XXX

213 23 2
                                    

*POV Mike*
Po zebraniu wszyscy rozeszli się w swoją stronę. Zobaczyłem jak Chloe poszła ze spuszczoną głową w stronę laboratorium. Pewnie do Adama.

Współczułem jej. I to bardzo. Dowiedziałem się, że był jej przyjacielem od dzieciństwa. Czyli w sumie jak brat. A może nawet łączyło ich coś więcej.

Gdyby coś podobnego spotkało Cole'a, Darcy albo Maddy, załamałbym się.

Dlatego podziwiałem dziewczynę za to, że starała się zachować stoicki spokój.

Swoją drogą miałem już trochę dość nieustannego przebywania w bazie. Dlatego poprosiłem Jazza, żeby zabrał nas do jakiegoś ciekawego miejsca na świeżym powietrzu. Kiedy zaproponowałem to rodzeństwu, bardzo się ucieszyli. Pewnie też mieli dość siedzenia w budynku.

Autobot zabrał nas do pobliskiego lasu, gdzie mogliśmy odpocząć, a Jazz mógł przybrać swoją prawdziwą formę.

Kochałem ten las. Często przyjeżdżaliśmy tu z rodzicami na piknik i kąpaliśmy się w pobliskiej rzecze.

Zacisnąłem usta. Naprawdę mi ich brakowało.

Poszliśmy na spacer razem z Jazzem, a kiedy znaleźliśmy się nad rzeką, Autobot powiedział:

- Piękna jest ta wasza planeta. Szkoda, że nasza już tak nie wygląda.

- Jak tam jest? - spytała Maddy. - Na Cybertronie?

- Cóż... Może nie do końca identycznie jak na Ziemi, ale było dość podobnie jeśli chodzi o żyjące istoty. Nasza planeta tętniła kiedyś życiem. A teraz...

Nie dokończył, bo usłyszeliśmy dźwięk silnika samochodowego. Zdziwieni, odwróciliśmy się w stronę dźwięku i zobaczyliśmy czerwony samochód, który jechał w naszą stronę po leśnej dróżce.

- Co auto robi w środku lasu? - zdziwiła się Darcy.

- To nie jest zwykłe auto. - stwierdził Jazz. - To KnockOut. Uciekajcie i schowajcie się gdzieś. I nie wychodźcie dopóki was nie zawołam. - przybrał pozycję bojową i czekał na Decepticona.

Posłuchaliśmy go i pognaliśmy brzegiem rzeki w stronę drzew, szukając schronienia. Maddy stała się niewidzialna, Darcy posiadała żywioł wody, więc skoczyła do płytkiej rzeki i schowała się na dnie, natomiast ja i Cole wspięliśmy się na pobliskie drzewo.

Stamtąd dobrze widziałem całą walkę. Można powiedzieć, że była wyrównana. Raz Jazz miał przewagę, raz KnockOut. Lecz w końcu ujrzałem kilka samochodów jadących w naszą stronę.

Kiedy zatrzymały się, wysiedli z nich uzbrojeni ludzie i rozproszyli się po całym terenie. Jeden z nich krzyknął:

- Brać ich żywych! I pamiętajcie, że mają te cholerne moce!

Niech to! Mamy przechlapane.

*POV Chloe*
Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam drzwi do izolatki, gdzie leżał Adam.

Podeszłam do jego łóżka i usiadłam na brzegu. Chłopak spał. Zapewne wskutek leków, jakie dostał.

Westchnęłam. Czasami po prostu chciałam, żeby wszystko było tak jak dawniej. Ja, Adam, Charlie - znów razem. Zero wojny, zero zmartwień.

Oczywiście to nie oznaczało, że nie chciałam przyjaźnić się z Autobotami. Cieszyłam się z tego powodu, bo byłam jednym z nielicznych cywilów, którzy wiedzieli o ich istnieniu.

Mimo to, tęskniłam za dawnym życiem. Za Adamem, Charlie...
Och, Charlie, gdybyś mogła być tutaj ze mną! - pomyślałam, czując łzy w oczach.

Nie! Koniec płaczu. Musiałam sobie udowodnić, że jestem twarda.

Zacisnęłam oczy i wzięłam głęboki oddech.

Często przychodziłam na jej grób, ale za każdym razem opuszczałam cmentarz zapłakana i załamana. Nie zasłużyła na taką śmierć.

I najbardziej żałowałam tego, że nie zdołałam jej uratować. Wciąż miałam przed oczami jej zakrwawione ciało, oczy patrzące bezmyślnie w pustkę.

Była taką wesołą i radosną dziewczyną. Dlaczego ją to spotkało?

Spojrzałam po raz ostatni na Adama i wyszłam z izolatki. Im dalej szłam, tym bardziej łzy leciały po moich policzkach. Pobiegłam na korytarz i usiadłam na podłodze.

Nie potrafiłam umiejętnie skrywać w sobie emocji. Obiecałam sobie, że nie będę płakać, ale to nie było takie proste.

Usłyszałam ciężkie kroki i poczułam jak ktoś bierze mnie do ręki, a następnie przytula do swojej metalowej piersi.

Chciałam zobaczyć kto to, ale nic nie widziałam przez zapuchnięte oczy.

- Nie płacz, Chloe. Wszystko się ułoży. - usłyszałam znajomy głos. Bumblebee. On też dużo przeszedł przez ostatnie kilka dni.

Dlaczego musieliśmy się tylko martwić i przejmować? Wiecznie jakieś nieszczęścia, ktoś cały czas ginął. Miałam już tego dość.

Kiedy w końcu się uspokoiłam, zauważyłam, że upaćkałam smarkami pierś i rękę Autobota. Zażenowana, powiedziałam przez zatkany nos:

- Przepraszam, że cię obsmarkałam.

Bumblebee uśmiechnął się i spojrzał na siebie.

- Nawet się nie zorientowałem, że to zrobiłaś, dopóki nie uświadomiłaś mi tego.

Uśmiechnęłam się lekko. W końcu zaproponowałam:

- Może się gdzieś przejedziemy? Tak, żeby się rozerwać?

- Z przyjemnością. - odparł Bee.


Obcy są wśród nas: PrzymierzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz