Gdy zapadł zmrok, nie miałem okazji, aby odreagować po męczącym dniu i iść szybciej spać. Siedziałem jeszcze przy biurku, w moim gabinecie, nadrabiając wszystkie wiążące mnie w jakiś sposób dokumenty. Pióro łagodnie sunęło po kartkach, a ja od czasu do czasu, przy tym licząc coś w głowie oraz na dodatkowej kartce obok, rysowałem ołówkiem jakiś przypadkowy kwiat. Nie miałem zbyt wielkich umiejętności artystycznych, jednak nie przejmowałem się tym zbytnio. Koślawe pociągnięcia kształtowały się w szklany, popękany wazon i rozłożysty bukiet, przewiązany wstążką w szarawym odcieniu, informującym mnie o przymusie namoczenia narzędzia do pisania. Tuż obok tego ''dzieła'' znajdowały się jakieś przypadkowe liczby, potrzebne mi do wykonania wspomnianego stosu papierzysk. Odkładając ostatnią teczkę na bok, wyłożyłem się na biurku, kładąc na blacie swoją głowę. Odczuwałem już lekkie zmęczenie. Poprawiłem się parę razy, będąc uciskanym, a to przez guzik, a to przez rysujący się w kieszeni rewolwer. Kiedy znalazłem najdogodniejszą pozycję, nieświadomie odpłynąłem, a śnił się mi tak piękny sen, że dosłownie czułem, jakby ktoś czule głaskał mnie po głowie, sunąc palcami po ciemnych włosach. Równocześnie odnosząc nieprzyjemne wrażenie, że moja twarz niemal stawała się jednym z zimnym blatem, zorientowałem się, że zamiast w wygodnym łóżku, przysnąłem w gabinecie. Rozbudziłem się.
Pocierając zesztywniały, czerwony polik, otworzyłem oczy, aby zaraz potem zerwać się z siedzenia w taki sposób, jakby w jednej chwili opuściła mnie senność, zabierająca ze sobą całe zmęczenie. Czy to nadal była część pięknego snu? Przy oknie zauważyłem znajomą postać, choć może na pierwszy rzut oka powątpiewałem w naszą znajomość. Z uwagi na lśniące w blasku księżyca, śnieżnobiałe włosy. Nocna mara, mająca rękawiczki w tym samym kolorze, trzymała jedną dłonią ciężką kotarę. Prawdopodobnie tą samą ręką, którą gładziła wcześniej moją głowę. Chociaż cały czas powątpiewałem w realizm otaczających mnie dziwactw, wiedziałem jedno. Jeżeli to był sen, pragnąłem nigdy nie położyć mu kresu, gdyż w tamtej chwili, ujrzałem go znowu. Stał odwrócony tyłem, jednak śmiało mogłem stwierdzić, że malował się w doskonałej kondycji. O tym mówiła mi wyprostowana sylwetka i pewny chwyt. Czy znajdował się kiedyś w opłakanym stanie? Naturalnie, że nie. Nie mógłby.
Natychmiast odsunąłem się od biurka. Wybiegłem zza niego z prędkością polującego na pożywienie kruka, ściskając mojego własnego - białego, jak śnieg. Zdobycz przytulałem zachłannie, a nieskalane pracą fizyczną ręce szukały tylko jednego. Mianowicie serca, które zostało stworzone na modłę złaknionego zemsty dzieciaka. Biło tylko dla mnie. Jak wcześniej. Jakby nic się nie stało. Jeżeli tak miał wyglądać kres, niechaj nadchodzi w tej podstępnej postaci.
- Och, Sebastianie. Gdybyś wiedział, jak męczy mnie żywot psa, warującego przy trumnie. Kiedy się zamieniliśmy? Czemu za późno się zorientowałem? - westchnąłem z wyraźną goryczą w głosie, przytulając swój policzek do czarnego, miękkiego materiału jego fraka, a i równocześnie do pleców wysokiego mężczyzny. - Jeżeli już zwariowałem, po prostu zabierz co twoje, ale najpierw spójrzże na mnie! Popatrz, co mi zrobiłeś! To wszystko dlatego... - urwałem żałośnie, gdyż głos załamał mi się właściwie sam z siebie. Czując to, że oczy podeszły mi łzami, próbowałem jak najszybciej dokończyć zdanie, ale z każdą chwilą wydawało się to coraz bardziej niemożliwe. Histeria pukała do drzwi, wlewając się we mnie jak powódź. - Bo cię kocham! Nie umiem tak żyć. Nie potrafię! Wiedz jedynie, że się starałem, ale choćbym skonał, nie nauczysz starego kundla nowych sztuczek! - wykrzyczałem, rozluźniając uścisk. Odwrócił się.Ujął moją twarz w dłonie i nachylił się do mnie, zsuwając czarną przepaskę, wiązaną coraz bardziej niedbale każdego ranka, odkąd zostałem sam. Bez słowa zajrzał przez różnobarwne tęczówki w głąb duszy, a następnie złączył nasze usta w tęsknym pocałunku. Smakował starą krwią i przeraźliwym bólem, ale przy tym także lekką słodyczą. Trochę tak, jak mleko z miodem. Oczywiście o ile tak dało się opisać tak trywialną czynność, zarezerwowaną dla zakochanych. Zjechał dłońmi z policzków, głaszcząc czule ramiona, a ja odnosiłem wrażenie, jakby starał się przypomnieć sobie moją osobę. Nie dziwiłem mu się. Nie wyglądałem jak kiedyś. Darowane życie w moich oczach tliło się tylko przy nim, gdzieś pomiędzy bielą a błękitem. Przed odejściem od biurka byłem dokładnie tym, czego nie chciał ujrzeć, a mimo wszystko, z lekkim smutkiem wymalowanym na twarzy, przyparł mnie do szyby. Będąc uwięzionym między oknem a znajomym ciałem, nie szukałem ucieczki, lecz odpływałem w ekstazie. Zamykałem oczy, aby mógł scałować wszystkie koszmary z powiek. Odchylałem szyję, błagając wręcz o nowe znaki przynależności do niego. Zanim zdjął ze mnie marynarkę, zdążyłem jedynie wyjęczeć żałosną prośbę o to, abym każdego ranka znajdował się koło niego. Starałem się to przekazać bardziej jako rozkaz, przybierając pozę pana, którą tak wysoko cenił. Przechylając głowę do tyłu, oczy zamgliły mi się samoistnie.
Później był tylko krzyk.Obudziłem się na wilgotnym od łez biurku, jęcząc z psychicznego bólu. To był tylko cholerny sen. Łkałem jak opętany, zdając sobie sprawę z tego, że oszukałem sam siebie. Wplotłem palce w nieułożone, nastroszone i nieco mokre po śnie włosy i zacisnąłem w dłoniach losowe pasma. Trzęsłem się z zimna samotności. Te chłody były zabójcze.
- Dlaczego znów nie wypełnił mojego rozkazu?! - wykrzyczałem, nie wierząc już w nic. Nie dbałem o to, czy obudzę kogokolwiek ze służby. W tamtym momencie liczyły się tylko moje oszukane uczucia. Sądziłem wtedy, że nawet w snach Sebastian winien mi był posłuszeństwo.Wyszedłem z gabinetu, ściągając z siebie ciemną marynarkę, aby później zarzucić ją sobie na ramiona, niczym koc, bo brakowało mi tego konkretnego — burgundowego, sypialnianego oraz pochodzącego z piekielnego domu. Spotykając się z kilkoma, wyrwanymi ze snu sługami, wykrzyczałem im w przestraszone twarze jedynie to, że ich nienawidzę oraz gardzę nimi całym sobą. Głównie dlatego, że chciałem się wyżyć, a byli tylko ludźmi. Każdy z nich stanowił ten sam bezwartościowy gatunek, co ja. Nienawidziłem się za swoją naiwność.
- Zostawcie mnie w spokoju! - załkałem, zamykając drzwi przed nosem dwóm pokojówkom. - Nie chcę was widzieć na oczy!Gdy znalazłem się w swojej sypialni, tylko myśli dotyczące ponownego odpłynięcia do krainy snów chodziły mi po głowie. Poczekałem z kolejnym wybuchem płaczu do momentu, w którym usłyszałem kroki. Zagryzałem przy tym palec wskazujący, szacując, czy służący zdążyli już odpuścić i zniknąć w korytarzu.
- Już wiem, co muszę zrobić - wydusiłem z siebie. - Teraz to ja muszę spełniać własne rozkazy.
Przetrząsnąłem cały pokój w poszukiwaniu konkretnego przedmiotu. Finalnie odnalazłem go w kieszeni koszuli nocnej, przypominając sobie, że przecież faktycznie tam to wkładałem. Wolną ręką przystawiłem krzesło do drzwi w taki sposób, aby uniemożliwić tym wścibskim pracownikom na przeszkadzanie mi. Klucz zaginął, a nikt nie mógł zakłócić naszego spotkania. Miało trwać tak długo, jak się dało. Przechodząc do łazienki, odkorkowałem buteleczkę. Potrzebowałem użyć do tego dużo siły, co wskazywało na to, że już dawno nikt tego świństwa nie zażywał. Nawet nie wiedziałem do kogo należała. Może do moich rodziców? Czy data przydatności się zgadzała? Któż by zawracał sobie tym głowę? Zresztą w świetle księżyca ciężko było mi cokolwiek z niej odczytać. Na drżącą dłoń wypadła jedna tabletka.
- Niechaj trwa wieczność.
Usłyszałem dźwięk obijających się lekarstw o szklaną buteleczkę. Później o porcelanową umywalkę. Kilka sztuk wpadło do odpływu, jednak większa część zaznajomiła się z wcześniejszą, samotną tabletką. Nikt nie powinien być w liczbie nieparzystej, prawda? Zasłoniłem i przytrzymałem dłonią usta, aby zapobiec mimowolnemu, ludzkiemu odruchowi. Reakcja organizmu na taką ilość specyfiku nie obchodziła mnie. Z trudem przeszło mi to wszystko przez gardło, zapite lodowatą wodą z kranu. Pozostawało tylko iść spać, aby go spotkać, przez co na mojej twarzy pojawił się błogi uśmiech. Podpierając się ze zmęczenia o cokolwiek, co było pod ręką — ściany, framugi, drzwi, szafki, a nawet półki, jakoś dobrnąłem do łóżka, a następnie runąłem na nie z wielką siłą. Czułem się jakoś ciężko, jednak wewnętrzna sprzeczność z lekkością myśli sprawiała, że nie martwiłem się tym. Przecież za chwilę mieliśmy się zobaczyć. Serce biło mi jak szalone na samo wyobrażenie o kolejnej możliwości dotykania go w ten sposób, a policzki przybierały coraz śmielsze odcienie czerwieni. Upływały minuty czy też godziny? Odnosiłem wrażenie, że w pokoju robiło się coraz bardziej duszno, a powietrze gęstniało, jakby zagościł w nim jakiś dym od palonego obiektu. Ewentualnie papierosowy. Z tego wszystkiego rozbolało mnie w klatce piersiowej.Czy to ja płonąłem?
Może wyobrażałem sobie coś nieetycznego?
Dlaczego bolało i...Czemu zacząłem krzyczeć o pomoc?
Och, chwila. Coś ważnego zostało zapomniane.

CZYTASZ
Broken Glass || Kuroshitsuji
FanfictionPo zakończeniu kontraktu Sebastian zrozumiał, co stracił. Przez dręczące uczucie braku czegoś, nie może się rozstać ze swoim paniczem pod względem emocjonalnym, ale i fizycznym. Za wszelką cenę chce wrócić do tego, co wydarł sobie własnymi rękami. N...