XXIII: Srebrna chryzantema

1.7K 187 17
                                    

W urzędzie był duży tłok. Zapach potu i zabójcza mieszanka perfum różnych ludzi drażniły mój nos oraz zapierały dech w piersiach. Zaczynałem się martwić, czy tam nie zemdleję. Moje obawy uspokajała nieco obecność oddanego mi blondyna, który cały czas był przy mnie. Czułem, że w każdej chwili był w gotowości, aby ewentualnie użyczyć mi swoje ramię, zastępując brakującą laskę. Mimo to właściwie oboje nie wiedzieliśmy, do kogo mógłbym się zwrócić i chyba to najbardziej zaprzątało moją głowę. Niesamowicie brakowało mi wiernego, przykładnego lokaja, dyskretnie wskazującego mi drogę, w większości przypadków za mną podążając. Gdyby nie Finnian, w tej głośnej ciżbie czułbym się osamotniony i jeszcze bardziej zdezorientowany. Mimo to brakowało mi kierunkowskazu. W końcu, a konkretniej po jakichś dwóch kwadransach bezsensownej plątaniny po urzędowych korytarzach, zdobyłem się na to, aby zaczepić kogoś i zażądać od niego potrzebnych informacji. Z początku odczuwałem przed tym lekki strach, zwłaszcza że widziałem, jak ludzie na mnie reagowali.Na szczęście trafiła nam się kobieta, która jakimś cudem nie skojarzyła z niczym mojego wyglądu, ani nazwiska. Z początku wzięła nas za zagubione dzieciaki, bo ani były ogrodnik, ani tym bardziej ja, nie wyglądaliśmy na pełnoletnich. W porę wyprostowałem sytuację, widząc zdziwienie na twarzy, jak się później okazało, młodej urzędniczki.

Zaprowadziła nas do odpowiedniego gabinetu, rozdzielając mnie przy tym z Finnianem. Został na korytarzu. Poprosiła moją osobę o chwilę cierpliwości i zniknęła w bliżej nieznanym mi kierunku. Rozejrzałem się dookoła, wpatrując się w smutny, surowy wystrój pokoju, poprawiając się nerwowo na krześle, którego obicie miało zgniłozielony kolor. Strasznie niewygodne. Wszędzie czułem nieprzyjemny zapach stęchlizny, a dreszcze przebiegały mi po plecach. Kobieta długo nie wracała, co pozwoliło mi przetrawić to, co usłyszałem od blondyna w drodze do urzędu. Opowiedział mi pobieżnie, co działo się po moim zniknięciu i nie były to miłe wieści. Naturalnie wspomniał o śmierci Elizabeth, jak najdelikatniej się dało, a do tego napomknął o sprzedaży mojej ziemi. Nowymi wiadomościami okazały się losy moich służących. Ludzie, których zjednoczyłem i zjednałem ku sobie, poszli swoimi drogami. Jedynie pan Tanaka poszedł na ugodę i został w mojej rezydencji, służąc u nowych właścicieli. Z doniesień chłopaka wynikało, że Mey-Rin wróciła do niechlubnego ''zawodu'' płatnego zabójcy, a Bard z kolei zaciągnął się ponownie do wojska, na front. Dla biednego Finniana została jedynie praca w obcym gospodarstwie po kilku tygodniach tułaczki. Jako dobry pan, nie powinienem przecież dopuścić do czegoś takiego. Jednakże czy zależało mi na tym przymiotniku?

Mimo wszystko pocieszałem się, że to mnie dostał się najgorszy los, bo w przeciwieństwie do blondyna, byłem skazany wieczne błądzenie. Nawet po śmierci. Kierując wzrok na wysłużone, brudne od atramentu pióro, zatopione w kałamarzu, rozmyślałem o życiu pozagrobowym. Nie przejmowałbym się, jeżeli podzieliłbym los jakiś nieznanych upiorów, byle w tej niedoli towarzyszył mi on - brunet, którego nie mogłem się pozbyć z moich myśli. Moje dolne kończyny nerwowo uderzały o nogi krzesła i bezwiednie zwisały na zbyt wysokim siedzisku, kiedy tłumaczyłem się z mojej sytuacji przerażonym i poruszonym urzędnikom, gdyż kobieta nie wróciła do pomieszczenia sama. W rezultacie pochyliło się nade mną chyba z pięciu różnych ludzi, z czego każdy był inaczej do mnie nastawiony. Moja osoba została postawiona w niechcianym centrum zainteresowania, a ja nie wyciągnąłem z tego żadnych konkretów. Sprowadzono Midfordów, którzy narobili zamieszania, bo ciotka i kuzyn biadolili nad losem mojej narzeczonej, a z kolei poważany markiz ronił łzy jak małe dziecko, ciesząc się, że chociaż niedoszły zięć wrócił do nich żywy. Od momentu, w którym mężczyzna, zaraz po próbie złamania moich kości, odsunął się ode mnie i wypuścił ze swojego morderczego uścisku, odetchnąłem z ulgą, obserwując dalsze zmagania prawne niemałej liczby urzędników, bo z pięciu osób zrobiło się nagle drugie tyle. Nawet nie zauważyłem kiedy...

Przytłoczony płaczem, jękami, stękaniami i innego rodzaju dręczącymi odgłosami otaczającego mnie stada baranów, musiałem wyjść z pomieszczenia. Przeprosiłem wszystkich, mówiąc, że gorzej się poczułem i opuściłem nieznośne towarzystwo. Nie chodziło mi przecież o jakieś śmieszne odszkodowania oraz nie zależało mi na gnębieniu reszty rodziny. Jedyne, czego chciałem, to mojej rodzinnej rezydencji i życia w świętym spokoju, aż ktoś po mnie nie przyjdzie.
- Bo przyjdzie, prawda...? - westchnąłem, kończąc myśl i zasiadłem przed budynkiem, a konkretniej na dużych, kamiennych schodach. Zaczerpnąłem świeżego powietrza, przyglądając się powozom konnym na ulicy. Wzroku przechodniów wolałem unikać.
- Rozchorujesz się, paniczu, jeżeli będziesz tak tutaj siedział! - usłyszałem za sobą zatroskany głos blondyna, który najprawdopodobniej widział, jak wychodziłem z gabinetu i poszedł za mną. W mgnieniu oka usiadł przy mnie, zdjął swoje okrycie wierzchnie i podsunął mi pod nos. - Może jest ci zimno? Wiem, że to niegodne ubranie dla ciebie, ale więcej nie jestem w stanie ci dać - dodał, uśmiechając się kulawo w moją stronę.
- Ja tu tylko na chwilę. Jest tam zbyt wiele ludzi... - odparłem, kiwając przecząco głową.

Gdy wróciłem do pomieszczenia, więcej Finniana nie spotkałem. Najprawdopodobniej przyłapano go na tym, iż nie wykonywał swoich obowiązków, tylko siedział ze mną. Nie miałem jednak czasu, aby dochodzić do tego, gdzie się znajdował i czy mogłem go uratować. Rzucono mnie w wir papierów, a ja przeklinałem w duchu fakt, że o cokolwiek się dopomniałem. Robiło mi się niedobrze od samego słuchania prawniczych terminów, w których każde najdrobniejsze słowo decydowało o sporej ilości pieniędzy. Te wszystkie urzędowe potyczki zmęczyły mnie niesamowicie. Koniec końców i tak malowała się przede mną długa droga dochodzenia do swoich racji, dlatego też pomieszkiwałem u Undertakera, odrzucając propozycję Midfordów, która mówiła o przygarnięciu mnie. Ktoś z moją pozycją społeczną uważałby, że postradałem zmysły, prosząc grabarza o to, aby się mną zajął, jednak wszystko co robiłem, starałem się jak najdobitniej rozważać i rozplanowywać. Musiałem być ostrożny. Mój powrót był im bardzo nie na rękę. Do tego stopnia, że zacząłem wierzyć, iż po jednej nocy pod jednym dachem więcej się nie obudzę. Nie ufałem nikomu i niczemu. Nawet własnym oczom i uszom, które raz po raz robiły mi psikusy. Nocami widziałem znajomą postać, do której chciałem się przytulić, wstając z łóżka. Dopiero po objęciu powietrza lub sterty ubrań dochodziło do mnie, że pozostał mi tylko płacz. We dnie zdarzyło mi się usłyszeć wołanie mnie charakterystycznym głosem. Kiedy schodziłem na dół, na parter, docierało do mojej świadomości to, iż przecież grabarz w niczym nie brzmiał tak, jak on. Snułem się po zakładzie niczym duch, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Czułem się jak szmaciana, szpetna lalka, która nie posiadała w sobie niczego wartościowego. Kontrastowałem z wytwornymi, zwróconymi mi ubraniami oraz kilkoma innymi, drogimi rzeczami osobistymi, o jakich brunet zapomniał, przy mojej przymusowej przeprowadzce do demonicznego świata - jego świata, co jakiś czas nawiedzanego przez Undertakera, pomagającego skompletować mi wszystko.

Dla jasności nie prosiłem go o nic. Po prostu czasami zauważałem w wielkiej, czarnej szafie to, że przybyło mi kilka części garderoby lub też czegoś innego. Nie komentowałem tego. Co ciekawe, po jakimś miesiącu żmudnego procesowania się o moją własność, zauważyłem we wnętrzu wcześniej wspomnianego mebla małe zawiniątko. Jakaś ciężkawa, metalowa rzecz była owinięta w poszewkę od miękkiej, zdobionej poduszki. Po pastelowych wzorach poznałem, że pochodziła ona z mojej rezydencyjnej sypialni. Nie widziałem jej i nie spałem na niej, odkąd obudziłem się w szklanej trumnie. Zaciekawiło mnie to do tego stopnia, że szybko odwinąłem miękki materiał z... rewolweru. Odniosłem wrażenie, że znajomy numer seryjny układał się w złowieszczy uśmiech, otwarcie kpiący z mojej osoby. Czarna broń palna błyszczała odbitymi promieniami słońca, które wpadały do ponurego pomieszczenia na piętrze, nad zakładem pogrzebowym, poprzez częściowo zasłonięte okna. Dzień z nocą połączył się przed moimi oczami, kiedy sprawdzałem, czy był naładowany.
- Dwa naboje - wymruczałem do siebie, zostawiając magazynek w takim stanie, w jakim go zastałem. - Czy to jakiś test?

Broken Glass || KuroshitsujiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz