Gdy otworzyłem oczy, dookoła mnie unosił się zapach wilgoci i zgnilizny. Byłem w jakimś obcym pomieszczeniu, oświetlonym jedynie jedną, małą świeczką. Jej wysokość wskazywała na to, że była już wysłużona i cały wosk niedługo całkiem się roztopi, zatapiając knot w białej, płynnej mazi, jak i mnie w straszliwych ciemnościach. Z wymalowanym bólem na twarzy podniosłem się z dość wygodnego miejsca spoczynku, zauważając, że ktoś położył moją osobę w trumnie. Sam nie mogłem odpowiedzieć sobie na pytanie, gdzie się znalazłem i czy właściwie przeszedłem już na tamten świat. Bordowe obicie drewnianego pudła dla nieboszczyków było wykonane z bardzo miłego w dotyku materiału. W środku wiecznego łoża, gdy wyprostowałem się już na tyle, aby się jeszcze bardziej wnikliwie rozejrzeć, znalazłem także dekoracyjną poduszkę, zapewne zrobioną z jedwabiu. Połyskiwała w blasku marnej świecy, prezentując swoje zdobienia.
Gdy tylko chwyciłem się brzegów trumny, aby móc z niej wstać, przeszył mnie niesamowity ból, który sprawił, że momentalnie wpadłem na nowo do wnętrza tego zakichanego pudła, na szczęście nie obijając się przy tym zbytnio. Źródło nieznośnego pulsowania czułem na rękach, dlatego też natychmiastowo zwróciłem uwagę na swoje nadgarstki. Były całe w bandażach, naznaczone brunatną krwią, przebijającą się przez warstwy. Tona białej gazy skutecznie zatamowała krwotok, jednakże kto mi jej użyczył? W jednej chwili zrozumiałem, że moje oziębłe serce wciąż biło i próba samobójcza okazała się żenującą klęską.
- Samobójców się nie ratuje - stwierdziłem pod nosem, rozmasowując obolałe kończyny. Rozejrzałem się jeszcze raz w poszukiwaniu samozwańczego bohatera, jednak wciąż upewniałem się tylko w tym, że w pomieszczeniu znajdowałem się jedynie ja. - Sebastianie, skróćże moje męki - dodałem, niemal szeptem, składając ręce w błagalnym geście, prawie jak do modlitwy.
Byłem zbyt słaby, aby nawet podnieść swoje drobne ciało i jeszcze raz powstać z popiołów. Odmawiając w myślach wszelakie modlitwy, nie widząc ratunku oraz pocieszenia w niczym innym, błagałem o łaskę tego, który kpił ze mnie całe życie. Wygrzebując z pamięci to, jakimi słowami zwracało się do stworzyciela, gdzieś z tyłu głowy wiedziałem, że nadal był na to głuchy. Zastanawiałem się, jaki był sens stawiania mnie jedną nogą w grobie, nigdy nie wrzucając w pełni mojej osoby do ciemnego padołu. Jeżeli miała być to próba wiary, wybrał sobie złego człowieka, bo ona już we mnie nie istniała. Tak przynajmniej twierdziłem, kończąc w głowie pierwszą dziesiątkę różańca.Wtedy usłyszałem kroki, a następnie rozmowę, przybierającą kształt kłótni. Całkowicie zdezorientowany, nasłuchiwałem i zdołałem odróżnić dwa głosy. Osoby znajdowały się jednak zbyt daleko, abym mógł zdefiniować, kto to dokładnie był, zważywszy również na to, że coś je ewidentnie tłumiło. Bynajmniej nie jedna para drzwi. Podejmując kolejną próbę ruszenia się z miejsca, zacisnąłem zęby. Zakończyła się powodzeniem. Westchnąłem z cichą ulgą, wychodząc z ciemnego, najprawdopodobniej hebanowego pudła i zrobiłem kilka kroków. Straszliwie zesztywniałem, jednak udało mi się dobrnąć do najbliższego krzesła oraz zająć na nim swoje miejsce. Niedaleko siedziska znajdowało się biurko z jakimiś chemikaliami, a przynajmniej pachniało od niego tak, jakby w postawionych fiolkach znajdowały się jakieś środki czystości lub też leki. Specyficzna duchota przeplatała się ze smrodem zgniłych ciał. Spoglądając na oparte o ściany, zdecydowanie biedniej wystrojone i wykonane trumny, zlokalizowałem źródło tak paskudnego odoru. Ich ułożenie przywiodło mi na myśl zatopiony statek, rozważając również to, że mogłem stać się czymś w rodzaju zombie. Jedynie moja wolna wola zaprzeczała teorii, chociaż prawdę powiedziawszy, ciało zachowywało się nieco dziwnie, biorąc pod uwagę jego stan.
Podchodząc do biurka, a następnie opierając się o wspomniany mebel, zauważyłem również kawałki zbitego lustra, w których się przejrzałem. Moja buzia była usiana plastrami i innymi opatrunkami. Ten widok bolał podłamaną dumę, a równie pokiereszowane ręce błagały wręcz o dotknięcie potłuczonych odłamków, jednak w porę je powstrzymałem. Wędrując wzrokiem po podniszczonym blacie, dostrzegłem także pożółkłe kartki, wyglądające tak, jakby ktoś wyrwał je z jakiejś książki, dotyczącej anatomii. Wzdrygnąłem się z obrzydzenia, wertując wszystkie strony, porozrzucane po biurku. Pod jedną z nich znalazłem zardzewiały, dość ciężki klucz, niczym tytułowa bohaterka utworu Lewisa Carrolla. Jedynie znalazłem go w mniej sympatycznych okolicznościach i nie było na nim żadnej wskazówki. Przypomniałem sobie, że to właśnie między innymi Alicję w Krainie Czarów czytał mi kiedyś do snu Sebastian. Na samo wspomnienie, łzy zaczęły cisnąć się do oczu. Skierowałem wzrok na sporawe wrota, a konkretniej na zamek. Był równie zardzewiały, co klucz, dlatego też natychmiast stwierdziłem, że prędko wydostanę się z tego dziwnego miejsca. Pozostawało pytanie - co począłbym dalej.
Ku mojemu zaskoczeniu, drzwi nie stanowiły żadnego oporu. Nikt ich nawet nie zamknął na wspomniany klucz. Mogłem w każdej chwili je pchnąć, co zresztą zrobiłem. Zabrałem jedynie świeczkę i ruszyłem w głąb nieznanych, kamiennych korytarzy, mijając pozamykane drzwi. Coś podpowiadało mi, że się zgubiłem, jednak jak się okazało, była to tylko moja paranoja, która w ostatnim czasie mocno zaczęła się dawać we znaki. Na końcu drogi znalazłem schody oraz kolejne, niezamknięte drzwi. Labirynt znalazł swój kres w zakładzie Undertakera. Nie zastałem właściciela domu pogrzebowego samego. Towarzyszył mu drugi shinigami, Grell. Oboje, słysząc zapewne dźwięk otwieranych drzwi, zamarli w jednej sekundzie, kierując swoje zielone ślepia na moją osobę. Zaczynałem poważnie rozważać ucieczkę i próbę prawdziwego, celowego zgubienia się w labiryncie. Niestety, zanim podjąłem wspomnianą decyzję, czerwonowłosy dopadł mnie, przyciskając do ściany, przez co kilka obrazów z wizerunkiem czaszek oraz kościotrupów spadło na podłogę i narobiło hałasu. Jednocześnie zacisnął on swoje dłonie, odziane w czarny materiał, na mojej szyi. Niemal przeglądając się w jego zielonych, wypełnionych furią, oczach, dostrzegłem, że pieczęć na zakontraktowanym oku mieniła się bladym, białym światłem.
- Sebastianie... - szepnąłem, czując, że dosłownie zaczynało brakować mi tchu.Do zmęczonej podświadomości doszło to, że byłem w niebezpieczeństwie. W momencie, w którym Grell na dźwięk imienia demona puścił mnie natychmiastowo, jak lalka, spadłem bezwładnie na podłogę, a konkretniej na prawy bok, mimowolnie mrużąc oczy przez ból. Zanim zdążyłem je otworzyć, poczułem silnego kopniaka w okolicy brzucha, a następnie kolejnego - w klatkę piersiową, słysząc nad uchem krzywdzące obelgi boga śmierci, któremu nie umiałem się postawić.
- Zabiłeś go! Wiedziałem, że będą z tobą same problemy, ludzki dzieci-...
Grellowi nie dano dokończyć jego wypowiedzi, gdyż Undertaker w końcu zauważył to, że działa mi się krzywda. Złapał go za ramię i odepchnął jak worek kartofli. Następnie się nade mną nachylił, abym mógł mu wreszcie powiedzieć, że go nienawidziłem. Od dziecka miałem do niego niewyobrażalny uraz, który pogłębił się przez świadomość, że nikt inny, a właśnie on uratował mnie przed śmiercią, właściwie będąc nią samą w sobie. Nikczemny shinigami jakby nie słyszał tego, co wysyczałem w boleściach i z trudem, gdyż zwyczajnie ustawił mnie do pionu ze spokojnym, a nawet zadowolonym wyrazem twarzy, pomimo że się opierałem.
- Dlaczego to zrobiłeś...? - zapytałem, łamiącym się głosem, obwiniając go o moje życie. Kosztem Sebastiana powołał moją osobę do życia po raz drugi, a następnie uratował od zguby, która bez jego cholernej ingerencji, na pewno zakończyłaby się zadowalającym mnie powodzeniem. - Dlaczego tak bardzo nie chcesz, bym umarł...? - dopytałem, gdy sekundy ciągnęły się w minuty, a ja dalej nie otrzymywałem odpowiedzi. Gdyby nie to, że białowłosy utrzymywał mnie w pionie, na drżących nogach na pewno sam bym nie ustał. Chcąc śmierci, nie mogłem jej dostać. Mimo to, wciąż była ona obok. Sama mnie odrzucała, jednocześnie pragnąc. - Bezsens! To jest bezsens! - wybuchnąłem gniewnie, odpychając go od siebie.
CZYTASZ
Broken Glass || Kuroshitsuji
FanfictionPo zakończeniu kontraktu Sebastian zrozumiał, co stracił. Przez dręczące uczucie braku czegoś, nie może się rozstać ze swoim paniczem pod względem emocjonalnym, ale i fizycznym. Za wszelką cenę chce wrócić do tego, co wydarł sobie własnymi rękami. N...