XXXVII

156 18 7
                                    

*POV Cole*

Strażnicy wyprowadzili nas z pomieszczenia. Zmuszali do biegu, ale my nie mieliśmy siły. Jeśli chodziło o mnie, byłem tak głodny, że zjadłbym konia z kopytami... Kopytka... Takie z masłem i bułką tartą...

Głośno zaburczało mi w brzuchu, a bieg spotęgował uczucie głodu.

Skarciłem się za to, że myślę o jedzeniu, a nie o ucieczce. Mieliśmy ostatnią szansę na wydostanie się z tego przeklętego miejsca.

Jeśli strażnicy nas ukryją, Autoboty nas nie znajdą, a Emma wygra.

Dlatego, mimo zmęczenia i głodu, postanowiłem walczyć. Musiało mi się udać.

Zobaczyłem, że trzymający mnie mężczyzna miał broń przyczepioną do pasa. Wiedziałem, jakie było ryzyko, bo nie posiadaliśmy mocy, ale z drugiej strony strażnicy nie mogli nas zabić, ponieważ byliśmy potrzebni Azjatce.

Zacząłem się szarpać, zmuszając mężczyznę do zatrzymania się. Szybko chwyciłem broń i wyjąłem ją. Sukces!

Teraz trzeba ją było odbezpieczyć. Musiałem działać szybko, bo nie miałem dużo czasu.

Po odbezpieczeniu pistoletu, strzeliłem facetowi w pierś. Wszystko trwało kilka sekund.

Od razu pojawiły się wyrzuty sumienia. Zabiłem czlowieka, ale gdyby nie rozkaz Emmy, on nie zawahałby się zrobić ze mną to samo.

Zdezorientowani strażnicy zatrzymali się i wyjęli broń. Ale Maddy, Darcy i Mike zrozumieli, że też muszą szybko działać. Zacząłem strzelać w stronę strażników, a moje rodzeństwo uwolniło się z żelaznych uścisków mężczyzn.

Na każdego z nas przypadał jeden strażnik, więc byłem pewny, że nam się uda. Ale jeden z nich zdążył zwiać, mimo że do niego strzelałem.

Strzał! Znów chybiłem. Mężczyzna pewnie chciał włączyć alarm i wezwać posiłki. Strzeliłem do niego ostatni raz, ale w ostatniej chwili skręcił w prawo, kierując się do innego korytarza. Cholera!

Musieliśmy uciekać. Jednak usłyszeliśmy strzał i strażnik za ścianą padł na ziemię.

Kto to mógł być?

Odpowiedź przyszła sama. Zza ściany wyłoniła się Chloe z bronią w ręku.

*POV Ratchet*

- Ratchet, atakują nas. Odezwę się, kiedy znajdziemy rodzeństwo i Jazza. - usłyszałem Optimusa.

- Przyjąłem. Powodzenia. - odpowiedziałem.

Łączność została zerwana.

Westchnąłem ciężko. Chciałbym im jakoś pomóc w walce, ale byłem już za stary na takie potyczki. Poza tym, ktoś musi ich monitorować.

Pamiętałem czasy, kiedy walczyłem na Cybertronie. Byłem młody, pełen energii i siły. A teraz pozostało mi siedzieć w bazie i nigdzie się nie ruszać.

Poszedłem do izolatki, by sprawdzić co z Adamem. Zmartwiło mnie to, że chłopak tak się zachowywał. I najgorsze, że nie wiedziałem jak mu pomóc.

Adam spał. Był pod kroplówką, a przeróżne maszyny sprawdzały jego funkcje życiowe. Wprawdzie doktor Jenkins zajmowała się Adamem, bo ja miałem zbyt duże ręce, by cokolwiek zrobić, ale pomagałem jak mogłem. Zresztą miałem większą wiedzę o Energonie niż Amy.

Nagle respirator przyspieszył. Serce chłopaka zaczęło bardzo szybko bić, a on sam dostał konwulsji.

Wpadłem w panikę. Do tej pory Adam spał, a ja nie przewidywałem żadnego ataku. Myślałem, że będzie cały czas stabilny. Ale musiałem go jakoś ratować.

Podbiegłem do komputera, by sprawdzić jego pozostałe funkcje. Wszystko nie tak! Tętno, rytm serca...

Zobaczyłem, że poziom Energonu w krwi chłopaka jest niższy niż zwykle.
Dobrze, że doktor Jenkins pobrała wcześniej od niego krew.

Dobra... Myśl Ratchet!
Skoro Energonu było mniej, to powinienem go uzupełnić. Ale czy to nie zrobi mu krzywdy?

Nie miałem czasu wymyślać wszystkie za i przeciw, bo z Adamem było coraz gorzej.

Najgorsze było to, że pierwszy raz spotykałem się z taką sytuacją.

Błyskawicznie podłączyłem do kroplówki urządzenie, które transportowało Energon. Następnie włączyłem maszynę, a zielona ciecz popłynęła do żył Adama. Oby się tylko udało...

Chłopak przestał się rzucać, a jego rytm serca znów był w normie. Odetchnąłem z ulgą.

Nagle Adam zrobił coś, czego zupełnie się nie spodziewałem. Otworzył powoli oczy, a potem rozwarł je szerzej i usiadł gwałtownie. Zaczął dyszeć.

Pobiegłem do niego i ukląkłem na jedno kolano, a on spojrzał na mnie przerażony i wyjąkał:

-  Mama... T-tata...

- Co? - spytałem - Co z nimi?

Zobaczyłem zaszklone oczy u chłopaka. Rozejrzał się po pomieszczeniu i znów na mnie spojrzał.

- Nie... nie żyją.

Hej :)
Znalazłam trochę czasu, by udostępnić Wam rozdział.

A teraz informacja: kolejny rozdział pojawi się za około trzy tygodnie. Wyjeżdżam na obóz, a tam nie ma prawie w ogóle zasięgu, nie mówiąc już o internecie xD

Pomyślałam sobie, że w tej książce będzie taka sama ilość rozdziałów, co w poprzedniej części. Nie wiem, czy mi się uda, ale postaram się.

Trzymajcie się! :*

Obcy są wśród nas: PrzymierzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz