Rozdział XXVIII

1.7K 142 0
                                    

     Zoe zebrała się w końcu w sobie i podeszła bliżej. Jej ręce zaczęły się trząść, a w gardle urosła gula. Nie mogła jednak uciec. Było już za późno na odwrót. Na jej barkach spoczywały życia wielu istnień i nie mogła pozwolić, aby ktoś znów ucierpiał.

     Dziewczyna powoli obeszła zajmowany przez Lindera tron, obawiając się możliwego ataku z jego strony. Wcześniej był nieprzytomny, natomiast w tamtym momencie, świadomy tego, co się działo. Może i przegrał walkę z licznymi słabościami fizycznymi, jednak to nie uspokoiło jej rozumu i serca. Moc płynęła w jej żyłach niczym rwąca rzeka i gotowa była przybrać rzeczywistą formę w każdej chwili. Driada uniosła rękę, aby, w razie czego, uderzyć napastnika, jednak kiedy stanęła ze starym przemienionym twarzą w twarz, zaczęła się zastanawiać, czy aby na pewno się nie przesłyszała.

     Linder spoczywał na kamiennym monumencie w takiej samem pozycji jak przedtem. Długie, siwe włosy zakrywały mu oczy, więc Zoe nie mogła sprawdzić, czy te pozostały otwarte, czy zamknięte. Nie zamierzała go dotykać i potwierdzać swoich przypuszczeń. W jej mniemaniu fakt, iż jego klatka piersiowa unosiła się w tym samym, wolnym rytmie, był najlepszym dowodem na to, że jej zlękany rozum zaczął jej płatać figle.

     - Wariujesz - stwierdziła piskliwym głosem. - Po prostu zwariowałaś. - Z jakiegoś powodu wolała sobie wmówić, iż nie była już zdrowa na umyśle. Zamydlenie oczu taką wymówką łatwiej było przyjąć do wiadomości niż fakt, że możliwa walka, a także zakończenie wojny zbliżało się do niej wielkimi i nieustępliwymi krokami.

     Zoe rzuciła zmarnowanemu ciału ostatnie spojrzenie i postanowiła wrócić za tron i znów spróbować zniszczyć czarny diament. Nie dane jej było niestety poczynić nawet pojedynczego kroku. W momencie, w którym odwróciła się w kierunku, w który zamierzała się udać, koścista ręka chwyciła ją za nadgarstek. Krzyknęła. Nie potrafiła już zliczyć, ile razy zmusiła gardło do tak wielkiego wysiłku, odkąd uciekła od swoich partnerów, jednak wyraźnie czuła, iż jeśli przeżyje, długo nie będzie mogła normalnie mówić.

    Dziewczyna wyrwała rękę z silnego jak na stan kończyny uścisku i przycisnęła ją do piersi, jakby bała się, że po kontakcie ze skórą zmiennego, jej dłoń mogłaby odpaść, albo zgnić. Cofnęła się o pięć dużych kroków i z rosnącą niepewnością, przyglądała się, jak siedzące do tej pory nieruchomo ciało, próbowało się poruszyć, a chyba nawet wstać.

     - Pomóż... - tym razem doskonale widziała, jak usta Lindera poruszyły się, wypowiadając swoje błaganie słabym, zachrypniętym głosem. Jednak jej się nie przesłyszało.

     Szkoda.

     Driada wzięła głęboki wdech, próbując zebrać w sobie resztki nadszarpniętej odwagi i dumy. Obiecała sobie wiele razy, że skoro spadł na nią obowiązek uporania się ze wspólnym zagrożeniem dla zmiennokształtnych i ludzi, podąży za swym przeznaczeniem. Starając się przetrwać, rzecz jasna.

     Blada twarz starego zmiennego zwróciła się w jej stronę. Zoe z trudem powstrzymała się od ucieknięcia wzrokiem w każdym, innym kierunku. Linder wyglądał jak truchło - wystawała mu niemal każda kość, skóra przybrała nienaturalny kolor, a jego ruchy były tak... kanciaste i wymuszone, jakby jakiś początkujący lalkarz nieumiejętnie kontrolował jego ciało. Trudno było przyglądać się czemuś takiemu. Dziewczyna zaczęła nawet współczuć potężnemu niegdyś zmiennemu. Chyba nikt nie zasłużył na tak okrutne, wielowieczne męczarnie fizyczne. Zwłaszcza z powodu więzi, która silniejsza była od ludzkiej miłości.

     - Pomóż... - wykrztusił znów mężczyzna, ześlizgując się z tronu z powodu swoich nieudolnych prób poruszenia się. Pierwszym odruchem Zoe była chęć pomocy. Driada jednak w porę powstrzymała swoje ciało od postąpienia na przód. Linder był jej wrogiem, przyczyną wszystkich problemów. W takiej sytuacji nie było miejsca na ludzkie słabości i współczucie.

Lunar Flower✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz