Rozdział 24

30 8 6
                                    


W chwili, gdy wchodzę na salę, podchodzi do mnie rudowłosa dziewczyna. Zauważam, że ma też zielone oczy, szczupłą figurę i jakieś sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu.


- Cześć! Jestem Luiza- przedstawia się.


- Cornelia- odpowiadam tylko. Nigdy nie lubiłam się przedstawiać.


- Wiem- uśmiecha się.- Luke nam powiedział, a teraz chodź przedstawię cię reszcie.


Tak też zrobiła. Na sali oprócz niej było jeszcze jakieś dwadzieścia innych osób. Mniej więcej tyle samo chłopaków, jak i dziewczyn. Luiza powiedziała mi, że to tylko jedna grupa, bo jest ich trochę więcej.


- Ilu jest was tak naprawdę? Mam na myśli tych uczących się w Akademii.


- Nie was, ale nas, bo skoro tu jesteś to znaczy, że nie jesteś obca, a uczęszcza tu jakieś sto pięćdziesiąt osób.


- Wow, trochę osób.


- Trochę? To rewelacyjna liczba zważywszy na to, że Robert doskonale dba, aby nikt nie mógł obrócić się przeciwko niemu. Jednak nie zawsze mu się to udaje...- przerywa, a później szybko dodaje:- Czas, żebyś pokazała, co potrafisz.


Wybór należał do mnie. Na początek wybrałam bieg, będzie dobrą rozgrzewką. Sala była sporych rozmiarów.


- Biegniemy razem?- spytałam.


- Jasne- odpowiedziała.- Zobaczymy, która z nas pierwsza odpadnie.


- Na pewno nie ja.


- Zobaczymy już niedługo.


Zaczęłyśmy nasz bieg od szybszego truchtu ale po połowie okrążenia sali, przerzuciłyśmy się na bieg. Luiza odpadła po piętnastu minutach. Dobra jest, ale ja i tak jestem lepsza. Zaczęłam się męczyć po ponad dwudziestu minutach biegu, ale mogłabym biec jeszcze około dziesięciu, zanim zaczęłabym zwalniać. Jednak moja nowa koleżanka powiedziała, żebym skończyła.


- Mówiłam, że wygram- mówię do niej.


- Nie powiedziałaś, że jesteś aż tak dobra- odpowiada z lekkim wyrzutem.


-Nie? Myślałam, że już wyszłam z formy. Długo nie biegałam- mówię trochę zdziwiona.


- Jednak nie, a teraz idziemy dalej, ale tym razem to ja wybieram.


Dziewczyna zdecydowała się na walkę mieczami.


- Chcesz mnie zabić?- pytam.


- Nie, a dlaczego pytasz?


- Nigdy nie walczyłam mieczem, a w dodatku te są zapewne ostre.


- Wręcz przeciwnie, mimo że tak wyglądają to w rzeczywistości wcale takie nie są. Specjalnie zostały trochę przytępione, ale nie do końca, na wypadek jakiegoś ataku lub czegoś podobnego. Jeśli mi nie wierzysz to sama sprawdź.


Sprawdzam. Ma rację.


- A teraz czas na zasady. Są one takie, że walczymy, dopóki jedna z nas się nie podda lub nie wypuści broni z rąk. Miecze nie są ostre, więc nie możemy się zranić, ale i tak nam tego nie wolno. Jeśli jednak się zranimy to przerywamy walkę. Wszystko jasne?


- Chyba tak- odpowiadam na jej pytanie i podchodzę, by wybrać sobie miecz. Miałam problem ze znalezieniem sobie odpowiedniego. To był za ciężki, to znów za lekki. Inny znowu miał niedopasowaną rękojeść lub długość. W końcu znalazłam idealny. Średniej długości i dobrze wyważony. Luiza w tym czasie tylko stała i mi się przyglądała.


- A ty nie bierzesz broni?- spytałam:- Czy może szukasz moich słabych punktów?


- Nie muszę- odpowiedziała wykonując jakiś ruch prawą dłonią, w której po chwili zmaterializował się pięknie zdobiony miecz.


- Jak to zrobiłaś?


- To jest mój miecz i potrafię go wezwać. To jest wyjątkowa zdolność, z którą większość musi się urodzić. Niektóry potrafią się tego nauczyć, ale nigdy nie jest to takie samo, jak wrodzona umiejętność. Spróbuj może ty też to potrafisz? W nielicznych przypadkach miecze same wybierają sobie właścicieli. Może to będzie twój.


- Jak mam to zrobić?


- Sprawdź czy na rękojeści nie masz delikatnego przycisku lub wgłębienia, które jest niewyczuwalne. Po naciśnięciu miecz powinien zmienić się w jakąś rzecz codziennego użytku. Poszukaj.


Znalazłam przycisk na środku rękojeści. Nacisnęłam. Zmienił się w jedną z tych szerszych, srebrnych bransoletek w stylu drabinki, a na środku znajdował się złoty symbol nieskończoności.


- Piękna. Wiesz, że są z prawdziwego złota i srebra? W dodatku niezniszczalne- mówi Luiza.


- Naprawdę? Myślałam, że to tylko taki kolor.


- Nie, a teraz poszukaj jak bransoletkę zmienić w miecz. Pamiętaj, że cokolwiek będzie się działo zareaguje tylko na twój dotyk.


Miejsce zmiany znajdowało się na samym środku symbolu nieskończoności. Kiedy go dotknęłam nie zareagował. Efekt pojawił się dopiero, gdy przytrzymałam to miejsce przez kilka sekund i pomyślałam „zmiana". Biżuteria zaświeciła się i zmieniła swoją postać na miecz.


- Gratuluję, właśnie znalazłaś swój miecz.


- Dziękuję, ale co to dokładnie oznacza?


- Teraz należy do ciebie. Będzie reagował tylko na twój dotyk. Po dzisiejszym dniu możesz zabrać go ze sobą.


- Wspaniale!- ucieszyłam się.


- Wiem, ale teraz może zaczniemy trenować?


- Okey, ale przypominam, że to mój pierwszy raz.


- Postaram się nie być okrutna.


Zaczęłyśmy walczyć. Na początku tylko się broniła, ponieważ pierwszy raz miałam styczność z mieczem. Obserwując Luizę, próbowałam wychwycić jakie są jej słabe strony i jakie ruchy wykonuje dziewczyna. Po kilku, a może kilkunastu minutach po raz pierwszy zaatakowałam. Zostałam zablokowana, ale się nie poddałam. Teraz nasze ruchy były niemal naprzemienne: raz ona atakuje, raz ja. Żadna z nas nie prowadziła w tym pojedynku. Szanse na zwycięstwo były równe. W końcu wokół nas zaczęli się zbierać ludzie. Nie wiem, jak długo walczyłyśmy, ale wystarczająco, żeby zwrócić ich uwagę. W pewnej chwili , gdy chciałam przypuścić atak na jej lewą stronę, którą broni trochę słabiej i wytrącić jej miecz, zostałam zraniona w nogę. Zaczęła mi się sączyć krew. Dziewczyna widząc to przeprosiła i chciała przerwać walkę, ale się nie zgodziłam. Chciałam to dokończyć. W końcu udało mi się wytrąć broń z rąk Luizy. Wygrałam.


- Jak to zrobiłaś? Jestem jedną z lepszych zawodniczek w tej dziedzinie, a ty pokonałaś mnie i to ze zranioną nogą.


- Naprawdę nie wiem. Improwizowałam- mówię.


- W takim razie bardzo dobrze ci się to udało, masz wrodzony talent, a teraz chodź tutaj na ławkę. Trzeba opatrzyć ci tą nogę. Madleine zawołaj Markusa i Leo.


- Dlaczego akurat ich?- pytam.


- Leo jest uzdrowicielem, Markus specjalizuje się w żywione wody, a tą ranę trzeba przemyć.


Wspomniani panowie przyszli zaraz po tych słowach. Są strasznie podobni, niczym rodzeństwo lub kuzynostwo. Takie same zmierzwione blond włosy i błękitne oczy. Wyglądali na osiemnaście lat.


- Pokaż tą ranę- mówią jednocześnie.


Uśmiecham się i odsłaniam nogę. Markus przemywa ją niewielką ilością wody, a Leo próbuje się jej przyglądać.


- Mam takie pytanie, bo wydaje mi się, że jestem ślepy. Gdzie jest ta rana? Bo chyba nie chodzi wam o to zadrapanie?


- Jakie zadrapanie? Nie żartuj sobie. Widziałeś ile tam było zaschniętej krwi?


- W takim razie Cornelia musi mieć dar związany z regeneracją- odpowiada Markus.


- Ja? To niemożliwe. Wiedziałabym o tym- odpowiadam trochę zdenerwowana.


- Dary mogą się pojawiać w różnych momentach naszego życia. Nie zawsze się z nimi rodzimy- wyjaśnia cierpliwie Leo.


- Ale to niemożliwe!- wciąż zaprzeczam.


- Chyba powinnaś już zauważyć, że w tym świecie nie ma rzeczy niemożliwych- tym razem są to słowa Luizy.


- Chyba macie rację. Moglibyście nie mówić o tym nikomu? Zanim ktokolwiek się dowie, muszę się z tym oswoić- proszę.


- Dlaczego?- pytają naraz.


- Chcę, żeby to zostało między nami. Powiem o tym tylko Lukasowi i mamie.


- W takim razie będziemy milczeć jak grób- odpowiadają.


- Dziękuję- mówię, przytulając ich.



*****************************************************

Nareszcie rozdział!

Chyba najdłuższy ze wszystkich :) 

Czekam na Wasze opinie,

Kasia2310 :*

Zakręty losu...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz