Rozdział XXIII

2K 156 2
                                    

      Igranie z narcystyczną istotą zdecydowanie nie było zbyt mądrym posunięciem, nawet jeśli Zoe nie zrobiła właściwie nic, co mogłoby wywołać u leśnego elfa wściekłość. Widać dla latającego skrzata nawet zwyczajny odruch obronny równał się z wyprowadzeniem okrutnego ataku, który zasługiwał na równie bezlitosną zemstę.

     Driada spojrzała zrezygnowanym wzrokiem na ciemność roztaczającą się pomiędzy srogimi drzewami, kiedy kolejny raz zaburczało jej w brzuchu. Nie była już tylko zmęczona, ale i głodna jak diabli. Pomyślała nawet o tym, iż zielona, papkowata bryja, którą na śniadanie serwowały jej elfy, byłaby dobrą alternatywą do zaspokojenia łaknienia... Chyba naprawdę zaczynała wariować, skoro tak nieapetyczny, nie tylko pod względem wizualnym wikt uważała za zjadliwy.

     - Ile jeszcze każesz mi tak błądzić? - zapytała płaczliwym głosem. Wiedziała, że elf zaczarował las w taki sposób, żeby nieustannie chodziła w kółko. Doskonale wyczuła moment, w którym ten zdradziecki liliput rzucił niezbyt dyskretne zaklęcie na jej otocznie. Poza tym, trzeci raz napotkała na swej drodze łysy pień drzewa, w którego korze znajdywała się dziupla z eliptycznym, pociągłym otworem.

     Zoe nie otrzymała żadnej odpowiedzi na swoje jękliwe pytanie. Elf albo jej nie usłyszał, albo zwyczajnie stwierdził, że jej sytuacja byłaby świetnym kabaretem, gdyby dodać do niej odrobinę zawadiackiej nuty i magii, z której pokonaniem nie mogła sobie poradzić. A myślała do tej pory, że potęga skrzatów równa się ich wielkości... Nauczyła się nie oceniać książki po okładce.

     - Zlituj się - stęknęła, przeciągając każdą samogłoskę. Wystarczy, że starożytny psychopata siedział jej na ogonie.

     Nic. Tylka przeraźliwa cisza.

     Co jeszcze Zoe miała zrobić? Przepraszała elfa wielokrotnie. Zdarzyło jej się zrobić to nawet na kolanach, kiedy w pewnym momencie upadła twarzą w błoto w trakcie recytowania ułagadzającego poematu złożonego w równej części z wyszlochanych błagań i zirytowanych gróźb... Po zastanowieniu, te groźby mogła sobie chyba darować, jednak pozostałej części pozazdrościłby jej pokutnik i asceta. Jak bardzo miała się dodatkowo poniżyć, aby kostyczna istota doszła w końcu do wniosku, że Zoe nie zasłużyła na taką karę?

      W ciało driady uderzył zimny podmuch. A już myślała, że chociaż wiatr zdecydował się nad nią ulitować. Zoe otrząsnęła ciało, mając nadzieję pozbyć się nieprzyjemnych dreszczy. Jej skóra, osłonięta jedynie przemokniętym dżinsem i bawełnianym podkoszulkiem, nie zamierzała jednak dostosować się do jej życzeń. To jakim cudem dziewczyna nie doznała jeszcze całkowitego wyziębienia pozostawało dla niej tajemnicą. Niewiele jej chyba jednak brakowało do osiągnięcia tej kondycji, ponieważ miała momentami problemy z utrzymaniem swojej żuchwy w stanie nieruchomym. A zawsze wydawało jej się, że szczękanie zębami to tylko jakiś wymysł.

     Do nosa dziewczyny dotarła nagle ulotna, acz wyraźna nuta zapachowa. Tak szybko jak się pojawiła, równie szybko zniknęła, więc Zoe doszła do wniosku, że zwyczajnie wyobraziła sobie słodką woń. Po chwili jednak, kiedy pomiędzy blisko stojące siebie drzewa wdarł się kolejny zimny podmuch, cukierkowy niemal aromat znów zaatakował jej zmysł powonienia. To nie mógł być przypadek.

     - Mamo? - zapytała niepewnie, a zmęczenie i irytacja, które do tej pory jej towarzyszyły zastąpione zostały przez szok i niedowierzanie. Ostatni raz poczuła tą tak znajomą woń na statku, którym razem z partnerami dopłynęła do Erdnis. Wtedy też wspomnienie jej matki przerodziło się w koszmar. - Mamo... - powtórzyła jeszcze mniej pewnym głosem, bojąc się, iż zapach kwiatu pomarańczy znów może okazać się zwiastunem okropnego przeżycia. Zoe miała wrażenie, że przed jej oczami pojawiła się znowu tamta straszna, pomarszczona twarz i puste, niemal martwe źrenice. Na szczęście, było to tylko widmo, które podsunęła jej pamięć.

Lunar Flower✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz