VI: Żółta róża

3.6K 401 29
                                    

Najwyraźniej długi odpoczynek nie był mi pisany, gdyż biorąc pod uwagę strefę czasową w świecie normalnego człowieka, zamknąłem oczy na jakieś pół godziny. Słyszałem pukanie. Po kilku minutach - walenie. Będąc jeszcze w półśnie, podniosłem się z posłania, poprawiając kwiecisty koc na moim porcelanowym ideale. Zszedłem na dół, zastanawiając się, kto śmiałby przeszkadzać mi we własnym domu. Jeżeli byłby to jakiś inny demon, pewnie nie umknąłbym dręczącym przesłuchaniom. Mimo wszystko, odrobinę zaspany otworzyłem drzwi. Zobaczyłem za nimi białowłosego grabarza. Dezerter nawet się nie przywitał. Wszedł do środka, wyciągając jakąś małą, czarną wsuwkę i za jej pomocą, ujarzmił zbyt długą grzywkę, odsłaniając zielone oczy, świecące w ciemności tak, jak dwa, tańcujące ze sobą, świetliki.
- Zaprowadź mnie do hrabiego - odezwał się, prezentując mi swoją kosę śmierci, którą już wcześniej miałem przyjemność poznać.  

Bliżej.

Odnosiłem dziwne wrażenie, że miniaturowy szkielet znów pragnął skosztować mojego wnętrza, dlatego też utrzymywałem pomiędzy nami pewien dystans. Zaproponowałem, aby białowłosy został na korytarzu. W końcu hrabia znajdował się w moim łóżku, co dałoby na pewno dwuznaczny odzew. Ten jednak, bawiąc się swoją kosą i wywijając nią na wszystkie strony, kategorycznie zabronił mi zostawiania go, powołując się na moją pozycję gospodarza. Wiedziałem, że powinienem był zachować nie tylko ostrożność, ale i pokorę w kontaktach z nim, dlatego też stwierdziłem, że jakoś wymigam się od niewygodnych pytań i zaprowadziłem go do mojej sypialni. Nie mogłem znieść kolejnych minut bez mojego kontrahenta. Nie chciałem wszystkiego dodatkowo przedłużać. Popchnąłem czarne, mahoniowe drzwi, ukazując grabarzowi moje wszystkie słabe punkty, zbiegające się w jedną, niewielką osobę, opartą głową o wygodną poduszkę, wypełnioną gęsim pierzem.
- Wiesz co robić, prawda? - zapytałem niepewnie, przybliżając się do łóżka. Wystarczająco upokorzyłem się tym, że zaprowadziłem Undertakera do swojej sypialni. Nie chciałem dodatkowo odkrywać panicza, aby pokazać mu, że ewidentnie ubrałem go w swoją koszulę. - Masz w tym doświadczenie?
- Naturalnie, że nie - odparł rozbawiony, zdzierając z nieżywego panicza koc oraz kołdrę. Natychmiast wybuchnął śmiechem, przez co chciałem się wręcz skulić i uciec do najgłębszych, piekielnych otchłani. - Żaden demon nie był na tyle bezmyślny, żeby dać sobie odebrać duszę, swój posiłek, po dobroci.
Jego słowa zmieszały mnie do reszty. Najgorsze było w tym to, iż mówił prawdę. Stanowiłem pewien ewenement, który nie mógł żyć bez denerwującego, ludzkiego dzieciaka i tęsknił za nim bez opamiętania. Moja duma płakała krwistymi łzami głębokiego upokorzenia. Upadłem gorzej, niż wszyscy, a jednak wciąż byłem gotowy na kolejne upadki, z rezygnacją nie podnosząc się nawet z ziemi. Tylko po to, aby jeszcze raz zobaczyć błękit jego oczu, w których mogłem utopić się jak w głębokich, kryształowych jeziorach i zginąć z wymalowanym zadowoleniem na ustach. Szalałem wewnętrznie z irracjonalnej tęsknoty.

Z zamyślenia wyrwała mnie roześmiana komenda Undertakera. Kazał mi znieść panicza do piwnicy, chociaż w przypadku mojego zamczyska, były to bardziej lochy. Posłusznie wziąłem go na ręce, czując jego prawie znikomy, uroczy ciężar, który tak lubiłem. Poszedłem przodem, przybierając zimny i obojętny wyraz twarzy. Nie czułem się komfortowo. Za każdym minionym metrem długich, ponurych korytarzy narastał we mnie strach o swoje cinematic record, którego bóg śmierci po prostu nie mógł na nowo zobaczyć. W pewnym momencie odsunąłem się na bok, aby to białowłosy otworzył zardzewiałą bramę, prowadzącą do lochów. Gość niedelikatnie szarpnął za zamek, a żelastwo wydało z siebie nieznośny zgrzyt. Wszystkie cele w piekielnym, prywatnym więzieniu zamczyska były puste. W pewnym momencie Undertaker wyminął mnie i poszedł pierwszy. Sprawiał wrażenie, że wiedział, gdzie iść. Z wyciągniętą ręką, zahaczał o każdy pręt, dając metalowy pogłos długimi, czarnymi paznokciami. W końcu trafiliśmy do wielkiej sali, na której środku stał duży, kamienny stół. Podobny do tego, na jakim znalazłem Ciela. Było to swoiste pomieszczenie między światami, służące jako pokój do podpisywania wyroków śmierci na kontrahentów w zamian za spełnienie ich pragnień. Bliżej znane pakty. Na ścianach znajdowało się pełno pentagramów, których nie udałoby się dostrzec, gdyby nie jedna świeczka, którą Undertaker zabrał z mojej sypialni. Na podłodze były jeszcze niesprzątnięte, białe pióra. Należały do Ciela.

Każdy człowiek ma w sobie coś z anioła. Podczas zawierania kontraktów, upadają. W innym sensie niż demony, jednak uwadze nie może umknąć fakt, iż oboje zrzucają z siebie białe pióra. Ja przywdziałem czarne już dawno, jakieś dwa tysiące lat temu, skazując moją osobę na potępienie. Chłopcu skrzydła zostały ucięte. To wydarzenie zapamiętałem tak dobrze, że wydawało mi się, jakbym zawierał z nim kontrakt w dniu poprzednim. Upodlony do granic możliwości, bezczelnie kuszący dumą, odwagą oraz pyszną duszą, którą przyszło mi oddać.  

Nie żałowałem. 

Undertaker krążył dookoła nas, zapalając wszystkie, pojedyncze, wysokie świeczniki, odpalając knoty o świeczkę, którą miał przy sobie wcześniej. Jednocześnie odganiał stosy piór nogami, aby odsłonić największy pentagram w pomieszczeniu, znajdujący się na podłodze. Po kamiennej posadzce nosił się dźwięk jego wysokich obcasów.
- Połóż go - odezwał się za mną, kiedy stałem na samym środku faustowskiej gwiazdy.
Prędko wykonałem rozkaz, a przykrywając panicza czerwoną, satynową płachtą, zwieńczyłem gest, o który mnie ''prosił''. Chwilę później znów usłyszałem go za sobą. Tym razem miałem klęknąć przed moim byłym kontrahentem. Zrobiłem to z wielką przyjemnością, pozwalając uczuciom znów odżyć. Poczułem się tak, jak dawniej. Jak piekielnie dobry kamerdyner. Czułem przynależność, której potrzebowałem. Narastająca ciekawość i nadzieja potęgowała we mnie wrażenie, że mój pan odżywa z każdym gestem mojego oddania. Wypaczone postrzeganie świata tłumaczyło mi komendy Undertakera głosem panicza.
- Yes, my Lord - powiedziałem cicho, spuszczając głowę w żałobie, tak jak zrobiłem to przed odebraniem mu duszy. Wszystko zazębiało się w podobieństwach, aby dać początek kolejnego końca. Nowego, możliwie szczęśliwego zakończenia dla dwóch grzeszników, w którym wreszcie zaznałbym spokoju u jego boku. Na wieczność.
- Niżej - szepnął kąśliwie białowłosy i wyszczerzając się w złowieszczym uśmiechu, sprezentował mi niedelikatnego kopniaka w plecy. Z racji tego, że nie byłem na niego przygotowany, zachwiałem się i złapałem się kamiennego stołu, aby wciąż pozostać na klęczkach. - O to mi chodziło - dodał z dzikim zadowoleniem, a chwilę potem usłyszałem za sobą głuchy świst. Następnie przeszył mnie rozdzierający ból.

Broken Glass || KuroshitsujiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz