XI: Czekoladowa róża

3.1K 369 39
                                    

Moja laleczka dobrze się odżywiała. Nawet nie musiałem nakłaniać go do zjedzenia całej, przygotowanej dla niego porcji. Miałem nadzieję, że zauważył poprawę w technice gotowania jego sługi oraz nieskromnie pragnąłem, aby uwadze chłopca nie uszedł także fakt, że w moim asortymencie pojawiło się sporo nowych potraw. Za samą pochwałę mogłem uznać, chociażby to, że zabierałem ze stołu puste talerze. Jedynie żałowałem, że nie zdobyłem się na to, aby poprosić o wspólny posiłek. Uznałem, że wspólne gotowanie było już dostateczną próbą spoufalania się, a nie miałem na celu go wystraszyć. Ciel liczył sobie zbyt mało lat, abym cokolwiek mu insynuował. Niby wiek nie stanowił dla mnie bariery, jednak wolałem, żeby był w pełni świadomy tego, co sprowadziło go ponownie na ten świat. Gorące uczucie, którego nigdy nie powinienem doświadczyć, tańczące we wnętrzu mnie, podobnie do danse macabre - korowodem, idąc pod rękę z moją żałosną naiwnością i beznadziejnym stanem fizycznym. Na końcu szła moja podeptana, nienadążająca psychika.  

Serce było zimne, skostniałe, niosące zgorszenie i zawód, a jednak wciąż ruszało się żywo, w takt wiedeńskiego walca uczuć w mojej nieszczęsnej osobie, zwiastując zgubną relację. Zastanawiałem się, dlaczego właśnie ja zasłużyłem sobie na taki los.

Westchnąłem ciężko, przygotowując wszystkie składniki do ciasta, jakie wybrał sobie panicz, który, swoją drogą, przypatrywał mi się z niekłamaną ciekawością i co chwilę próbował spoglądać mi przez jedno ramię. Pewnie nie mógł się doczekać swojego zamówienia. Będąc nieskromnym, czekoladowe clafoutis z bitą śmietaną nie było jakimś wielkim wyzwaniem, jednak skoro miało sprawić mu przyjemność, mógłbym robić je nawet codziennie. Od rana do nocy. Z drugiej strony, nie chciałem, aby zbyt bardzo utył, bo przecież słodycze w nadmiernych ilościach wpływały szkodliwie na ludzki organizm. Nie mówiąc o sylwetce, chociaż to raczej nie dotyczyło granatowowłosego. Chłopiec i tak wyglądał nieco mizernie, wyświadczając jednoznaczną opinię o mnie samym, jakbym go wręcz okrutnie głodził. Gdy jednak ubierałem go każdego poranka i rozbierałem wieczorami, wystające, delikatnie zarysowane żebra miały swój urok. Starałem się ukryć swoje zamyślenie, wkładając ciasto do pieca. Moje myśli znów wybiegły zdecydowanie za daleko, a przecież nasza współpraca poszła zadziwiająco dobrze i efekt był godny uwagi. Ciel dostał ode mnie najłatwiejsze rzeczy do wykonania, aby nie zrobił sobie krzywdy. Wykonywał je jednak chyba z większą pasją niż ja. Kochał słodycze i dobrze o tym wiedziałem. Czasami zazdrościłem własnym wypiekom, bo w głębi siebie miałem nieodpartą chęć, aby to kiedyś na mnie popatrzył tak, jak na kawałek słodkiego deseru.

Stał przy piecu, mając na sobie przyduży, pożyczony fartuch, pobrudzony niemal wszystkimi składnikami nieszczęsnego ciasta. Co jakiś czas spoglądał na piec z ciekawością, czując słodką woń. Wydawał się zamyślony, a było mu z tym niezwykle do twarzy. Przez dłuższą chwilę walczyłem ze sobą, aby nie wykonywać gwałtownych ruchów i nie wyrywać go z osobliwego transu. W końcu jednak przegrałem nierówne starcie, pragnąc poinformować go o pustkach w zamczysku.
- Co sądzisz o takim doświadczeniu, paniczu? - zapytałem, przyglądając się, jak chłopak bezceremonialnie wziął łyżkę oblepioną zaschniętą czekoladą. - To chyba pierwszy raz, jak pomagałeś w kuchni.
- Powiedzmy, że było to dość oryginalne przeżycie, ale nie rób z tego takiego wydarzenia. Brzmisz tak, jakbym co najmniej nie wiedział, że istnieje takie pomieszczenie, jak to, w którym się obecnie znajdujemy - powiedział, nie krępując się na tyle, aby odmówić sobie polizania wspomnianego sztućca.
- Ależ oczywiście. Odchodząc odrobinę od tematu, pragnąłbym znać twoje zdanie w kwestii powrotu do Londynu - zacząłem odrobinę zmieszany, patrząc na kieszonkowy zegarek.  

Przypomniałem sobie także o reszcie liczników czasu w domu. Miałem zrobić tyle różnych czynności, a tymczasem wdawałem się w konwersację z moim kontrahentem. Mimo odrobinę zabrudzonej kuchni, nienastawionych zegarów, niezjedzonego obiadu i dodatkowej odzieży do wyprania, nie żałowałem niczego. Bardziej ubolewałem nad doborem moich słów, gdyż Ciel natychmiast ożywił się na wzmiankę o jego rodzinnej miejscowości.
- Znów będę mógł mieszkać w mojej rezydencji? - zapytał z nieukrywaną nadzieją, spoglądając mi prosto w oczy. - Chcę się tam udać. Naturalnie.
- Niekoniecznie to miałem na myśli, paniczu. Chodzi mi bardziej o jednorazowy wypad. Stawiając sprawę jasno, jesteś martwy dla opinii publicznej. Po prostu chciałbym być przygotowany na wszelkie twoje zachcianki, a tak się składa, że kuchnia zaczyna świecić pustkami. Ludzkie jedzenie się kończy. Zdobylibyśmy się na jakieś przebrania, abyś mógł po tak długim czasie przejść się po ulicach rodzinnych stron - sprostowałem, widząc w chłopcu gasnącą nadzieję. Zrozumiał, co pragnąłem przekazać, jednak zawiedzenie na jego twarzy bolało niezmiernie. Doskonale wiedziałem, że chciał wracać do rezydencji, jednak nie mogłem mu tak po prostu powiedzieć, iż została sprzedana. Sądziłem, że domyślił się tego, widząc wszystkie pamiątki w piekielnym zamczysku, jednak najwyraźniej się przeliczyłem. - Nie mogę cię pozostawiać samemu sobie, dlatego proszę o zaakceptowanie mojej propozycji. Chociaż... ma ona niezamierzenie przymusowy charakter.
- Zgadzam się. Pod jednym warunkiem - zaczął, wiercąc się na krześle. Chyba naprawdę nie mógł doczekać się swojego deseru. Ciągle zeskakiwał ze stołka, robił parę kroków po kuchni, aby następnie znów zająć swoje wcześniejsze miejsce. To wszystko przeplatało się z próbami zerknięcia na proces pieczenia. - Gdy już tam będziemy, chcę odwiedzić cmentarz. Skoro upłynęło sporo czasu od mojej ostatniej wizyty tam, wolę się upewnić, w jakim stanie znajdują się groby rodzinne.
- Wedle życzenia - skinąłem głową, pozwalając mu na drobne ustępstwo. Wciąż w głowie miałem sytuację z Grellem. Byłem winny nieokreślonych przyzwoleń. Miałem nadzieję, że się o nie nie dopomni i nie spotkamy go. - To zrozumiałe.  

Ludzkie relacje były skomplikowane. Pełne uczuć i różnych zawiłości, których niekoniecznie rozumiałem. Nie czułem żadnego przywiązania do innych, prócz do mojego aktualnego współlokatora. Ciekawiło mnie to, jak rozumiał samo pojęcie rodzica, chociaż dobrze wiedziałem, że ze względu na jego przeszłość, kojarzyło mu się źle. Robiłem się zazdrosny. Byłem przecież tylko zamiennikiem pieczy nad nim, naiwnie wierząc, że kiedyś mi się spłaci czymś innym, niż duszą. Choćby drobnym pocałunkiem lub przylgnięciem w zły dzień, kiedy wpadłby w równie podły nastrój. Miałem jednak świadomość, że ukrywał przede mną znaczną część kłębiących się w nim emocji.

Broken Glass || KuroshitsujiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz