- Może mnie pan tu wysadzić. Dalej poradzę sobie sama. - wymamrotałam, próbując odpiąć pasy.
- Jesteś pewna? - spytał, czujnie wpartując się w przednią szybę.
- Jestem pełnoletnia. Dam sobie radę. - mruknęłam, patrząc na niego spod byka, choć nie byłam do końca przekonana, czy to zauważył.
Mężczyzna uśmiechnął się tylko i pokręcił głową, a następnie wysiadł z auta, aby wyjąć mój popsuty rower.
- Em... W takim razie dziękuję za podwózkę. - powiedziałam zmieszana, z zainteresowaniem przyglądając się czarnemu siedzonku od rowera.
- Nie ma sprawy. - rzekł, zatrzaskując klapę od bagażnika.
- Do widzenia. - mruknęłam tylko i ruszyłam przed siebie, aby jak najszybciej oddalić się od mężczyzny.
- Do widzenia. - usłyszałam jeszcze, a następnie zielonooki wsiadł do auta i odjechał.
~ Co to miało być?! ~ krzyczała moja podświadomość. ~ On zachowywał się... Normalnie?! ~ wrzeszczała, przez co aż rozbolała mnie głowa.
Owszem, Styles mówił, abyśmy zapomnieli o tej przykrej sytuacji, która wydarzyła się między nami w czasie, kiedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że sprawa będzie tak poważna. Ale mówiąc "zapomnij" nie sądziłam że ma na myśli to, że będziemy udawać, jakby nic się nigdy nie stało. Stało się i to dużo, a on nie powinien ot tak sobie odwozić mnie do domu. Stop. To ja nie powinnam się na to zgadzać.
Załamana swoim postępowaniem z niewyraźną miną i w ślimaczym tempie podążałam w kierunku domu, pchając przed siebie zflaczały rower. Nowy Jork to według świata "miasto sukcesu", a według mnie jest to po prostu miasto porażki. Największej porażki w całym moim życiu.
Mieszkając w Miami moim największym problemem była poplamiona na przerwie bluzka. To były czasy... Co więcej - znajomi, którzy niegdyś obiecywali mi wieczny kontakt powoli zaczęli się wykruszać, o co podejrzewałam ich prędzej czy później. Bardzo miło.
Odprowadziłam swój nieużyteczny sprzęt do garażu i obiecałam sobie zająć się tym później. Przez to wszystko głowa bolała mnie do takiego stopnia, że myślałam, że po prostu się przewrócę od dodatkowych zawrotów w niej.
- Jestem! - krzyknęłam wchodząc do domu, a do moich nozdrzy dostał się zapach zapewne przepysznego, domowego obiadu. Udałam się jeszcze do łazienki, aby umyć ręce, a następnie skierowałam się wprost do kuchni, ponieważ mój brzuch nie mógł przegapić okazji na skosztowanie tak wybitnych pyszności.
Obiad przygotowany przez mamę jak zwykle nie zawiódł. Przestałam się obżerać dopiero wtedy, gdy poczułam, że jeszcze moment i cały posiłek zostanie zwrócony. Grunt to wiedzieć, kiedy skończyć.
***
Następnego dnia obudziłam się z cudowną myślą o sobotnim poranku, a może raczej prawie południu.
- Sophie! Zbieraj się, zaraz jedziecie z ojcem po rower! - usłyszałam krzyk mamy, jednak tuż po przebudzeniu nie do końca pojmuję niektóre rzeczy.
- Jaki rower? - mruknęłam, co zostało stłumione przez puchową poduszkę w której się zatopiłam.
~ Zaraz, zaraz... rower? ~ przeszło mi przez myśl i właśnie wtedy dotarł do mnie sens słów mej rodzicielki.
Czy to nie czasem lekka przesada? Halo, w tamtym została przebita tylko opona. Nic więcej. Wystarczy ją wymienić i tyle.
Zamulona uniosłam głowę, która została przysłonięta plątaniną ciemnych włosów, które znalazły się nawet w moich ustach. Po kilku sekundach sterczenia w tak bezsensownej pozycji i czekania na ogarnięcie przez mój mózg rzeczywistości, postanowiłam wstać i zejść do rodziców, aby dowiedzieć się co takiego znów wymyślili.
Ubrałam moje super słodkie paputki - króliczki i ruszyłam w stronę schodów, przeciągle ziewając.
- Jeszcze w piżamie? Sophie, tata wyjeżdża za piętnaście minut, nie będzie na ciebie czekał w nieskończoność. - skomentowała mama, na którą natknęłam się tuż przy ostatnim schodku.
- Ale zaraz... Dlaczego nie może po prostu zmienić opony przy tym starym rowerze? Coś z nim nie tak? - spytałam, unosząc brew ku górze.
- Mnie się pytaj. Mówił coś o jakimś łańcuchu z ery dinozaurów i o tym, że bardziej opłaca się kupić nowy, niż nadal jeździć tym starym gratem. - zacytowała, wzruszając ramionami.
- Aha. - mruknęłam niewyraźnie, nadal niezbyt pojmując co takiego było nie tak z tym niebieskim rowerem. - W takim razie pójdę się ogarnąć. - dodałam i zaczęłam ponowną wspinaczkę w górę.
Założyłam pierwsze lepsze ciuchy, jakie znalazłam w szafie, bo przecież wybór rowera to nie jakiś pokaz mody. Związałam włosy w kucyk, ponieważ nie chciało mi się ich nawet układać. Ludzie, sobota to sobota. Zrezygnowałam również z makijażu stwierdzając, że tak czy tak nikt mnie nie zna, więc nikt znajomy nie będzie mógł się nawet przestraszyć.
Kilka minut później gotowa czekałam w korytarzu, skubiąc kanapkę z szynką. Mój dzisiejszy apetyt totalnie wymiękał w porównaniu z tym z poprzedniego dnia. Miałam wrażenie, że kanapka powiększa się w moich ustach, a każdy kawałek wpadający do żołądka potęguje wstrząsy w nim. To nie było przyjemne uczucie, a przecież nie chciałam zwymiotować w aucie, a tym bardziej na Bogu ducha winnemu sprzedawcę rowerów.
Po kilku minutach w progu pojawił się tata, który oznajmił swoją gotowość do wyjazdu. Poszliśmy więc do garażu, aby zapakować się do naszego białego BMW.
- A tak właściwie po co mi nowy rower, skoro tamten jest jeszcze całkiem w porządku? - zaczęłam, nie mogąc pogodzić się z myślą, że moja damka zostanie porzucona na złomowisku albo skończy w jakimś skupie.
- Sophie, ten rower pamięta czasy epoki lodowcowej. - stwierdził tata, odpalając samochód. Też mi coś. Ten "epokowy" rower był naprawdę w bardzo dobrym stanie. - Poza tym spędzisz miło czas ze swoim ukochanym tatulkiem. - dodał uśmiechając się jak do niemowlaka i klepiąc mnie po kolanie prawą dłonią.
Widząc jego minę nie mogłam powstrzymać się od chichotu. Co prawda, to prawda. Tata często wyjeżdża służbowo i zwykle nie mamy czasu tylko we dwoje. Odkąd pamiętam byłam jego "córeczką tatusia", dla której zrobił by wszystko. Przynajmniej tak mnie zapewniał...
- Skoczę jeszcze tylko do sklepu, po kartę do telefonu. - powiedział po kilku minutach, kiedy już skręciliśmy w zaułek, w którym znajdował się jakiś sklep spożywczy.
Nie mając co ze sobą zrobić wyjęłam telefon, aby przejrzeć portale społecznościowe. Gdy usłyszałam głośny warkot silnika, z ciekawości zerknęłam, kto taki zawitał w te strony, mimo że w mieście znam zaledwie kilka osób.
Moje gałki oczme omal nie wypadły kiedy okazało się, że warkot należy do czarnego Audi, którego właściciel jeszcze wczoraj podwoził mnie do domu. Postanowiłam zadziałać w trybie natychmiastowym. Kiedy tylko brunet o nazwisku Styles opuścił swój pojazd zsunęłam się tak, że moja głowa znajdowała się kilka grubych centymetrów poniżej linii szyby. Odprowadziłam go wzrokiem, a on na moje szczęście w ogóle nie zainteresował się autem stojącym obok. Odetchnęłam z głęboką ulgą, jednak po chwili usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi, przez co omal nie dostałam ataku serca.
- Co ty wyprawiasz? Ludzi się boisz? - spytał tata, który okazał się sprawcą całego zamieszania.
- Nie, tylko... Telefon mi upadł. - mruknęłam ze słabym uśmiechem, wymachując urządzeniem i podnosząc się gwałtownie do normalnej pozycji.
Mężczyzna zapiął pasy, a następnie przekręcił klucz w stacyjce.
- To co? Ruszamy. - powiedział z uśmiechem, a następnie odpalił wóz i pojechaliśmy w stronę centrum.
~ Oj tak. Wszechświat zdecydowanie nie stoi po mojej stronie. ~
👓👓👓👓👓
I piąteczek 😍
Jeśli rozdział się spodobał, możesz pozostawić po sobie ⭐ :D
CZYTASZ
Teacher 👓 ||Harry Styles||
FanfictionSophie ma osiemnaście lat i wszystko, czego tak naprawdę dusza może zapragnąć. Kochającą rodzinę, zaufanych przyjaciół oraz piękny dom w samym sercu Miami. Pewnego dnia jednak zmuszona jest opuścić miasto, a co za tym idzie wszystko, co jest z nim...