[PERSPEKTYWA JEFF'A]
Budząc się poczułem ciepło bijące od drugiego ciała. Otworzyłem oczy i zobaczyłem jeszcze śpiącą Vivien. Mimowolnie uśmiechnąłem się i przejechałem ręką po jej włosach. Miałem zamiar wstać i się ubrać ale gdy tylko usiadłem dopadł mnie ból głowy, zrobiło mi się nie dobrze i wydawało mi się jakbym słyszał jak trawa rośnie. Położyłem się ponownie na łóżku.
-Jeff? Wszystko dobrze?- zapytała jeszcze zaspana Vivien.
-Mów ciszej...- powiedziałem.
-Za dużo się wczoraj wypiło, co? Heh.
-Ciszej...- powtórzyłem- A ty się ciesz że nie wiesz co to kac...!
-Może woda pomoże? Albo po prostu idź pod zimny prysznic.- spojrzała na mnie.
-Skąd się na tym znasz?- zapytałem zdziwiony.
-Po śmierci mojej siostry matka zaczęła pić a na drugi dzień praktycznie umierała na drugi dzień. Dlatego tata był praktycznie cały czas w domu by się nią opiekować...
-Współczuję...- podrapałem się po karku.
-Byłam do tego przyzwyczajona.- uśmiechnęła się nerwowo- No dobra, to idź pod prysznic a ja zrobię ci coś do jedzenia i przyniosę picie. Nie wiem czy wiesz ale jestem mistrzynią parzenia wody na herbatę.
-Wiedzę że mam konkurencję.- zaśmiałem się.
Wziąłem zimny prysznic i trochę pomogło trochę. Założyłem na siebie ubrania i zwinąłem włosy w ręcznik po czym zszedłem na dół gdzie siedzieli Candy i Vivien.
-Masz.- podała mu szklankę- Do dna. Już. Nie mam wysłuchiwać was obojga.
Posłuchałem jej i wypiłem zawartość szklanki.
-Prysznic podziałał?
-Trochę podziałał...- uznałem.
[KILKA DNI PÓŹNIEJ]
-Chyba pora się pożegnać...- pomyślałem patrząc na Vivien siedzącą po drugiej stronie kanapy.
-Vivien, chodź. Idziemy na spacer.- powiedziałem stanowczo.
-Co? Na zewnątrz strasznie wieje.
-No nie daj się prosić. Dobrze wiesz że nie lubię siedzieć w jednym miejscu, a ten dom mi już zbrzydł! Bez urazy, Candy...
-Ok, ale jeśli się znowu przeziębię to będzie twoja wina...- powiedziała obojętnie.
-Jak coś nie czekaj, Candy.- uśmiechnąłem się nerwowo i wyszliśmy.
Nie to że nie polubiłem Vivien. Polubiłem ją i to bardzo, ale... Jej rodzina pewnie za nią tęskni. A raczej wątpię że Slendy ucieszy się z widoku osoby którą miałem za zadanie zabić. Dlatego postanowiłem odprowadzić ją z powrotem do jej rodziny. Oczywiście miałem świadomość że ciągle może istnieć niebezpieczeństwo więc obiecałem sobie że co jakiś czas będę sprawdzał okolice jej domu i przysłuchiwał się rozmowom innych w rezydencji.
Czemu uznałem że najlepiej będzie jej w domu? Ona potrzebuje wsparcia rodziny, kogoś jej bliskiego, a ze względu na jej stan wolałem nie ryzykować. Wiedziałem że gdyby została jeszcze parę dni z nami w mieszkaniu Jason'a pewnie stałaby się jeszcze bardziej smętna niż jest teraz, a widzę że jest z nią źle.
-Daleko jeszcze? Jeff, nogi mnie już bolą. Chodzimy po tym lesie już dobre kilka godzin.- narzekała.
-Jeśli bolą cię nogi to zawsze mogę cię wziąć na barana, ale nie wrócimy. Muszę zaprowadzić cię w jedno miejsce.
-Spokojnie. Jeszcze dam radę iść.- westchnęła.
Szliśmy jeszcze dwie godziny podczas których Vivien naprawdę się zmęczyła i rzeczywiście musiałem ją nieść. W sumie to mi nie przeszkadzało. Była naprawdę lekka jak na 17-latkę. Nawet trochę przysypiała co wyglądało uroczo. Jednak w końcu musiał przyjść ten moment w którym dotarliśmy na obrzeża miasta w którym mieszkała.
-Vivien, jesteśmy.- powiedziałem stawiając dziewczynę na ziemi.
-I może mnie oświecisz, gdzie jesteśmy?- zapytała.
-Jesteśmy... W lesie w którym wpadłaś do tamtego jeziorka, pamiętasz?- powiedziałem- Tam- wskazałem palcem- Jest twój dom. Jesteśmy na skraju lasu. Twoja rodzina penie bardzo się o ciebie martwi...
-T...Ty mówisz tak serio...?- jąkała się.
-Tak. Jeśli chcesz to możesz skakać z radości że się ode mnie uwolniłaś. Nie będzie mi to przeszkadzało.- uznałem obojętnie-Nie zdziwiłbym się gdybyś mnie nienawidziła za to co robiłem ci w przeszłości...
-Żartujesz...? Jesteśmy przyjaciółmi, prawda...? Uratowałeś mnie kilka razy a ja mam cię nienawidzić?
Po tych słowach dostałem chwilowego laga mózgu, bo poczułem jak Vivien mnie przytuliła. Odwzajemniłem przytulasa a po chwili odeszła dwa kroki ode mnie.
-Ale... jeszcze kiedyś cię zobaczę...?- zapytała.
-Wątpię...- wyszeptałem- Kiedyś na pewno...- odpowiedziałem lekko zestresowany.
Wydawała się jakaś przygnębiona mimo to ciągle się uśmiechała.
-Idź. Pewnie się martwią...
[PERSPEKTYWA VIVIEN]
Po tych słowach odwróciłam się do niego tyłem by po chwili znowu się do niego odwrócić. Uśmiechał się, ale jakby... Jakby tego nie chciał, jakby ten uśmiech nie był szczery.
-Jeff...
-Tak?- zapytał.
-Spróbuj się ograniczyć z tym zabijaniem, proszę... Dla mnie.- poprosiłam jak najładniej tylko potrafiłam.
-Zgoda.- przytaknął a następnie każde z nasz rozeszło się w swoją stronę.
Przeszłam przez las i znalazłam się w mieście. Całe szczęście mój dom nie był daleko i z łatwością tam trafiłam. Zapukałam. Nikt nie otworzył. Nacisnęłam klamkę a drzwi były otwarte. Weszłam do środka gdzie usłyszałam płacz Marikii.
-Mamo... Tato...- powiedziałam stojąc w korytarzu.
Chyba od razu zerwali się z siedzeń i pobiegli w moją stronę. Marika i Will stali chwilę oszołomieni jakby po zobaczeniu ducha ale po chwili płacząc przytulili mnie.
-Córeczko, gdzieś ty była...?- powiedziała kobieta przez łzy.
-Przepraszam... Za wszystko...- powiedziałam cicho a po moich policzkach zaczęły spływać łzy.
CZYTASZ
Zacznijmy od nowa |Silent Scream 2| ZAKOŃCZONE
Fanfic⚠️OGÓLNIE NIE WIEM CO MIAŁAM W GŁOWIE KIEDYBTONPISAŁA, ALR NIE RADZĄLĘ WCHODZIĆ. TO JEDNO WIELKIE RAKOWISKO, A MOJA NAUCZYCIELKA POLSKIEGO WIDZĄC WSZYSTKIE BŁĘDY CHYBA BY SIE POWIESIŁA. DZIĘKUJĘ. POZDRAWIAM⚠️ Druga część mojego rakotwórczego FF o Je...