Rozdział 36

415 52 13
                                    

Tak słowem wstępu... Mogą być literówki, bo znowu nie sprawdzałam... a nie chcę mojej bety wakacji pozbawiać ^^ W każdym razie poprawię to na pewno kiedyś, więc spokojnie :D Możecie mi wskazywać literówki lub ewentualne błędy, żeby było mi łatwiej je namierzyć ^^

To tyle z ogłoszeń parafialnych :p reszta na dole :D

Miłego czytania ^^

***  

- Gdzie jest ta głupia kobieta? – myślała, rozglądając się po zielonym terenie.

Wyraźnie słyszała, że tu szli... Chyba nie będą się bawić w chowanego, czyż nie? A jeśli tak, to osobiście ich potem zabije za nieśmieszne żarty.

Westchnęła, po czym wyciągnęła komórkę z torebki i wykręciła numer do Hyejin. Po raz któryś z kolei. Tupała nogą, gdy oczekiwała na odebranie połączenia i krew ją zalewała z każdym sygnałem, po którym dalej nie dawała znaku życia.

- Alleluja! – krzyknęła, kiedy usłyszała odgłos odbieranego połączenia – Gdzie ty do cholery jesteś?

- Jooyeon?

Zaskoczyło ją to, gdy usłyszała w telefonie Jongdae a nie swoją przełożoną, chociaż z drugiej strony mogła się tego spodziewać. W końcu wyszedł za nią z restauracji, więc nie powinno jej dziwić, że to on odebrał telefon. Ale to by znaczyło...

- Hyejin straciła przytomność... weź ją kopnij następnym razem gdy spotkacie się w pracy, bo za dużo siedzi w tych głupich papierach. Jedziemy właśnie taksówką, więc nie martw się o nią. Odprowadzę ją do domu.

- Zaraz – przerwała – To nie wy jesteście w ogrodzie?

Odpowiedziała jej chwilowa cisza, jednak za chwilę usłyszała przyciszony i poważny głos przyjaciela.

- Jooyeon... wracaj na salę.

- Ale...

- Natychmiast. Nikt z gości nie wychodził przed nami z restauracji!

Zamarła. Ale to nie ostrzeżenie mężczyzny było tego powodem. Opuściła telefon na ziemię i ze strachem wpatrywała się ciemną postać, stojącą zaraz przed nią. Czerwona maska wręcz błyszczała i odznaczała się wielkim kontrastem w stosunku do czarnego materiału, w który ten człowiek był odziany.

- Proszę... – wyszeptała, patrząc na niego.

Jaszczurka... to jedyne co zdążyła zauważyć na jego ramieniu, zanim wyciągnął z kabury pistolet i wycelował prosto w jej głowę.

Cholera jasna!

Dźwięk wystrzału był od dzisiaj jej najgorszym koszmarem, jednak nie mogła wyjść z podziwu dla siebie samej, że zareagowała tak szybko i pobiegła za najbliższe drzewo, chowając się ja jego konarem. W tamtej chwili dziękowała w duchu Luhanowi, że zainwestował w mały las, bo inaczej leżałaby martwa.

Zaklęła, gdy poczuła pieczenie w okolicach swojego prawego uda. Zerknęła na nie i zobaczyła stróżkę krwi, która ciekła po jej nodze. Na całe szczęście kula nie weszła głęboko... przynajmniej miała taką nadzieję.

Ale i tak bolało jak diabli.

Gdy usłyszała obok siebie kroki, serce jej przyspieszyło i automatycznie zaczęła poruszać się w głąb parku, zostawiając za sobą swoje szpilki. W nich nie miała szans na dalszą ucieczkę... Z wielką gulą w gardle przeszła obok dużej sosny i podreptała za konar grubego dębu, po czym usłyszała kolejne dwa strzały, które z łoskotem odbiły się od drzewa.

My Personal Defender || EXOOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz