Gdy cały pokój został omieciony przeze mnie wzrokiem z dziesiąty raz, stwierdziłem, że faktycznie nie było w nim nic, co mogłoby mi pomóc. Zrozumiałem, że stanowił on tylko mój przystanek i powinienem szukać dalej, jednak dotyk jeszcze ciepłej kołdry skutecznie przyszpilał moje nogi do podłoża. Niewiele myśląc, zgarnąłem z niezaścielonego łoża ulubiony koc i narzuciłem na siebie. Nawet nie posiadałem takiej świadomości, ile dałbym za to, żeby gruby materiał został zastąpiony ramionami mojego demona.
Powinienem był na niego naciskać. Wyrzucać z domu lub szantażować i przywdziewać maskę krnąbrnego bachora, której tak bardzo nienawidził, aby tylko wymusić na nim opuszczenie zamczyska, bo przecież wiedziałem, czym ta cała sytuacja groziła.
Wina spoczęła na mnie i wbijała swoje ostre szpilki w niedawno zagojone serce, na nowo zadając ból. Niezaprzeczalnie dałem się ponieść uczuciu, jakiego dawno niedane było mi doświadczyć, niemal całkowicie zapominając, że mieliśmy niewiele czasu. Ze zbolałą miną podniosłem się z łóżka. Musiałem to odżałować. Czasu nie dało się cofnąć. Straciłem go, a jako kruchy człowiek, nie miałem szans, aby powrócił.
- Gdzie teraz? - zapytałem skołowany, chyba wciąż naiwnie licząc, że ktoś mi odpowie.
Jedyne drzwi, jakie rzuciły mi się w oczy, stanowiły te, prowadzące do pokoju, w którym wszystko się zaczęło. Popchnąłem je, wchodząc do środka, a moim oczom ukazało się białe pomieszczenie. Ujrzałem je jako pierwsze w całym zamczysku. Charakterystyczny chłód nie ulotnił się wraz z moim zmartwychwstaniem, a wszelkie świętości były złożone właśnie tutaj, jak prawdziwemu królowi. Poruszałem się po jasnych płytkach jak pionek, któremu nie została już żadna linia obrony, czekając już chyba tylko na śmierć. Szach-mat, straszny los dosięgnął nawet czarnego jak smoła skoczka. Białe róże, znajdujące się w rogach pomieszczenia, już dawno zwiędły, strasząc mnie pożółkłymi, suchymi płatkami, rozsianymi po podłodze. Co jakiś czas, omyłkowo nadeptywałem na nie, słysząc niepożądane trzeszczenie, odbijające się echem. Na samym środku stała ona - szklana trumna. Niepewnie zbliżyłem się do niej i z niezwykłą rezerwą oraz niewytłumaczalnym strachem pogłaskałem szklane wieko, przez które mogłem dojrzeć satynową, białą poduszkę z mnóstwem falban.
- Dlaczego musiałem unieść powieki? Czemu się stąd wydostałem? - szeptałem dalej do siebie, a kolejne pytania zadawało mi nieprzyjemne echo.Gdy moje przemarznięte, zaróżowione dłonie spoczęły na złotawym zamku, nie zdobyłem się na to, aby podnieść wieka. Jedynie w niedowierzaniu głaskałem kawałek metalu kciukami, aby następnie paść na kolanach przed swoim druzgoczącym przeznaczeniem, pachnącym zniesmaczającą zgnilizną, jak najgorsza klęska. Policzki znów zostały udekorowane łzami, a z moich ust wyrywało się jedynie niedopracowane pytanie o powód moich cierpień. Doskonale wiedziałem, że byłem w pewien sposób uzależniony od demona i sam brunet doprowadził do takiej sytuacji. Próbując pozbierać resztki mojej dumy i odłamki honoru, podniosłem się z kolan i otrzepałem. Kolejny upadek - równie zasłużony.
- To nie powinno mieć miejsca! Wreszcie miało być dobrze! - wrzasnąłem, robiąc jednocześnie gwałtowny ruch rękami i z całej siły wymierzyłem pięściami w przeźroczyste wieko, tłukąc szkło na większe lub też mniejsze kawałki.Po pomieszczeniu rozprysły się wszystkie marzenia i nadzieje, walając się po podłodze w swojej nędznej postaci. Upust złości przyprawił mnie o coś w rodzaju chwilowego obłędu. Wciąż nie mogłem powstrzymać łez, a jednocześnie śmiałem się z tego, jak to się stało, że taki demon, jak Sebastian, zapałał do mojej osoby szczerym uczuciem. Byłem słaby, niesamodzielny i zbyt mocno doświadczony życiem, a jeszcze bardziej śmiercią. W niczym, pod żadnym względem, nie dało się nas zrównać. Łamiąc jedną z losowo wybranych świeczek z posrebrzanego świecznika, westchnąłem cicho, będąc już przytłoczonym ciemnością. Chociaż towarzyszyła mi ona właściwie przez całą moją dotychczasową egzystencję. Pozostała jeszcze kwestia zapałek, które znalazłem za kotarą, na parapecie, w momencie, gdy stwierdziłem, że jednak ich nie dopadnę. W mrokach wiecznej nocy zauważyłem pierwsze iskry, pochodzące z okolic kartonowego pudełka z logiem jakiejś londyńskiej firmy. Knot zapłonął, dając mi sztuczne ciepło i podrobiony blask. Tęskniłem za tą prawdziwą odsłoną ognia - za nim, jednak zbyt bardzo się bałem, aby wrócić do kuchni. W mig zapaliłem wszystkie świeczki w pomieszczeniu, w jakim się znajdowałem, a następnie zgasiłem tę, którą wcześniej uszkodziłem. Ogień odbijał się nie tylko w kawałkach szkła, ale i w moich pustych oczach, niewidzących żadnej przyszłości.
- Zaprzedałbym nie tylko duszę, aby cię uratować - szepnąłem, kopiąc nogą przypadkowy, nieco większy odłamek od wieka. - A gdyby tak... - zacząłem, podchodząc do nieszczęsnego kawałka trumny, podnosząc go sprawnie.Był ostry i błyszczał w świetle kilkunastu świec. Ostre brzegi idealnie nadawały się na zostanie moim kluczem do wymeldowania się z zamku raz na zawsze. Chciałem gdzieś trafić, nie patrząc nawet na to, czy miałyby to być głębsze odmęty piekła, czy też niebo, w którym nigdy nie było dla mnie miejsca. Rozważałem nawet to, że po prostu zamknę oczy i odpłynę w bliżej nieznaną nicość. W odłamku o wielkości mojej dłoni odbijała się słabo zmęczona twarz, stanowiąc jakby sugestię, że śmierć rozpościerała przede mną swoje ramiona. Moim jedynym wyjściem było tylko przekroczenie bramy, która oddzielała mnie od przeznaczonej mi oblubienicy. Spojrzałem na wielki, biały zegar, odliczając do trzech we własnej głowie. Przymknąłem oczy, odchylając nieco głowę do tyłu.
Raz...
Poczułem ulgę i ciepło, rozlewające się od prawego nadgarstka aż po łokieć. Uparcie stałem jak ślepiec, nie zważając na ból i wyciągając ręce, aby utulić oraz pocieszyć oszukane przeznaczenie, a nie wziąć w objęcia mojego kochanka. Miałem nadzieję, że okażę się dostatecznie dobry, aby pójść tam, gdzie odpłynęła oddana mi do reszty kreatura. Cierpliwie odliczałem, aż zegar wybije pełną godzinę, słaniając się na nogach.
Dwa...
Usłyszałem, jak pierwsze krople krwi spadły na płytki. Szkło upadło na ziemię, robiąc jeszcze większy hałas. Odebrałem to, jak wyraźny dźwięk dzwonka, zwiastującego przybycie gościa. Kto byłby w stanie mnie przyjąć? Zawroty głowy niewątpliwie utrudniłyby przekroczenie jakiegokolwiek progu. Nie byłem w stanie zrobić nawet kroku. Niewyobrażalny strach ze stoickim spokojem wzięli się za ręce.
Trzy...
Do moich uszu dobiegł charakterystyczny zgrzyt starej, zardzewiałej bramy. Upadłem na niekoniecznie białe płytki, pozwalając, aby porozrzucane szkło wbiło się w resztę porcelanowego ciała.
Przejście zostało otwarte.
CZYTASZ
Broken Glass || Kuroshitsuji
FanfictionPo zakończeniu kontraktu Sebastian zrozumiał, co stracił. Przez dręczące uczucie braku czegoś, nie może się rozstać ze swoim paniczem pod względem emocjonalnym, ale i fizycznym. Za wszelką cenę chce wrócić do tego, co wydarł sobie własnymi rękami. N...