XIII: Ceglasta róża

2.8K 320 36
                                    

W zamyśleniu przysłuchiwałem się, wybijanemu przez krople deszczu, chaotycznemu rytmowi. Pozwalałem chłopcu przywitać się i pożegnać w czasie, który uzna za odpowiedni, bo nie miałem w planach szybkiego powrotu do tego miejsca. Oczywiście umówiony spokój i brak pośpiechu dotyczył tylko mojej osoby, bo z jego żałobnego nastroju wyrwał go charakterystyczny śmiech, który mógł należeć tylko do jednej osoby.
- Undertaker! - zawołał Ciel, odwracając się w stronę białowłosego.
Również zwróciłem na niego uwagę. Pojawił się jakby znikąd. Wcześniej cmentarne alejki były zupełnie puste, gdy się rozglądałem. Ogarniając wzrokiem grabarza, zauważyłem roześmianego shinigami bez parasola, przemoczonego prawie do suchej nitki. Po jasnych pasmach włosów spływała zimna deszczówka, a on mimo to pozostawał nieludzko rozbawiony.
- Uszanowanie, drogi hrabio - uśmiechnął się zawadiacko, wchodząc pomiędzy groby. - Zadowolony? - zapytał po chwili, opierając się o nagrobki, na których wyryto imiona rodziców chłopca. - Odrobinę żałuję, że tutaj nie gościsz. Ten demon mi cię zabrał. Nie byłbyś przecież samotny - dodał, cicho chichocząc. - Moje odwiedziny wpisane w cenę. Nie daj się prosić.  

Ciel ogarnął wzrokiem kamienne płyty, odczytując myśli boga śmierci. Skinął głową, domyślając się, że to on zadbał o Vincenta i Rachel pod jego nieobecność. Prawdą było to, że zastaliśmy całokształt w naprawdę dobrym stanie, w porównaniu z resztą miejsc pochówków z całego cmentarza. Nikt nie doszukałby się niezagrabionej ziemi i chwastów.
- Ile sobie liczysz? - mruknął po chwili młody arystokrata.
- To obraza. Robię to z własnej woli - wyszczerzył się w odpowiedzi białowłosy, pokazując nam nienaganny stan swojego uzębienia. - Nie jesteś mi nic winny. Za to on... - przeciągnął wypowiedź, kierując swój wzrok na moją osobę. - Niebawem też tak skończysz! - wybuchnął śmiechem, poklepując kamienną płytę z imieniem ojca Ciela.  

Wzdrygnąłem się nieco, robiąc zmieszaną minę. Nie wiedziałem, jak mam odebrać ten gest. Prawda była taka, że Undertaker nie wziął ode mnie niczego, w zamian za przeniesienie duszy panicza. Zastanawiałem się, czy w tamtej chwili, ustalone przez niego odsetki za tamten czyn nie przerosłyby zakochanego demona. Nawet jeżeli miałoby to być na zasadzie wymiany istnień - jego życie za moje, zniósłbym taki stan rzeczy. Nie odezwałem się jednak ani słowem, znosząc wszystko w ciszy i głębokiej pokorze. Wystarczyło mi rozchwiane, niebieskie spojrzenie, abym stracił ochotę na tłumaczenie się komukolwiek. Strasznie mnie onieśmielał.
- Powinniśmy już wracać - burknął błękitnooki, naciągając na siebie moją marynarkę, która delikatnie i stopniowo ześlizgiwała się z jego chudych ramion. - Coś mi mówi, że jeszcze się spotkamy, Undertakerze.
- Nie mylisz się, hrabio - chichotał dalej białowłosy, nie spuszczając mnie z oka. - Również odnoszę takie wrażenie.  

Słowa te były swoistym pożegnaniem się z grabarzem, gdyż parę chwil po tym oddaliliśmy się, wracając nieco inną drogą, niż ta, którą przyszliśmy. Co prawda, trochę dłuższą, jednak zdecydowanie mniej błotnistą. Nagle hrabia wzdrygnął się i cofnął, wpadając na mnie, a raczej w moje objęcia, gdyż natychmiast się odwrócił.

Jego uwagę musiał przykuć świeżo wykopany grób. Drewniana tabliczka informowała o tym, że pod ziemią znajdowała się jego narzeczona. Zdradzała ona także jej datę urodzenia oraz śmierci. Tego drugiego zresztą byłem świadkiem. Może dlatego nie przejąłem się tym i zwyczajnie przeszedłbym koło sterty kwiatów z ozdobnymi, czarnymi wstęgami, gdyby nie panicz. Ciel wydawał się dosyć dotknięty pożegnalnym widokiem. Nie miał nawet odwagi, aby podnieść wzroku. Próbował ukryć twarz we mnie, nie zachowując między nami stosownego dystansu.
- Paniczu, wydaje mi się, że źle się czujesz... - westchnąłem, odgarniając wilgotne włosy z jego czoła. - Pospieszmy się i odejdźmy stąd. Wrócimy do domu, a ja zatroszczę się o twoje dobre samopoczucie.
- Kiedy...? - wyszeptał, spoglądając na drogę. - Kiedy to się stało? Czy to przeze mnie? - zapytał nieco śmielej, kierując wzrok na mnie.
- Panienka Elizabeth zginęła w nieszczęśliwym wypadku. Nic nie jest twoją winą - odparłem niemal natychmiast, aby go uspokoić.  

Zapewne wyobrażał sobie ckliwy scenariusz, w którym jego narzeczona odebrałaby sobie życie po śmierci ukochanego, jednak musiałem trochę naprostować światopogląd młodego arystokraty. Życie nie było dramatem Williama Szekspira. Blondynka dawała sobie jakoś radę bez obecności panicza w jej na pozór krótkiej egzystencji, a przynajmniej ja odnosiłem takie wrażenie. Nie miał powodów, aby za cokolwiek się obwiniać. W pewnej chwili klęknąłem przed nim i uśmiechnąłem się delikatnie. 

Przecież to ja byłem osobą, która mogła poświęcić dla niego wszystko. Nawet własne istnienie. Na jedno jego skinienie z Laertesa i Hamleta moglibyśmy stać się upragnioną parą - Romeo i Julią.  

- Powstań. Już i tak jesteśmy cali ubłoceni - westchnął, dając mi znak, abym podniósł się z kolan. - Mam serdecznie dosyć tego miasta. Jedynie dobre wspomnienia i przywiązanie nakazują mi tu wracać, a przecież w ogólnym rozrachunku krzywd i koszmarów, jestem stratny.  

Ciel przekroczył cmentarną bramę z prawdziwie grobowym nastrojem. Jedynie ja szczerzyłem się głupio, podążając za nim niczym wierny szczeniak, wspominając nasze teatralne eskapady, żałując w duchu, że faktycznie nie zagraliśmy wtedy zakochanych. Może nawet bym był do tego sceptycznie nastawiony... Swoją drogą, dostrzegłem w sobie straszny sentyment do każdego wspomnienia. Porównując życie starego demona, a zwykłego człowieka, istnienie tego drugiego gasło jak zapalona na pięć sekund świeczka. Dlaczego więc tak miło wspominałem to krótkie ciepło, które na nowo zabłysło? Jego obecność rozgrzewała moje nienaturalnie ludzkie wnętrze. Z taką świadomością, minąłem razem z nim jego rodzinną rezydencję.  

W środku paliło się światło, dlatego też młody hrabia przystanął, zmuszając i mnie do zatrzymania się. Granatowowłosy spojrzał w okna. Przez szyby udało nam się dostrzec nowych właścicieli. Rezydencję zamieszkiwała czteroosobowa rodzina, a przynajmniej tylu członków rodziny siedziało wówczas w salonie, który kiedyś należał do Phantomhive'ów. Panicz z uwagą przypatrywał się jasnowłosym dzieciom, usadowionych na kolanach dość młodego mężczyzny w okularach. Obok niego siedziała roześmiana żona, trzymająca w rękach maskotkę. Różowy miś przypatrywał się swoim małym właścicielkom. Bez wątpienia był to model z firmy Funtom. Jego projekt mignął mi kiedyś przed oczami, podczas sortowania dokumentów niebieskookiego. Rodzinne ciepło nowobogackiego małżeństwa spowodowało u Ciela jeszcze gorsze samopoczucie. Sądziłem, że już nawet zimny deszcz był gdzieś obok niego, a on całkowicie stracił świadomość. Stał nieruchomy na środku chodnika, obserwując członków szczęśliwej rodziny. Chłopiec utracił właściwie wszystkich. Dawno temu. Możliwe, że dlatego nie chciał się przenośnie odkleić od szyby. Dopiero trzask sprawił, że oprzytomniał i podskoczył.

Jedna z córek młodego właściciela zbiła kolorową, ozdobną wazę. Uderzenie było tak głośne, że dotarło nawet na dwór, przedzierając się przez dźwięki łzawej pogody i dość grube szyby. Kawałki porcelany mogły stanowić symbol świetlanej i komfortowej przyszłości. Została mu odebrana. Ze mną czekało go co innego, mimo moich usilnych starań przy posklejaniu jego życia na nowo. Robiłem to nieporadnie, kompletując pogubione części. Niektóre jednak bezpowrotnie zaginęły, a wyrywając go z zamyślenia, kładąc dłoń na jego ramieniu, chciałem zaprezentować mu całokształt.
- Proszę, ogrzejmy się w naszym domu, paniczu - powiedziałem cicho, zmuszając go do ruszenia się z miejsca. - Nic tu nas nie trzyma.

Broken Glass || KuroshitsujiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz