Rozdział 38.

155 13 5
                                    

[PERSPEKTYWA JEFF'A]

Budząc się poczułem ciepło bijące od drugiego ciała. Otworzyłem oczy i zobaczyłem jeszcze śpiącą Vivien. Mimowolnie uśmiechnąłem się i przejechałem ręką po jej włosach. Miałem zamiar wstać i się ubrać ale gdy tylko usiadłem dopadł mnie ból głowy, zrobiło mi się nie dobrze i wydawało mi się jakbym słyszał jak trawa rośnie. Położyłem się ponownie na łóżku.

-Jeff? Wszystko dobrze?- zapytała jeszcze zaspana Vivien.

-Mów ciszej...- powiedziałem.

-Za dużo się wczoraj wypiło, co? Heh.

-Ciszej...- powtórzyłem- A ty się ciesz że nie wiesz co to kac...!

-Może woda pomoże? Albo po prostu idź pod zimny prysznic.- spojrzała na mnie.

-Skąd się na tym znasz?- zapytałem zdziwiony.

-Po śmierci mojej siostry matka zaczęła pić a na drugi dzień praktycznie umierała na drugi dzień. Dlatego tata był praktycznie cały czas w domu by się nią opiekować...

-Współczuję...- podrapałem się po karku.

-Byłam do tego przyzwyczajona.- uśmiechnęła się nerwowo- No dobra, to idź pod prysznic a ja zrobię ci coś do jedzenia i przyniosę picie. Nie wiem czy wiesz ale jestem mistrzynią parzenia wody na herbatę.

-Wiedzę że mam konkurencję.- zaśmiałem się.

Wziąłem zimny prysznic i trochę pomogło trochę. Założyłem na siebie ubrania i zwinąłem włosy w ręcznik po czym zszedłem na dół gdzie siedzieli Candy i Vivien.

-Masz.- podała mu szklankę- Do dna. Już. Nie mam wysłuchiwać was obojga.

Posłuchałem jej i wypiłem zawartość szklanki.

-Prysznic podziałał?

-Trochę podziałał...- uznałem.

[KILKA DNI PÓŹNIEJ]

-Chyba pora się pożegnać...- pomyślałem patrząc na Vivien siedzącą po drugiej stronie kanapy.

-Vivien, chodź. Idziemy na spacer.- powiedziałem stanowczo.

-Co? Na zewnątrz strasznie wieje.

-No nie daj się prosić. Dobrze wiesz że nie lubię siedzieć w jednym miejscu, a ten dom mi już zbrzydł! Bez urazy, Candy...

-Ok, ale jeśli się znowu przeziębię to będzie twoja wina...- powiedziała obojętnie.

-Jak coś nie czekaj, Candy.- uśmiechnąłem się nerwowo i wyszliśmy.

Nie to że nie polubiłem Vivien. Polubiłem ją i to bardzo, ale... Jej rodzina pewnie za nią tęskni. A raczej wątpię że Slendy ucieszy się z widoku osoby którą miałem za zadanie zabić. Dlatego postanowiłem odprowadzić ją z powrotem do jej rodziny. Oczywiście miałem świadomość że ciągle może istnieć niebezpieczeństwo więc obiecałem sobie że co jakiś czas będę sprawdzał okolice jej domu i przysłuchiwał się rozmowom innych w rezydencji.

Czemu uznałem że najlepiej będzie jej w domu? Ona potrzebuje wsparcia rodziny, kogoś jej bliskiego, a ze względu na jej stan wolałem nie ryzykować. Wiedziałem że gdyby została jeszcze parę dni z nami w mieszkaniu Jason'a pewnie stałaby się jeszcze bardziej smętna niż jest teraz, a widzę że jest z nią źle.

-Daleko jeszcze? Jeff, nogi mnie już bolą. Chodzimy po tym lesie już dobre kilka godzin.- narzekała.

-Jeśli bolą cię nogi to zawsze mogę cię wziąć na barana, ale nie wrócimy. Muszę zaprowadzić cię w jedno miejsce.

-Spokojnie. Jeszcze dam radę iść.- westchnęła.

Szliśmy jeszcze dwie godziny podczas których Vivien naprawdę się zmęczyła i rzeczywiście musiałem ją nieść. W sumie to mi nie przeszkadzało. Była naprawdę lekka jak na 17-latkę. Nawet trochę przysypiała co wyglądało uroczo. Jednak w końcu musiał przyjść ten moment w którym dotarliśmy na obrzeża miasta w którym mieszkała.

-Vivien, jesteśmy.- powiedziałem stawiając dziewczynę na ziemi.

-I może mnie oświecisz, gdzie jesteśmy?- zapytała.

-Jesteśmy... W lesie w którym wpadłaś do tamtego jeziorka, pamiętasz?- powiedziałem- Tam- wskazałem palcem- Jest twój dom. Jesteśmy na skraju lasu. Twoja rodzina penie bardzo się o ciebie martwi...

-T...Ty mówisz tak serio...?- jąkała się.

-Tak. Jeśli chcesz to możesz skakać z radości że się ode mnie uwolniłaś. Nie będzie mi to przeszkadzało.- uznałem obojętnie-Nie zdziwiłbym się gdybyś mnie nienawidziła za to co robiłem ci w przeszłości...

-Żartujesz...? Jesteśmy przyjaciółmi, prawda...? Uratowałeś mnie kilka razy a ja mam cię nienawidzić?

Po tych słowach dostałem chwilowego laga mózgu, bo poczułem jak Vivien mnie przytuliła. Odwzajemniłem przytulasa a po chwili odeszła dwa kroki ode mnie.

-Ale... jeszcze kiedyś cię zobaczę...?- zapytała.

-Wątpię...- wyszeptałem- Kiedyś na pewno...- odpowiedziałem lekko zestresowany.

Wydawała się jakaś przygnębiona mimo to ciągle się uśmiechała.

-Idź. Pewnie się martwią...

[PERSPEKTYWA VIVIEN]

Po tych słowach odwróciłam się do niego tyłem by po chwili znowu się do niego odwrócić. Uśmiechał się, ale jakby... Jakby tego nie chciał, jakby ten uśmiech nie był szczery.

-Jeff...

-Tak?- zapytał.

-Spróbuj się ograniczyć z tym zabijaniem, proszę... Dla mnie.- poprosiłam jak najładniej tylko potrafiłam.

-Zgoda.- przytaknął a następnie każde z nasz rozeszło się w swoją stronę.

Przeszłam przez las i znalazłam się w mieście. Całe szczęście mój dom nie był daleko i z łatwością tam trafiłam. Zapukałam. Nikt nie otworzył. Nacisnęłam klamkę a drzwi były otwarte. Weszłam do środka gdzie usłyszałam płacz Marikii.

-Mamo... Tato...- powiedziałam stojąc w korytarzu.

Chyba od razu zerwali się z siedzeń i pobiegli w moją stronę. Marika i Will stali chwilę oszołomieni jakby po zobaczeniu ducha ale po chwili płacząc przytulili mnie.

-Córeczko, gdzieś ty była...?- powiedziała kobieta przez łzy.

-Przepraszam... Za wszystko...- powiedziałam cicho a po moich policzkach zaczęły spływać łzy.


Zacznijmy od nowa  |Silent Scream 2| ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz