biurku Undertakera czek. Początkowo miałem wypisać go na mniejszą kwotę, jednak stwierdziłem, że pokryję nim dwa pogrzeby. Chciałem zadbać o Sebastiana i jeżeli nie mogłem tego zrobić sam, pragnąłem chociaż zabezpieczyć go finansowo, aby zrobił to ktoś inny. Doskonale wiedziałem, że białowłosy nie chciał moich pieniędzy, jednak postanowiłem podsunąć mu je niepostrzeżenie. Nie dałbym rady spróbować go rozśmieszyć, gdy nawet sam uśmiech zniknął bezpowrotnie z mojej twarzy. Moje kąciki ust drgały tylko w pozornie podobnej minie pożałowania dla tego świata, ale to nie było już to samo, czego chciał.Wróciłem do rezydencji ze świadomością, że czekała na mnie kolejna, bezsenna noc i właściwie o niej rozmyślałem przez cały dzień. Jedynie podczas kolacji oderwałem się od swoich czarnych myśli, prosząc służbę o wiązankę dla starszego lokaja. Do mojego życzenia dołączyłem także polecenie, aby zorganizowali dla mnie najpiękniejszy bukiet złożony z czarnych róż, ale i białych chryzantem, który zabrałbym w dzień pogrzebu Sebastiana. Uznałem, że takie nietypowe połączenie będzie idealne. Miłość i śmierć były przecież najlepszymi słowami, jakimi dałoby się opisać naszą relację. Nie przywiązywałem wagi do dziwnych spojrzeń. Miało być tak, jak ja chciałem.
CZYTASZ
Broken Glass || Kuroshitsuji
FanfictionPo zakończeniu kontraktu Sebastian zrozumiał, co stracił. Przez dręczące uczucie braku czegoś, nie może się rozstać ze swoim paniczem pod względem emocjonalnym, ale i fizycznym. Za wszelką cenę chce wrócić do tego, co wydarł sobie własnymi rękami. N...